Artykuły

Homo: erectus, sapiens, polonicus

"Homo Polonicus" w reż. Janusza Opryńskiego i Witold Mazurkiewicza w Teatrze Centralnym (Teatr Provisorium i Kompania Teatr) w Lublinie. Pisze Anna Byś w Teatrakcjach.

Mogłoby się wydawać, że duetowi Teatr Provisorium/ Kompania Teatr wyczerpały się pomysły na wspólne przedsięwzięcia. Od premiery ostatniego "Trans-Atlantyku" minęły trzy lata z górką. Długo kazali czekać na "Homo PolonicusaPoloniusa", ale było warto. A twórców zainspirował podobno Adam Michnik.

Podsunął on Januszowi Opryńskiemu i Witoldowi Mazurkiewiczowi książkę mało znanego częstochowskiego pisarza, Krystiana Piwowarskiego. Powieść Homo Polonicus, której akcja dzieje się w nieokreślonym czasie, w bliżej nieznanym miejscu (w Polsce, czyli nigdzie) zainspirowała do stworzenia przedstawienia o polskości jako chorobie. Homo polonicus jest pechowym genotypem, zestawem cech niebezpiecznych dla otoczenia, gatunkiem na wymarciu. Widać to doskonale na przykładzie Xięcia Stanisławczyka (Jarosław Tomica), który obsesyjnie marzy o zostaniu królem Polski. Śni, leżąc na stole operacyjnym, pod świecącą ostro lampą. A może to już nie stół, ale łóżko w szpitalu dla obłąkanych?

Świat wokół niego wyszedł z ram. Świetnie oddają to dekoracje Roberta Kuśmirowskiego, debiutującego w roli scenografa. Przed widzami piętrzy się barykada ze starych rupieci, foteli wyrwanych z widowni teatralnej. U podstawy konstrukcji znajdują się drzwi, a za nimi buchająca dymem spalarnia. Trafiają do niej kolejne postaci. Po lewej stronie mała kapliczka - tabernakulum, służące za skrytkę na alkohol. W fotelach siedzą ludzkiej wielkości lalki: z szarymi twarzami, łyse, w burych ubraniach. Kolejno trafiają do pieca, aż do zupełnego opustoszenia sceny.

Nawet prostytutka Josephine jest manekinem. W chwili dręczącej potrzeby wjeżdża na scenę na łóżku na kółkach i zaspokaja Xięcia oraz jego towarzyszy. Szczupła, blada, ubrana w skórzaną bieliznę kukła ma niedzwuznacznie szeroko otworzone usta. Gdy już spełni swój obowiązek, znika z pola widzenia.

Bohaterowie są pokrzywieni, zniekształceni, w jakiś sposób martwi. Na dobrą sprawę nie różnią się od manekinów. Żyd, Rosjanin i Polak. Towarzystwo jak z dowcipu. Mówią staropolszczyzną. Właściwie nie mówią, tylko wydzierają się. Nawet gdy zupełnie czysto śpiewają na głosy rosyjskie pieśni, przypominają ryczące zwierzęta. Kłania się tu hasło aktorstwa biologicznego - termin ukuty przez krytyków dla nazwania stylistyki Provisorium/ Kompanii Teatr. Zgiet, Mazurkiewicz, Brzeziński i Tomica "znajdują tekst w swoim ciele". Nie boją się silnych środków - raczej krzyczą niż mówią. Poruszają się gwałtownie, impulsywnie. Nieraz balansują na granicy obsceniczności. Dłubanie w nosie ("Ferdydurke"), masturbacja ("Do piachu") czy seks oralny z Josephine Nie ma tu tematów tabu, choć artystom (na szczęście) udaje się uciec od dosłowności.

Jeśli szukać słabszej strony bardzo dobrego "Homo Polonicusa", jest nią literacki pierwowzór. Książka Piwowarskiego, w porównaniu z twórczością Gombrowicza i Różewicza, należy do drugiej ligi. A składnia łacińska plus staropolskie słownictwo mogą bawić przez kilka stron, ale nie przez 200. Trzeba z drugiej strony przyznać, że sam temat daje do myślenia. Na ile polskość to choroba? Polskość, którą reżyserzy łączą m. in. z postacią ks. Rydzyka. A może homo polonicus jest kolejnym stadium w ewolucji człowieka? Tylko co po nim?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji