Artykuły

Rozciąganie "Iwony"

"Iwona" w reż. Piotra Cieślaka w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Monika Żółkoś w Teatrze.

"Iwona, księżniczka Burgunda" jest sztuką, która zawiera w sobie wiele scenariuszy. Pozwala na biegunowo różne interpretacje sceniczne - zarówno żartobliwe i lekkie, korzystające z komediowego potencjału Gombrowiczowskiego dramatu, jak i takie, które wydobywają ciemne oblicze ludzkich interakcji. Przy czym kluczem do realizacji pozostaje zawsze odmienność tytułowej bohaterki, teatralna wykładnia pęknięcia, jakie powstaje na "zdrowym" społeczeństwie z chwilą pojawienia się Iwony. Atrakcyjność dramatu, który wciąż otwiera się na nowe odczytania i kulturowe konteksty, prowokuje do pytania o ramy tej elastyczności, o granicę, za którą inscenizacja staje się użyciem.

Premiera w Teatrze Dramatycznym jest żywym dowodem na to, że "Iwona..." nie wchłania jak gąbka każdego pomysłu. Spektakl Piotra Cieślaka nie rozsadza dramatu, ale całkowicie się z nim mija. Nie jest to bowiem interpretacja "Iwony...", lecz opowieść o tragicznej historii Zuzanny Ginczanki, poetki żydowskiego pochodzenia, która została rozstrzelana podczas II wojny światowej. Cieszę się, że reżyser wprowadza w przestrzeń publiczną pamięć o oryginalnej pisarce, lecz pomysł, by dać Gombrowiczowskiej bohaterce jej twarz, to nie tylko za daleko idące ujednoznacznienie i spłaszczenie fabuły, a wręcz anachronizm.

Tytułowa postać, grana przez Olgę Sarzyńską, to żydowska dziewczyna, która wpadła w małostkową, snobizującą się społeczność przedwojennych dorobkiewiczów. Rude włosy bohaterki przywodzą na myśl pierwszą Iwonę, którą na deskach tej samej sceny pięćdziesiąt lat wcześniej zagrała Barbara Krafftówna. W przeciwieństwie do tamtej kreacji Iwona Olgi Sarzyńskiej nie posiada jednak żadnej tajemnicy. Jej bezwolność jest oczywista, inność - łatwo wytłumaczalna, zaś smutny koniec narzeczeństwa - całkowicie nieuchronny.

W spektaklu Cieślaka dwór jest mniej pompatyczny, odarty z ceremonialności. Nie ma królewskiej pary, a tylko rzeźnik Ignacy (Mariusz Benoit) i jego żona Małgorzata (Jadwiga Jankowska- Cieślak), którzy rządzą odpowiednio pomniejszonym światem - warszawską dzielnicą. Ich rodzina przypomina raczej mafijny klan niż arystokrację. Scenę obklejono fototapetą przedstawiającą podwórko i podniszczone przedwojenne kamienice. W ten obraz wkomponowane zostały przedmioty, a z tyłu pokazano kulisy i teatralną maszynerię. Wszystko to wywołuje wrażenie stopniowania realności - świat spłaszczony na fotograficznym obrazie odzyskuje sceniczną trójwymiarowość, a w głębi teatralnej przestrzeni odsłania swoją prawdziwą naturę. Ale ten zabieg nie przekłada się na inscenizacyjne sensy, w gruncie rzeczy nie wiadomo, do czego reżyserowi było to potrzebne. W pomyśle na fototapetę z kamienicami przedwojennej Warszawy odsłania się natomiast tendencja do jednoznacznego dookreślania wszystkich sensów. Cieślak oddaje świat "Iwony" w detalach, dopowiada wszystko, nie pozostawia miejsca ani na ruch wyobraźni, ani na nieoczywistość znaczeń. Kontrast między bohaterką a społecznością uwypukla figura Matki Boskiej, symbolizująca fałszywą, wykluczającą Iwonę religijność. Wokół postumentu gromadzą się ubrane w komunijne sukienki starsze kobiety, określone w programie jako Wiedźmy. To już doprawdy pomieszanie znaczeń na granicy niezamierzonej groteski.

Reżyser umieścił w spektaklu sceny, które osadzone są w realiach II wojny światowej. W tle znajduje się kawałek muru, z którego bohaterka zsuwa się po białym prześcieradle, uciekając z żydowskiego getta. Filip (Łukasz Lewandowski) i Cyryl (Paweł Domagała) przepytują dziewczynę w pokoju przesłuchań, gdzie - jak można wnosić z zakrwawionych narzędzi - wymuszono już niejedno zeznanie. Kłaniający się rodzicom Filip klęczy, splatając z tyłu ręce i wykrzywiając spazmatycznie twarz, jakby w oczekiwaniu na egzekucję.

To, że Cieślak przełamuje komediową aurę tekstu, nie wydaje się dziś - po inscenizacjach Karin Beier czy Grzegorza Jarzyny - niczym bulwersującym (ani też odkrywczym), natomiast ujednoznacznienie sensów, jakie niosą ze sobą te sceny, jest nie do zaakceptowania. Ponadto brzmią one obco w kontekście pozostałych pomysłów reżysera, nie wpływają ani na konstrukcję postaci, ani na wizję pokazanej tu rzeczywistości. Rodzina w spektaklu jest zachowawcza, mieszczańska, pozbawiona radykalizmu. W tych realiach przebłyski tragicznych wydarzeń nie tylko brzmią sztucznie, ale wręcz są nieuprawnione.

Oczywiście, można czytać "Iwonę..." jako zapowiedź totalitaryzmu, lecz nie w historycznych zdarzeniach, a w dążeniu do wyeliminowania odmienności, w usilnym pragnieniu wpisania drugiej osoby we własne wyobrażenia na jej temat. Gombrowicz pokazał, że nawet najbardziej zwyczajna przestrzeń międzyludzka może osunąć się w grozę, a przemoc (bardzo szeroko przezeń rozumiana) jest podstawowym narzędziem interakcji. Gdy Filip zastanawia się, do czego można Iwony "użyć" - z lękiem i fascynacją odkrywając, że nie istnieją jednoznacznie określone granice owego "użycia"- to słychać w jego słowach niepokoje podobne do tych, które stały się udziałem wychowanka Törlessa. W świecie Gombrowicza miarą "użycia" człowieka jest tylko drugi człowiek, nie istnieje żadna zewnętrzna instancja, która nakazywałaby się w tym działaniu zatrzymać ("Z nią wszystko wolno!").

Piotr Cieślak nie pokazał jednak psychologicznych konsekwencji tego strasznego rozpoznania. W jego spektaklu dylematy postaci ograniczają się do tego, kto komu się ukłoni albo kto zrobi Cimcirymci lepszy kawał. Reżyser "puścił" przestrzeń interakcyjną i skupił się na kilku obrazach, które są tylko zewnętrznym przejawem totalitaryzmu, a zawężone do jednostkowego losu Zuzanny Ginczanki, tracą wszelką metaforyczną nośność.

W oglądaniu spektaklu z Teatru Dramatycznego najwięcej satysfakcji przynosi śledzenie mechanizmów obronnych dramatu. Opowieść, którą snuje Piotr Cieślak, nie przylega do utworu Gombrowicza, nic nie wnosi do jego rozumienia, niczego w nim nie odkrywa. Próba rozciągnięcia "Iwony" kończy się fiaskiem. Dramat umyka, zostaje słaby teatr.

Monika Żółkoś - doktor Uniwersytetu Gdańskiego, laureatka Konkursu im. Andrzeja Wanata (1998). Autorka książki "Ciało mówiące. Iwona, księżniczka Burgunda Witolda Gombrowicza" (2002).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji