Powtórka z "Tanga"
Byłem niedawno na stoosiemdziesiątym trzecim przedstawieniu "Tanga". Trudno było o bilety: ponieważ Stary Teatr wyrusza na zagraniczne tournee, publiczność zrozumiała - mylnie - że sztuka schodzi z afisza: i przystawiano krzesła, gdzie się tylko dało. Może więc w Krakowie będzie z "Tangiem" tak, jak z "Lekcją" Ionesco w Paryżu? Może będzie szło zawsze, niczym hejnał mariacki? Powodzenie ma w każdym razie zdumiewające: nie pomniejsza go ani znużenie aktorów ani obycie publiczności, która musi przecież dobrze wiedzieć, jak skończy się historia Artura. Na "Tango" chodzi się więc zapewne jak na klasyków, aby rozpoznać się w postaciach i odnaleźć nieprzeczuwaną aluzję, nierozpoznane znaczenie. W Londynie istnieje podobno zwyczaj, że krytycy zaglądają po raz wtóry na przedstawienie, które już raz ocenili: i nieraz piszą nowe sprawozdanie, poprawiając się i uzupełniając. Ośmielę się więc chwilę pomedytować nad "Tangiem", chociaż nic o nim nie napisałem: wiele jednak czytałem i słyszałem jeszcze więcej.
Wszyscy znają treść "Tanga": warto jednak przypomnieć przesłanki, które umożliwiły rozkręcenie tej piekielnej machiny (bo "Tango" jest naprawdę jak sprężyna, rozwija się nieomylnie od pierwszej kwestii do ostatniej, zagarniając w swym ruchu coraz to inne problemy i dziedziny). I najpierw to, że "Tango" jest sztuką rodzinną. Gdyby nie rodzinne właśnie więzy, które od początku łączą bohaterów, nie do pomyślenia byłaby osobliwość i fantastyczność akcji... Mówiono o zapożyczeniach u Gombrowicza: słuszność miał Kott, wskazując, że Stomil to Młodziak z "Ferdydurke", który suwak inżyniera zamienił na pędzel artysty; i nie można zaprzeczyć, że pomysł obrzędu, który ma scementować społeczny ład i wprowadzić nowy porządek, fundujący "nowe życie" - pochodzi właśnie ze "Ślubu". Dobrze jednak rozumiem intencję Mrożka. Chcąc pokazać rozpad, musiał chwycić się czegoś, co jeszcze stoi: czegoś, czego widzowie nie mogliby podać w wątpliwość. Oto ojciec, matka, syn; oto narzeczona, dzięki której powstanie nowa rodzina; cokolwiek się powie, związki, które łączą familię nawet zwariowaną, istnieją bezspornie i zrozumiale. A skoro istnieją, to mogą jeszcze przestać istnieć... O tym właśnie opowiada "Tango".
Sęk w tym, że wszelką symbolikę można budować tylko na pewnym gruncie. W rodzinie "Tanga" zobaczyć wolno artystyczne środowisko, społeczeństwo, Polskę, świat cały: ale właśnie dlatego, że naprzód jest ona po prostu rodziną i że każde napomknienie, każda niespodzianka karmi się powagą pierwotnych relacji, które wiążą bohaterów. Spór Artura z ojcem jest sporem dwu pokoleń awangardy (albo pokoleń tout court): pierwotnie jest jednak dyskusją ojca z synem i to właśnie sprawia, że obaj godzą się - że obaj muszą - ze sobą rozmawiać. Myślowo nic już Artura nie łączy ze Stomilem i "Tango" rozbrzmiewa w społeczności całkowicie zatomizowanej, gdzie rozpłynęły się, jak stale słyszymy, wszelkie konwencje, wszelkie lepiszcza: nie łączy nic, oprócz synostwa, które jest niepodważalne i przymusowe, jak los. Tematowi rodziny zawdzięcza więc Mrożek bardzo wiele: to naprzód, że może - dyskusjami i aluzjami - rozszerzać znaczenie wydarzeń, nie tracąc oparcia pod nogami; ale i to także, że zachowane zostało, choćby mgliście, prawdopodobieństwo scenicznego działania: istotnie, tak sterroryzować można tylko rodzinę... po prostu dlatego, że nie sposób przestać być ojcem czy matką najbardziej nawet wyrodnego syna. Jeśli Stomil godzi się oderwać od ukochanych eksperymentów, jeżeli, oburzona fanaberiami Artura, Eleonora nie wychodzi, trzaskając drzwiami - to publiczność, którą również wychowuje dzieci, nie dziwi się, nie wzrusza ramionami, ponieważ dobrze wie, że więcej jeszcze trzeba, aby rozerwać pierwotny węzeł, co spaja bohaterów.
Wtedy jednak, kiedy dobrze już wiemy, że nie tylko o rodzinę Sto-mila chodzi, ale o rodzinę ludzką... węzeł pęka. Artur, zupełnie przegrany, płacze i skarży się jak małe dziecko: tymczasem Eleonora traci cierpliwość: "Odejdź ode mnie, ty głupcze...". Rodzina przestała istnieć. Z winy Artura, który - paradoksalnie - okazał się nader pojętnym uczniem papy awangardzisty, co nie przestawał burzyć konwencji, łamać tradycji, wyzwalać i demaskować. To Artur bowiem zniszczył więź rodzinną, symbolizującą ostatni trwały społeczny porządek, zastępując ją - w ostatnim swoim zrywie - więzią terroru i strachu przed śmiercią... Stomil rodziny nie ruszał: wolał nawet nie dostrzegać własnych rogów. Cokolwiek ten salonowy rewolucjonista obalał, zawsze odnajdywał nienaruszony fundament rodzinnej (= społecznej) umowy. Dlatego był odważny - zdaje się mówić Mrożek - że swego buntu nie spełniał inaczej jak w wyobraźni; wiedząc o oporze rzeczywistości, udawał, że go nie dostrzega czy też - że go w ogóle nie ma... stroił się więc w pożyczane piórka buntowniczego herosa. "Zdawało mi się - mówi w zakończeniu Stomil - że to międzyludzkie rządzi nami i za to ludzkie mści się, zabijając nas. Ale widzę, że to tylko Edek." Jest to zapewne najważniejsze zdanie sztuki, choć niełatwo objąć myślowy skrót, który zawiera. Cale życie Stomil wierzył, że rządzi światem to, co międzyludzkie - konwencja, umowa - i dlatego nie przestawał znieważać jej nieustannym "eksperymentowaniem". Kiedy zobaczył, jak przeciwko buntowi zbuntował się jego własny syn, Artur, sądził, że przeciwko postawie, jaką reprezentował, powstało to, co w człowieku naturalne, to co tradycyjnie "ludzkie". Ale teraz widzi, że nie ma żadnej ludzkiej natury, która byłaby świętością, posyłającą w zemście erynie: jest tylko Edek, "graduszczyj cham", wolność zmieniona w dowolność. U kresu krzyżowej drogi awangardzisty zanika różnica między Prometeuszem a zwierzęciem, gryzącym pręty koniecznej klatki.
"Tango" odsyła wprost do problematyki wolności i w tym, jak mi się zdaje, tkwi siła tej ponurej farsy, którą można oczywiście interpretować wielorako, ponieważ temat rodziny i zagadnienie buntu jawią się jednocześnie na wielu płaszczyznach, wśród których obyczajowa, społeczna, polityczna i artystyczna nie będą obojętne. Jeśli jednak patrzeć najbardziej ogólnie, przypomina się zaraz zdanie Sade'a, wołającego, że wolność, która nie jeat absolutna, przestaje byt wolnością. Ale "człowiek wolny" został tu niejako ujęty i przedstawiony w trzech kolejnych wcieleniach, z których każde posuwa dalej - i zarazem wykoleja - piękne i słuszne żądanie swobody. Stomil, który szukał wolności wyobraźnią artysty, zrodził Artura; ten, chociaż zaczął od kroku w tył, zrobił w końcu decydujące parę kroków naprzód, miast sztuki chcąc "zbawić ludzkość" całą. I Artur zrodził Edka, który nie przypadkiem uważa się za spadkobiercę zwariowanego studenta: "on myślał dobrze, tylko był za nerwowy". Jeśli przełożyć bydlęcy (ale jak cudownie podpatrzony!) jazgot Edka na język ludzki, jeżeli więc odszukać motywację upadku Artura, okaże się, że przyczyną klęski była miłość do Ali, a więc jeszcze - pragnienie porozumienia z drugim człowiekiem, marzenie o (szeroko rozumianej) rodzinie. Artur nie rozumiał - nie chciał zrozumieć, i w tym był "nerwowy", czyli niekonsekwentny - że absolutna wolność skazuje na absolutną samotność: chcąc samemu stać się źródłem władzy i społecznego porządku, liczył obłudnie na tradycję, która zapewni mu (za pośrednictwem Ali) przywiązanie i miłość, jakie skądinąd - radykalnie niszczył... Był więc rzeczywiście i głupi, i dziecinny...Edek, bydlę pierwotne i całkowicie nieprzenikalne, nie ma już podobnych złudzeń. Albo raczej: nie ma podobnych potrzeb, ma tylko instynkty. Bunt przeciwko konwencji - przeciw wartościom, które ograniczają pragnienia jednostek - skończył się w pieczarze jaskiniowca, który panować będzie nad społeczeństwem, kołysany melodią "la Cumparsity".
W dyskusji o wolności (albo w krytyce pojęcia wolności jako "wolności od") Mrożek zdaje się więc milcząco opowiadać po stronie Camusa; nie przestawał on powtarzać, iż wszelki bunt, aby nie wyrodzić się w nieobliczalną tyranię, musi nieść w sobie miarę i granicę, którą stanowi inny człowiek. I sądzę także, że właśnie tak szerokie (choć ogólnikowe, boć nie z myślicielem mamy do czynienia, ale z dramatopisarzem) postawienie problemu - czyli rozumienie historii Artura - zapewniło "Tangu" zdumiewającą nośność; brzmi ono zrozumiale i celnie w Paryżu i Krakowie, Londynie i Wilnie. Jego zaś największą artystyczną chytrością jest niewspółmierność rozwoju fabuły i rozwoju myślowego wywodu. Istotnie, "Tango" wydaje się początkowo widzom komedią o młodzieńcu, który chciał zawrócić bieg czasu i - znużony "postępowością" rodziców - zapragnął przystroić wszystkich w krępujące vatermordery obumarłej konwencji. Fabuła relacjonuje więc porażkę konserwatysty; ale intelektualny wywód odsłania bezdroża buntu i rozpacz awangardyzmu... co w pełni można pojąć dopiero w trzecim akcie, niewątpliwie najlepszym. W tym rozszczepieniu, w tej przebiegłej nie-współmierności jest wielkie mistrzostwo. Pozwoliło ono Mrożkowi zabezpieczyć się przed zarzutem wstecznictwa, ośmieszyć naprzód wuja Eugeniusza, pogrobowca przeszłości. Jak dobrze wykazał Sandauer, w "Ferdydurke" Gombrowicz godził zarówno w Pimkę jak wMłodziaków, w skostnialców i postępowiczów. Mrożek, który dobrze zrozumiał lekcję, skompromitował także Stomila pospołu z Eugeniuszem... Bardziej od analogii uderza jednak różnica: o ile Gombrowicz (w "Ślubie" i "Operetce" zwłaszcza) nie waha się uświęcać młodości i anarchii, głosząc, że swobodą jednostki zbuduje monumentalny "kościół-ludzki", o tyle Mrożek, młodszy i bardziej nieufny, we władcy wyzwolonej społeczności boi się zobaczyć potwornego Edka i - ustami Artura - nie przestaje upraszać o sens, porządek i wartości, jeśli nie ponadludzkie, to na pewno - ponadjednostkowe.