Artykuły

Nad Toruniem unosi się duch śmierci

Czas zacząć namawiać toruńskie środowiska do twórczej rewolucji. Jedynym rozwiązaniem w tej sytuacji jest konstruktywna opozycja. Sprawa na tyle dojrzała, że trzeba ogłosić bunt wobec działań kulturalnych miasta, które marnuje potencjał jego mieszkańców i robi z Torunia drobnomieszczański kredens - mówi prof. Witold Chmielewski w rozmowie z Grzegorzem Giedrysem z Gazety Wyborczej - Toruń.

Grzegorz Giedrys: Wielu torunian widzi w tobie przede wszystkim osobę wiecznie niezadowoloną z poczynań władz.

Witold Chmielewski: Te złośliwości nie powstrzymają mnie od dalszych wypowiedzi krytycznych. Mam wykształcenie plastyczne, kilkadziesiąt lat praktyki i kocham Toruń. Nie mogę milczeć, jeśli moje miasto obrasta kiczem, jeśli urzędnicy mnożą błędy i zaniechania. Toruń jest miastem kultury i nauki. Jest tu ogromny uniwersytet, którego zresztą jestem profesorem. Nie mówię tego, aby tytułem podnosić swoją wartość. Zamierzam, jako specjalista, uświadomić mieszkańcom, że to, co robi i czego nie robi miasto wobec naszych artystów, jest rzeczą bardzo niepokojącą szczególnie w kontekście starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku.

Magistrat nie przyjął wielu twoich pomysłów. To stąd krytyka?

- Rzeczywiście, w Toruniu nie zrealizowałem żadnego istotnego projektu. Wszystko, co zrobiłem jako twórca i animator kultury, zaistniało poza nim: we Wrocławiu, Warszawie, Bydgoszczy, Lublinie czy Lucimiu. Od dłuższego czasu pracuję nad projektami "Mikołaj Kopernik - wielki Europejczyk", "Europejski Park Pomników" i "Środek świata". Niebawem zaproponuję je wszystkim polskim miastom, które ubiegają się o tytuł ESK 2016. Zrealizuję je tam, gdzie zaproponują mi najlepsze warunki do finalizacji moich koncepcji. Oczywiście, w tym autorskim konkursie może także wygrać Toruń, chociaż ostatnio moją koncepcję Torunia jako Środka Świata cynicznie wyśmiał w prasie Andrzej Szmak, szef miejskiej promocji. Mam już dość udawania wobec urzędników, że myślę tak jak oni. Mam dość urzędniczej zarozumiałości i prowincjonalnych kompleksów. Chcę rozmawiać z osobami kompetentnymi, kreatywnymi, myślącymi samodzielnie. Z partnerami. Tyle świetnych projektów zostało w Toruniu zaprzepaszczonych!

Przykład?

- Powołam się na swoje doświadczenie: nieco ponad 10 lat temu byłem dyrektorem programu "Małe ojczyzny - tradycja dla przyszłości", prowadzonego przez Fundację Kultury i Program 2 TVP. Przekonałem moją szefową, panią Izabelę Cywińską, aby siedzibą tego programu nie była Warszawa, lecz Toruń. Nasze miasto przez kilka lat promowane było, za darmo, jako stolica małych ojczyzn przez telewizję w Polsce i Europie. Niestety, ówczesne władze nie chciały pomóc tej inicjatywie, przedsięwzięcie przekraczało ich świadomość. Może, zgodnie z zasadami prowincjonalizmu, poczuli się zagrożeni? Program przeniesiono do Warszawy. Ostatnio zaś przejął go Zamość, który skutecznie promuje się jako polska stolica małych ojczyzn.

Upadek Kombinatu

Czy świadomość władzy później się zmieniła?

- Niestety, z małymi wzlotami, jest nadal podobnie. Były szef miejskiej kultury Grzegorz Grabowski, szef biura promocji Andrzej Szmak i prezydent Torunia Michał Zaleski, gdy objęli swoje stanowiska, zostali obdarzeni przez toruńskich artystów dużym kredytem zaufania. Powstało, zresztą z mojej inicjatywy, Toruńskie Forum Twórców i Animatorów Kultury "Uwaga Toruń", które zaproponowało miastu wiele rzetelnie przygotowanych projektów.

Na przykład pomysł Kombinatu Artystycznego w Starym Browarze.

- To była, entuzjastycznie przez nas podjęta, inicjatywa Grzegorza Grabowskiego i prezydenta. Ten niezrealizowany -wyłącznie z winy miasta - projekt byłby dziś wspaniałym argumentem Torunia w walce o ESK. Swoje siedziby mieliby tam twórcy i stowarzyszenia kulturalne, byłyby tam sale koncertowa i teatralna, galeria i księgarnia, w piwnicy pub i dwa studia prób dla zespołów muzycznych. A tak świetna Sofa nie ma w Toruniu miejsca na próby, znakomity zespół Kije Sławka Ciesielskiego z Republiki gra w jego garażu, Roman Rok i jego ambitny Plastyczny Teatr Symbolu musi płacić czynsz za korzystanie z sali w Domu Muz. Toruńska kultura, by mogła oddychać, musi mieć powietrze - także pieniądze. Przykład z Lublina: magistrat przyznaje w tym roku nagrody artystyczne w wysokości 25-30 tys. zł dla jednego twórcy. Między innymi dzięki staraniom moim i naszego stowarzyszenia udało się stworzyć w Toruniu program stypendialny. Świetnie, ale to żenujące, żeby artyści otrzymywali od miasta jedynie 300-500 zł miesięcznie. Stowarzyszenie musieliśmy rozwiązać, zmarnotrawiona została unikalna szansa zjednoczenia toruńskiego środowiska twórców, powróciło opisywane przez ciebie w "Gazecie" "toruńskie piekiełko". W miejsce Kombinatu Artystycznego i szansy uratowania dla Torunia architektury poindustrialnej oraz ożywienia martwego Rynku Nowomiejskiego powstanie komercyjny hotel o nieciekawej bryle. Modernistyczny, unikalny budynek dawnego dworca PKS zostanie lada dzień zrównany z ziemią, zastąpi go "nowoczesna" stacja paliw. Inny przykład: na pl. Rapackiego, przed harmonijką, powstaje fontanna.

Według heliocentrycznego projektu Zbigniewa Mikielewicza.

- To był wspaniały projekt. Niestety regulamin konkursu na fontannę uniemożliwia Mikielewiczowi prowadzenie nadzoru autorskiego nad jego realizacją! Rzeźbiarz nie ma żadnego wpływu na ostateczny kształt swojego dzieła, nie chce i nie może się pod nim podpisać. To karygodne, że powstaje dziwoląg dowolnie zmieniany przez budowlańców, drogowców i wykonawcę. A fontanna ma kosztować ponad 3 mln złotych, które przecież można było wydać zupełnie inaczej. Kolejne pieniądze idą na smętny wózek szabrowników i na giga-plakietę upamiętniającą pobyt Zbigniewa Herberta w Toruniu. Kolejne nieporozumienie i bibelot. W pełni zgadzam się z oceną Cezarego Dobiesa na ten temat, którą wyraził ostatnio w "Gazecie Wyborczej". A przecież można było ogłosić konkurs na niekonwencjonalną realizację o nazwie "Struna światła" i zrealizować ją, choćby z pomocą laserów, nie na wstydliwej górce pod płotem, lecz pomiędzy DS 1 a Collegium Maius - tam, gdzie rzeczywiście bywał Herbert. Ponoć, za niemałe pieniądze, muzykę towarzyszącą wizualizacji fontanny przy harmonijce skomponować ma Krzesimir Dębski. Nikt przecież w Toruniu nie wie, że Zbyszek Krzywański, gitarzysta słynnej Republiki, napisał muzykę do świetnego musicalu "Terapia Jonasza" wystawianego w Chorzowie. Jakie szanse na zaistnienie ma ostatni pomysł Zbyszka - organizacja w Toruniu międzynarodowego festiwalu rockowego? Władze wolą zaprosić Kombii na standardowy koncert na Rynku Staromiejskim albo dać kolejną sutą dotację na przygotowanie "Majówki z Polsatem", której artystyczny poziom obraża każdego torunianina wrażliwego na sztukę. Do tego jeszcze dochodzi wielomilionowa dotacja na budowę stadionu żużlowego, którą zgodnie zatwierdzili radni, z którego korzysta się tylko kilkanaście razy do roku. To przedsięwzięcie czysto komercyjne - wielomilionowe kontrakty i transfery, sute gaże działaczy, sponsorzy i reklama. To ma być jeden z elementów tworzenia kultury w mieście? Wpiszemy to także do wniosku o ESK?

Które miasto typujesz na faworyta ESK?

- Lublin. To miasto nieznacznie większe od Torunia. Znam bardzo dobrze kilka osób, które tworzą miejscową kulturę. Dariusz Jachimowicz - szef miejskiej kultury odpowiada zarazem za ESK 2016 - to ceniony specjalista, znawca nowoczesnego marketingu kultury, który ma ogromne przygotowanie merytoryczne i doświadczenie do pełnienia tego stanowiska. Tomasz Pietrasiewicz - szef Bramy Grodzkiej, artysta i animator kultury - opublikował ostatnio mądry tekst o atutach Lublina jako kandydata na ESK. Pod większością jego tez się podpisuję. Stwierdził m.in., że Lublin jest miastem niedużym i prowincjonalnym, a to właśnie - a nie jakieś niespełnione marzenia o metropolitarności - jest jego najcenniejszą wartością i szansą zaistnienia. Tak samo zawsze postrzegałem Toruń - bycie mniej niż średnim, bo 284 miastem w Europie pod względem ilości mieszkańców, to nasza siła. Tak jak Lublin nigdy nie będziemy mieli imprez o wielkim rozmachu organizacyjnym i wielkiego budżetu na kulturę. Zamiast pozytywnego postrzegania Torunia jako prowincji Europy, czyli jej znaczącej części - pielęgnowana jest u nas zła prowincjonalność, czyli świadomość bycia gorszym od innych, a zwłaszcza większych.

Dlaczego odeszli?

To ona sprawia, że niektóre inicjatywy poszukują sobie bardziej gościnnych przestrzeni?

- Tak. Znane przykłady: fotograficzna grupa 061 i Camerimage Marka Żydowicza, tyle cennych inicjatyw i utraconych artystów. Wiele lat temu w rozmowie z Markiem wspólnie doszliśmy do wniosku, że nad Toruniem unosi się duch śmierci, rodzaj klątwy, która na nas ciąży i nie pozwala rozwinąć skrzydeł. Ten zły duch ma kilka twarzy: to niekompetencja, prowincjonalny strach przed zmianą, uzależnienia lokalne i prawa małego miasteczka. Franciszek Starowieyski - wielki artysta i arystokrata - powiedział mi niedawno, że bardzo lubi Toruń. Wyczuwa tu jednak, wśród wspaniałego gotyku i uroczej Starówki, brak ducha i życia. Smucą go także, jego zdaniem, najbardziej kiczowate w Polsce sklepy. Doskonale zatem widać istnienie jakiś energii, które blokują tkwiący w mieście ogromny potencjał. Stąd być może brak wiary we własne siły i uparte dążenie do naśladowania obcych wzorców.

Co masz na myśli?

- To, co na przykład w mieście tworzy dyrektor Andrzej Szmak: pstrzenie ulic bibelotami, pseudopomnikami, wtórnymi alejami gwiazd. To chora i niezrozumiała sytuacja, by szef miejskiej promocji zamieniał się w reżysera, artystę wizjonera i jednocześnie z lekceważeniem traktował toruńskich artystów. Bardzo go cenię jako osobę piekielnie inteligentną, cyniczną i dowcipną. Sam siebie nazywa urzędnikiem 23. kategorii, ale jednocześnie, po gogolowsku, korzysta w pełni z posiadanej władzy i realizuje przede wszystkim własne, w jego przekonaniu, genialne pomysły. Szkoda. Taki dobry dziennikarz.

Od 1 maja szefem wydziału kultury w magistracie jest Zbigniew Derkowski.

- Ten wybór jest kolejnym dowodem na to, że miasto nie ma koncepcji na odważną i nowoczesną strategię kultury. To szczególnie smutno brzmi w kontekście naszych starań o ESK. Staram się na bieżąco śledzić poczynania konkurentów i strasznie mi żal, że nasz start organizuje się w sposób nieudolny, nieprzemyślany, nieuporządkowany, byle jaki, przypominający czasy świetlanej gierkowskiej propagandy. Ot, choćby brudny i podarty baner propagujący Toruń jako ESK, wstydliwie zasłaniający zdewastowany budynek Wodnika. Brak kompetencji urzędników zajmujących się kulturą powoduje coraz większy rozziew między potencjałem kulturotwórczym Torunia a tym, co władze miasta mogą zaoferować twórcom. Moim zdaniem, miejscy urzędnicy, począwszy od prezydenta Torunia, składając deklarację walki o europejską stołeczność, założyli sobie pętlę na szyję. Jeszcze chyba nie zrozumieli, że jedyną drogą do tego tytułu jest współpraca i dialog z artystami. Kto ma bowiem zrealizować projekty kulturalne?

W Toruniu odbyły się poważne konsultacje społeczne w sprawie ESK.

- Tak, ale nie zrodziła się z nich żadna spójna koncepcja programu i strategii przyszłych działań. To nie były twórcze dyskusje, a raczej standardowe działania marketingowe i socjotechniczne.

Analizę Torunia pod kątem jego promocyjnego potencjału robiła Eskadra, która przygotowała reklamową strategię miasta.

- I zrobiła to profesjonalnie. Z dystansu i obiektywnie ujawniła jasne i ciemne strony Torunia. Mam nadzieję, że miasto będzie realizować tę strategię. Szkoda byłoby to zaprzepaścić. Ale już zmarnotrawiono jeden ich świetny pomysł, by świętować 777-lecie Torunia, a nie 775-lecie.

Ciekawa koncepcja.

- Trzy siódemki. Rocznica założenia Torunia jako święto szczęścia. Do tego jeszcze dochodzi data: 2010 rok, kiedy walka o ESK wejdzie w decydującą fazę. Wiesław Smużny, artysta i profesor z UMK, jak wiadomo, śledzi i twórczo wykorzystuje tego rodzaju numerologiczne zdarzenia i mógłby stać się ojcem chrzestnym całej inicjatywy. Wydaje mi się, że 777 przerosło świadomość toruńskich włodarzy. Musimy stale pamiętać o naszym miejscu w Europie - jesteśmy na tyle niewielcy i w szerokiej perspektywie mało istotni, że powinniśmy przede wszystkim postawić na oryginalność.

***

Witold Chmielewski - artysta plastyk, pedagog, animator kultury, ekspert w zakresie edukacji artystycznej oraz lokalnych działań kulturotwórczych. Profesor na wydziale sztuk pięknych UMK w Toruniu.

W związku z organizowaną przez Studenckie Koło Teatrologiczne UMK ogólnopolską konferencją studencko-doktorancką: Dzieło sztuki z perspektywy kulturowej. Metody, dyskursy, narracje, Collegium Maius 6-7 maja 2008, zaplanowany jest również panel dyskusyjny z udziałem toruńskich twórców i animatorów kultury, przedstawicieli organizacji pozarządowych działających w sektorze kultury oraz wykładowców i studentów. Tytuł panelu brzmi: Kultura w Toruniu - idee, praktyka, perspektywy. Dyskusja odbędzie się 7 maja, w godzinach 16.00-18.00 w Collegium Maius UMK, sala 206.

Chcielibyśmy podjąć dyskusję na temat tworzenia kultury w naszym mieście, a także możliwości współtworzenia jej przez środowiska akademickie. Chcemy zapytać o to czy Toruń jest przyjazny kulturze oraz sprowokować do rozmowy na temat działalności kulturalnej w najmniejszym tak prężenie działającym mieście w Polsce. Czy mniejsze oznacza gorsze? Gorzej finansowane, postrzegane? Chcielibyśmy porozmawiać również na temat możliwości włączenia się środowisk akademickich do współtworzenia mapy kulturalnej miasta, zapytać o to jaką rolę może spełnić w tej kwestii kulturoznawstwo - funkcjonujące w Toruniu jako osobny kierunek studiów zaledwie od dwóch lat. Ciekawa może okazać się również konfrontacja stanowisk osób działających w Toruniu, z doświadczeniem gości naszej konferencji, którzy przyjadą do Torunia z różnych ośródków akademickich (m.in. Poznań, Warszawa, Kraków, Olsztyn), gdzie zajmują się kulturą nie tylko od strony naukowej, ale często również praktycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji