Artykuły

Kaliskie Spotkania Teatralne. Dzień trzeci

"Klątwa" w reż. Barbary Wysockiej ze Starego Teatru i "Sprawa Dantona" w reż. Jana Klaty z Teatru Polskiego we Wrocławiu to konfrontacja odmiennych estetyk - o trzecim dniu Kaliskich Spotkań Teatralnych pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Kolejny dzień kaliskiego Festiwalu rozpoczął się konferencją poświęconą różnym typom aktorstwa teatralnego. Jego zakończenie stanowiły pokazy spektakli Barbary Wysockiej i Jana Klaty, które okazały się konfrontacją dwóch estetyk.

Prosta scenografia "Klątwy" [na zdjeciu] Starego Teatru w Krakowie zaledwie towarzyszy aktorom, nie przytłacza ich, nie odwraca od nich uwagi. Jest tak ostentacyjnie ascetyczna, że uwaga widza skupić się musi przede wszystkim na aktorze. Wykonawcy spektaklu poniekąd opowiadają sobie historię Młodej i Księdza, częściowo zaś ją rekonstruują odgrywając jej fragmenty, wcielając się w role. Te dwa rodzaje narracji uzupełniają się, nie kolidują ze sobą. Płynne, właściwie niezauważalne przejścia pomiędzy nimi wspomagają wrażenie nienachalnej, jakby improwizowanej opowieści, która sama z siebie snuje się i rozwija. Półprywatni, odprężeni aktorzy wydają się snuć historię od niechcenia, jednak ze scenicznego, zorganizowanego chaosu wydobywają się elementy wymyślonego i konsekwentnie budowanego pomysłu na opowieść.

Z jakichś powodów jednak przedstawienie, które w końcu na aktorach zostało zawieszone, straciło siłę wyrazu. "Klątwę" miałem okazję zobaczyć kilka dni po premierze na macierzystej scenie w Krakowie, w Kaliszu obejrzałem ją po raz drugi. Aktorzy, wcześniej rozedrgani, będący nieustannie w pełnej gotowości, żywo reagujący na siebie nawzajem, pozwolili, by spektakl zadryfował niebezpiecznie blisko mielizny zafiksowanego widowiska. Grają wyuczone role, niewiele pojawia się w nich autentycznego żaru i zaangażowania (bądź dystansu, w zależności od tego, o której z wykorzystywanych w spektaklu konwencji mowa), zaskakująco mało energii.

To gromada jest tematem i najważniejszym bohaterem spektaklu. Interakcje między jej członkami (drobne, często dostrzegalne tylko z kilku miejsc na widowni), ciągła obecność wszystkich bohaterów na scenie i wyraźnie zespołowy tryb pracy budują oblicze tej "postaci zbiorowej". Młoda Katarzyny Krzanowskiej w tej inscenizacji nie wyrasta na rolę wiodącą. Wkomponowana w gromadę, dopiero około połowy spektaklu indywidualizuje się. Wieńczące przedstawienie sceny relacjonowanej rozmowy z matką i wygłaszanego z drabiny monologu relacjonującego ostatnie chwile Młodej i jej dzieci, to najjaśniejsze elementy tej roli.

Mocno osadzony w konwencji spektaklu był również Sołtys Juliusza Chrząstowskiego. Gburowaty, antypatyczny cham, złośliwie dogadujący, autentycznie zaangażowany w sprawy gromady, społeczności wiejskiej, drażnił natrętną gadaniną i agresywnie atakował widza swoją przemową. To rola poprowadzona spójnie, widać w niej kompletny, konkretny pomysł na postać, jednocześnie stanowiąca element gromady, jak i osobną postać.

Świeża premiera Jana Klaty, "Sprawa Dantona" z Teatru Polskiego we Wrocławiu, to pułapka na widza. Żeby dostać się na zbudowaną na scenie widownię trzeba przemierzyć pole gry. Z widowni nie ma ucieczki. Intensywność działań aktorskich sprawia, że z powrotem przez scenę przejść można dopiero, gdy skończą się oklaski - choć chciałoby się prędzej.

Przestrzeń gry jest zasypana drewnianymi odpadami i gęsto zabudowana prowizorycznymi barakami - domami z tektury, przypominającymi garaże czy zaimprowizowane sypialnie bezdomnych. W taką scenografię wkłada reżyser postaci w kostiumach nawiązujących do czasów rewolucji. Im dłużej spektakl trwa, tym więcej elementów z estetyki teatru Klaty do widza dociera: pojawiają się klisze popkulturowe (jak cytaty muzyczne, wstawki taneczne), intensywne działania ruchowe, prowadzenie postaci na pograniczu konwencji farsowej. Pomysł na wyśmianie rewolucji przy pomocy tych środków zawodzi. Wizja przewrotu społecznego wpisana jest w dramat Stanisławy Przybyszewskiej w tonacji serio. Zderzenie tekstu ze scenicznymi środkami wyrazu obnaża bezradność jednej materii wobec drugiej. Sam tekst obronić się nie może, nie jest on w tym spektaklu najistotniejszym elementem. Zaś machina wielkiej polityki i najprostszych ludzkich emocji w precyzyjnej maszynce nakręconej przez reżysera rozpaczliwie nie przystaje do podjętego tematu. W teatralnym sprzeniewierzaniu się tekstowi nie ma niczego złego. Nie skutkują środki, jakimi zostało to sprzeniewierzenie dokonane.

Fabuła spektaklu dociera do widza zakłócana poczuciem sporej szamotaniny. Reżyser postanowił zaprezentować całą historię Dantona (Wiesław Cichy) i Robespierre'a (Marcin Czarnik). Przechodzimy zatem od etapu knowań politycznych, prób przeciągnięcia oponentów na swoją stronę, przez zdecydowane działania przeciwników zakończone ścięciem grupy zwolenników Dantona. Spektakl, choć oparty na niebanalnym tekście, dłuży się. Wielka scena dialogu Dantona i Robespierre'a wygląda tak, jakby reżyser nie miał na nią pomysłu - aktorzy stoją na dachach baraków po dwóch stronach sceny i zasypują się lawinami słów, całość rozciąga się niemiłosiernie, argumenty przeciwników nie pozostają w pamięci widzów. Jedynie sceny ruchowe, zwłaszcza zbiorowe, mają szansę przemówić do widza, jednak i one nie są szczególnie przekonujące: w całości spektaklu tracą na znaczeniu, przytłoczone nadmiarem męczących, przeładowanych formalnie scen.

Ogromny wysiłek wykonawców, również fizyczny (aktorzy biegają po scenie, tarzają się, odgrywają farsowo potraktowane sceny erotyczne), w żaden sposób nie przekłada się na efekt ostateczny. Mimo to w pamięci widza zapisują się aktorzy, szczególnie ci, którzy potrafili zaprezentować w ramach granych bohaterów ton osobisty. Dlatego przywołać można niedużą, precyzyjnie prowadzoną postać Louise Danton (Anna Ilczuk), komiczną personifikację wolności - Eleonorę (Mariannę) w interpretacji Kingi Preis, nieporadnego jąkały Legendre'a (Rafał Kronenberger), czy niekiedy zniewieściałego, ale ostatecznie po męsku podchodzącego do zaistniałych okoliczności, nieobliczalnego Desmoulins'a (najciekawszy w całym spektaklu Bartosz Porczyk).

Klata chciał, jak się wydaje, obśmiać rewolucję w ogóle. I rzeczywiście, spektakl bywa zabawny, kilka zaprezentowanych pomysłów to błyskotliwe i świeże dowcipy sceniczne. Wszystkie one jednak toną w chaotycznej i hałaśliwej magmie przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji