Artykuły

Monotematyczny Don Giovanni

"Don Giovanni" w reż. Marka Weiss-Grzesińskiego w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Piotr Pożakowski w Ruchu Muzycznym.

Wkrótce po zmianie dyrekcji Opery Bałtyckiej w Gdańsku ogłoszono, że pierwszą premierą duetu Marek Weiss-Grzesiński (dyrektor naczelny i artystyczny) i Jose Maria Florencio (zastępca dyrektora do spraw artystycznych) ma być "Don Giovanni". Premiera 13 kwietnia szczelnie wypełniła widownię. Dnia poprzedniego, także przy pełnej sali, odbyła się tzw. premiera studencka. To nowy, cenny pomysł adresowany do młodzieży - przedstawienie połączone ze spotkaniem z realizatorami.

Od strony muzycznej spektakl stał na dobrym poziomie, choć można było mieć pewne zastrzeżenia. Wśród wykonawców głównych ról najwyżej ocenić trzeba Annę Mikołajczyk w partii Donny Anny - pięknie brzmiący, miękki i mocny sopran o dużej sile wyrazu, powadzony pewnie i swobodnie. Partię tytułową śpiewał Mikołaj Zalasiński - słyszałem go już jako Rigoletta i nie przypuszczałem, że tak dobrze zaśpiewa Don Giovanniego. Wprawdzie w słynnej arii "Finch' han dal vino" nie w pełni sprostał szybkiemu tempu, ale już serenada "Deh vieni alla finestra" była bardzo dobra. Jego mocny baryton i męski, wolny od słodkiej śpiewności sposób prowadzenia głosu bardzo odpowiadał tej roli. Godnie partnerował mu Dariusz Machej jako Leporello, dysponujący nośnym, dobrze brzmiącym głosem, którym potrafił oddać szeroką gamę emocji. W partii Komandora usłyszeliśmy Andrzeja Malinowskiego - potężnym, ekspresyjnym głosem wywarł w scenie finałowej duże wrażenie, nawet mimo ewidentnych uchybień intonacyjnych. Dobrą Donną Elwirą była Anna Wierzbicka. Nie w pełni odpowiadała mi wprawdzie barwa jej głosu, a wyrazowo była zbyt jednorodna, śpiewała jednak pewnie i nienagannie pod względem intonacji. Bardzo dobry wokalnie okazał się Adam Zdunikowski w roli Don Otta-via; czasem brakowało w jego śpiewie pełnej swobody, częściej jednak urzekał pięknie prowadzoną frazą. Rolę Masetta wykonał Adam Palka - nie pierwszy raz chwalę tego młodego basa (jeszcze studenta gdańskiej AM), ma bowiem piękny, głęboki i mocny głos oraz bardzo dobrą-już! - technikę. Dobrą wokalnie Zerliną była Julia Iwaszkiewicz - w tej partii oczekiwałbym wprawdzie więcej delikatności i słodyczy w prowadzeniu frazy, ale jej brak był zgodny z koncepcją postaci.

Orkiestra Opery Bałtyckiej grała dobrze, jedynie w uwerturze zauważalne były pewne niedokładności. Jose Maria Florencio prowadził spektakl pewnie, z dużą energią, czujnie i precyzyjnie towarzysząc śpiewakom, zawsze we właściwych proporcjach dynamicznych.

W drugiej obsadzie występują: Robert Gierlach (Don Giovanni), Bogdan Kurowski (Komandor), Aleksandra Buczek (Donna Anna), Paweł Skałuba (Don Ottavio), Bożena Harasimowicz (Donna Elwira - nic rozumiem, dlaczego tej klasy śpiewaczce nie powierzono premiery!), Piotr Nowacki (Leporello), Łukasz Goliński (Masetto) i Anna Fabrcllo (Zerlina).

W koncepcji reżysera akcja rozpoczyna się w szkole fechtunku dla pań (pomysł przeniesiony z inscenizacji w Łodzi i Warszawie). Na tle uwertury oglądamy szermierczą scenę baletową. Tu Don Giovanni próbuje uwieść Donnę Annę, tu Komandor przychodzi córce na ratunek i ginie w walce z Don Giovannim, tu także - z walizeczką na kółkach - pojawia się Donna Elwira. Katalogowa aria Leporella zmienia się w "laptopową", bowiem właśnie w laptopie, z którym się nie rozstaje, przechowuje listę uwiedzionych przez swego pana kobiet, a także - co sugeruje poprzedzająca scena - fotograficzną dokumentację tych podbojów. Także w sali szkoły fechtunku pojawia się weselny orszak Zerliny i Masetta. Wnętrze to (modyfikowane jedynie drobnymi elementami) pozostaje miejscem akcji aż do sceny na cmentarzu. Ta rozgrywa się na proscenium - w tle projekcja grobowców na ekranie umieszczonym w oknie scenicznym.

W scenie finałowej powracamy do znanego nam już wnętrza, które tym razem staje się kostnicą. Czworo zwłok na metalowych stołach, na środkowym, pustym, Don Giovanni przygotowuje ucztę, na którą zaprosił Komandora. Wraz z nim przychodzi śmierć. W tym otoczeniu nie ma ona wymiaru metafizycznego, jest nieuchronnym przeznaczeniem każdego, Don Giovanni staje się po prostu kolejnymi zwłokami w kostnicy.

Scenografia to jedno proste wnętrze i kilka zmiennych elementów. Kostiumy są stylistyczną mieszanką bez widocznego założenia czy konwencji. Orszak weselny Zerliny i Masctta w pstrokatych, dość tandetnych strojach stylizowanych na lata pięćdziesiąte. Główni bohaterowie w strojach "ponadczasowych" z tendencją ku współczesności, Donna Elwira w eleganckiej czarnej sukni, jednak stylistycznie całkiem nie a propos.

Nie brak w tej inscenizacji pomysłów ciekawych. Oto na przykład Donna Anna, Donna Elwira i Don Ottavio spostrzegają osobnika bardzo podobnego do Komandora i to ów osobnik właśnie, wynajęty za pieniądze (po dokonanej na naszych oczach charakteryzacji), pojawia się na cmentarzu jako duch Komandora. Jego głos rozbrzmiewa przez głośniki, co dodaje mu potęgi i grozy. Aria Donny Elwiry "Mi tradi" z II aktu staje się mową obrończą wygłaszaną przed sądem, w której błaga o litość dla swego niewiernego ukochanego.

Mógłby to więc być całkiem ciekawy pomysł, gdyby nie obracał się wokół jednego tylko wątku - nachalnie eksponowanego wątku erotycznego, czego zapowiedź przynosi już opis inscenizacji w programie. Oto na początku II aktu Donna Elwira "opętana seksualnymi pomysłami ukochanego godzi się na wszystkie ekscesy", a Don Ottavio pojawiając się z Donną Anną na cmentarzu (!) "czuje nagle w niezwykłych okolicznościach przypływ mocy i męskiego instynktu. Urzeczona tym Donna Anna obiecuje, że już wkrótce odda mu się całkowicie, jak na prawdziwą żonę przystało". Bez komentarza...

W jednym z wywiadów opublikowanych przed premierą Marek Weiss-Grzesiński stwierdził, że "psim obowiązkiem reżysera operowego jest realizowanie w teatrze tego, co wynika z partytury. Jeżeli ktoś lekceważy sobie ten obowiązek, jest w moim przekonaniu człowiekiem głuchym. Jeżeli ktoś chowa się za muzyką, pozostawiając ją osamotnioną i nie realizuje teatralnie tego, co ona sugeruje, jest człowiekiem nieudolnym." Nic dodać, nic ująć - w teorii. A w praktyce?

To, co u Mozarta jest pełne wdzięku, uroczej kokieterii, momentami zgoda

- także dwuznaczne, lecz w jakże elegancki sposób, u Weiss-Grzesińskiego jest jednoznaczne, dosadne, momentami wręcz wulgarne. Podczas słynnego duetu "La ci darem la mano", Don Giovanni zaczyna rozbierać Zerlinę, sam też ściąga już pasek od spodni, a końcowe frazy duetu Zerlina śpiewa "dosiadając" kochanka okrakiem na stole... Omal się nie roześmiałem, gdy po chwili zjawiła się Donna Elwira, śpiewając, że przychodzi w porę, by ratować niewinne dziewczę, skoro widzieliśmy, jak przed chwilą dziewczę tę rzekomą niewinność utraciło, wcale się przed tą stratą nie broniąc. W arii "Batti, batti" Zerlina odwraca się do Masetta tyłem i zadziera po prostu spódnicę jakby przygotowując się do bicia, lub raczej do czegoś zgoła innego, bo i ta scena kończy się podobnie - tyle, że na podłodze, a "dosiadanym" przez Zerlinę jest Masetto. By nie pozostawić widza w niepewności co zaszło, podnosząc się z podłogi Masetto zapina rozporek. To również sugeruje muzyka? To również "wynika z partytury"?

Oszczędzę Czytelnikom opisu reszty podobnych szczegółów - ważniejsza jest inna kwestia. Wychowałem się w teatrze, a były to czasy (nie tak odległe), gdy zasadą było pozostawianie pewnego pola dla wyobraźni widza. Niedopowiedzenie reżysera dawało możliwość dopowiedzenia przez każdego z widzów w inny nieco sposób. Najwyraźniej wśród reżyserów panuje dziś przekonanie, że widz nie jest wystarczająco inteligentny, aby pozostawiać mu niedopowiedzenia. W kwestii erotyzmu daje to efekty fatalne - warto przypomnieć, że w historii kina jedną z najbardziej nasyconych erotyzmem scen jest ta, w której Rita Hayworth ściąga rękawiczkę - i nic ponadto.

Nie odrzucam a priori uwspółcześnianych inscenizacji oper, których twórcy szukają w nich wartości ponadczasowych i próbują zbliżyć dzieło do współczesnego widza. Nie każda opera nadaje się do takich zabiegów, choć czasem można osiągnąć tym sposobem wspaniałe efekty, czego dowodzi moim zdaniem Traviata w salzburskiej inscenizacji Willy'ego Deckera z Anną Netrebko w roli głównej. Ale do tego nie wystarczy laptop i eksponowany erotyzm. Do tego trzeba mieć wysoce artystyczny pomysł - czytelny, spójny, konsekwentnie przeprowadzony, pozostający w zgodzie z duchem i przesłaniem dzieła. Trzeba też mieć po prostu dobry smak, czego w gdańskim Don Giovannim zabrakło najbardziej.

Pozostaje jeszcze pytanie: do kogo adresowany jest "Don Giovanni" Weiss-Grzesińskiego? Do miłośników opery nie, bo oni - podobnie jak ja - doceniając nawet pewne pozytywne elementy wyjdą z teatru z niesmakiem. Chyba też nie do młodzieży, bo ona dzisiaj nie takie rzeczy już widziała, a muzyki Mozarta w tej inscenizacji raczej nie doceni, ponieważ sceniczne działania postaci wyjątkowo skutecznie odwracają od niej uwagę. A zatem do kogo?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji