Artykuły

Przełamując Dürrenmatta

"Wizyta starszej pani" w reż. Michała Zadary w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Michał Larek w Teatrze.

Sztuka szwajcarskiego dramaturga jest dość zwodnicza w odbiorze, gdyż poniekąd sama zmusza do parafialnej interpretacji: za pieniądze można kupić sprawiedliwość od każdego. Pewnie nie bez przyczyny utwór ten przed laty otrzymał status "lektury szkolnej uzupełniającej", a cały korpus dzieł Friedricha

Dürrenmatta został obdarzony epitetem "dydaktyczny". Świadczy to źle nie tyle o samym talencie pisarza (autor "Obietnicy" jest przecież interesujący właśnie ze względu na eksperymenty na etycznych kategoriach), co raczej o poziomie sztuki interpretacji. Zatem ambitny reżyser "Wizyty starszej pani"

musi przede wszystkim wypracować taką wizję, która przezwyciężyłaby banalną fabułę i w konsekwencji pomogła stworzyć ryzykowny, ale autorski projekt. W moim przekonaniu Michał Zadara szczęśliwie "przełamał" Dürrenmatta i zaproponował nową, intrygującą opowieść.

Scena pierwsza, oczekiwanie na przyjazd miliarderki (Anna Januszewska), sytuuje akcję w realiach przypominających rzeczywistość dzisiejszej "biednej" Polski, z której ludzie pragną uciec do krajów bogatego Zachodu. Brzmi to okropnie. Niewiele więcej obiecuje krótka notka zawieszona na stronie internetowej teatru: "Polska, lata dziewięćdziesiąte XX wieku. Niektórzy zyskali na zdobyczach transformacji ustrojowej, inni nie. Dla tych drugich szansą jest powracająca z Ameryki w rodzinne strony miliarderka. Do czego zdolni są spokojni mieszkańcy małego miasteczka, aby zdobyć przychylność Klary Zachanassian?". Przypomnę tylko, że ekscentryczna bogaczka chce podarować bajońskie sumy mieszkańcom miasteczka w zamian za zamordowanie jej dawnego kochanka, Illa (Mirosław Guzowski), który przed laty w bezwzględny sposób ją porzucił.

Wbrew pozorom Zadara nie wbija sobie jednak samobójczej bramki. Odwołanie się do znajomego "tu i teraz" (rozmowy o cenach, tragikomiczne obserwacje dotyczące zakupów) pomaga efektywnie zbudować fatalistyczną przestrzeń, która więzi ubogich gülleńczyków - sam Dürrenmatt każe przecież Mojrze, bogini przeznaczenia, rzucać cień na światek bohaterów. Bieda intensyfikuje tu nastrój kompletnej porażki, totalnej mizerii, niemożności wyjścia (ważny motyw przelotowych pociągów, który przypomniał mi znaną piosenkę Kolaborantów "Pociąg do H.") poza narzucony schemat biografii. Ten aspekt sztuki, który w lekturze może nawet umknąć uwadze, reżyser niespodziewanie wyostrza. (Szkoda, że nie widziałem zrobionej przez niego "Fedry" Racine'a, bo - muszę przyznać - uwielbiam morderczych fatalistów w literaturze).

Dürrenmatt powinien podziękować Zadarze, że ów znakomicie podrasował kilka scen. Myślę tu przede wszystkim o momencie, w którym Burmistrz (rewelacyjny Grzegorz Młudzik!) wygłasza przemowę na cześć Klary Zachanassian, staruszki będącej groteskowym ucieleśnieniem femme fatale.

Ten banalny epizod na deskach szczecińskiego teatru zamienia się w bardzo długi, prześmieszny i zarazem przejmujący monolog. Stanowi on jakby kwintesencję poczucia beznadziejności. Warto jeszcze przywołać scenę mordowania Illa. Bohaterowie "masakrują" nie aktora, ale kukłę, dzięki temu Guzowski może wyjść ze swojej roli i dołączyć do zbiorowego mordu. Celem tego wątku nie jest zatem odpowiedź na - stawiane tu najczęściej - pytanie: "Do czego zdolni są spokojni mieszkańcy małego miasteczka", aby odmienić swój los? Raczej plastycznie została przedstawiona ukrywana nienawiść gülleńczyków do swojej marnej kondycji. Człowiek na chwilę przekracza własne ograniczenia tylko po to, żeby dać upust nienawiści do siebie samego.

Nie chciałbym jednak zasugerować błędnie, że Michał Zadara stworzył inscenizację neurotyczną. Rzecz nie jest tak gęsta psychologicznie. Frapujący pomysł reżysera polega na tym, że wszyscy mieszkańcy mają bzika na punkcie rockowej muzyki. Raz po raz zwolnieni zostają ze swoich, by tak rzec, tragicznych obowiązków i z wielką pasją, przy każdej możliwej okazji, wspólnie muzykują. Spektakl zamienia się wtedy w koncert, na którym można wysłuchać słynnych polskich szlagierów Perfectu, Hey'a czy Kobranocki. W konsekwencji "Wizyta starszej pani" przypominać zaczyna "czarną komedię muzyczną", która generuje rozmaite śmieszne epizodziki, zabawne gagi. To, paradoksalnie, jest bardzo wiarygodne. Fatalistyczna koncepcja życia może i jest atrakcyjna, ale - w ostatecznym rozrachunku - brzmi nieprzekonująco. Tego rodzaju "podcięcie" konwencji pokazuje, że będąc nieszczęśliwym, można być również szczęśliwym - przecież człowiek to natura wewnętrznie sprzeczna. Świetnym przykładem jest tu córka Illa, która w interpretacji Marty Szymkiewicz kojarzy się z zabawnymi bohaterkami amerykańskich filmów dla młodzieży (jej kapitalna odzywka: "tato, weź się"!). Dramatopisarze, tacy jak Sofokles czy Ibsen, kazali dążyć swoim postaciom do całkowitej samozagłady. Zadara - jakkolwiek to brzmi - jest bardziej powściągliwy.

Szczecińska inscenizacja "wyostrza" nastrój dramatu, a jednocześnie jest także zawadiackim demontażem Dürrenmattowskiego oryginału. Status świata w spektaklu Zadary jest bowiem bardzo umowny, powiedziałbym: perwersyjnie umowny. Aktorzy nie są przypisani jednej roli, swobodnie wcielają w różne postaci; co więcej, poza kilkoma wyjątkami, bohaterowie nie posiadają wyrazistej tożsamości, toteż nie zawsze wiemy, kto mówi lub działa. Ciekawie "rozdwojona" jest Zachanassian - reprezentuje ją tekturowa sylwetka z napisem: "starsza pani" oraz Anna Januszewska, która kwestie swojej "głównej" bohaterki czyta przez mikrofon, posiłkując się maszynopisem. Ten chwyt, wytwarzający efekt wyrazistej parabazy, przenoszony jest i na inne postaci. Bardzo często więc czujemy się jak na próbie, w trakcie trwania której "akcja" toczy się równolegle w różnych miejscach: ktoś rozmawia, ktoś leży, ktoś muzykuje, ktoś biega po scenie. Czasem jest to zachwycające, czasem usypiające, wprowadza jednak nastrój improwizacji lub postmodernistycznego poematu - gatunków niezwykle narkotycznych.

Dürrenmatt napisał w swoim posłowiu (jest ono przedrukowane w programie) kluczowe zdanie: "Należy poprzestać na moich pomysłach i zrezygnować z głębi". Otóż polski reżyser stworzył rzecz, która w sposób przekonujący argumentuje, że: po pierwsze, nie należy poprzestawać na autorskich propozycjach, a po drugie: radykalne przełamanie wyrazistego (ale i zwodniczego) przesłania owocuje stworzeniem intrygująco przepastnej przestrzeni.

***

Michał Larek - historyk literatury, krytyk, doktorant Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Publikuje w "Czasie kultury", "Odrze", "Pro Arte".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji