Artykuły

Od statysty, przez aktora, do właściciela austriackiego teatru

- Gdy wyjeżdżałem z kraju uznałem, że nie mam szans na realizowanie się w zawodzie. Trudno było o ambitną rolę dla młodego aktora. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że w Salzburgu moje marzenia o zawodowym spełnieniu stały się faktem. Nie zamierzam wracać do kraju, chyba, że na emeryturę - mówi aktor JUREK MILEWSKI, gość Elbląskiej Wiosny Teatralnej.

Aktor Jurek Milewski po trzydziestu latach powrócił na elbląską scenę. Nie był jak kiedyś statystą, nie grał "ogonów", ale zaprezentował monodram "Dreck" [na zdjęciu]. Zagrał w języku niemieckim emigranta Sada, Irakijczyka. Ten spektakl cieszy się powodzeniem w Salzburgu, gdzie Milewski mieszka od prawie dwudziestu lat.

Jurek Milewski został zaproszony do udziału w tegorocznej Elbląskiej Wiośnie Teatralnej przez dyrektora Mirosława Siedlera. - Razem pracowaliśmy w elbląskim teatrze przed laty - mówi Milewski. - Do tej pory utrzymywaliśmy kontakt. W tym roku przyszło zaproszenie na zaprezentowanie monodramu "Dreck". Podczas prób na malej scenie w Elblągu każdy kąt przypominał mi dawne lata. To były miłe wspomnienia.

Zamiast gwiazdki nazwisko na plakacie

Jurek Milewski trafił do elbląskiego teatru jako adept. Było to po przesłuchaniach, gdy chciał się dostać do studium aktorskiego przy Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. - Nie zabłysnąłem na tyle, by mnie przyjęto, ale zaproponowano mi i czterem innym osobom staż na elbląskiej scenie. I tak sezon 1978/79 rozpocząłem od zagrania końskiego zada. Potem miałem ambitniejsze role w "Hamlecie ze wsi Głucha Dolna", w "Operze za trzy grosze" i "Śnie nocy letniej" - wspomina Jurek Milewski.

Po roku pracy w Elblągu zdał do Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi. - Jako student nie byłem już gwiazdką na plakacie, ale pojawiło się tam moje nazwisko. Dostałem też 400 złotych podwyżki, co mnie niezwykle ucieszyło. Praca w Elblągu wiele mnie nauczyła. Wiedziałem, dlaczego nie zdałem pierwszego egzaminu do "filmówki" w Łodzi i do studium Teatru Wybrzeże - mówi Jurek Milewski.

Gdy przyszedł czas na przedstawienie dyplomowe młody aktor stwierdził, że dosyć siedzenia w jednym miejscu. Wszyscy z roku przygotowywali "Romeo i Julię" w Elblągu, tylko on wyruszył do toruńskiego teatru. Tam zagrał w "Krotochwilach uciesznych".

- Był to rok 1982. Czas, gdy widownia w przedstawieniu szukała aluzji do krytyki władzy ludowej. To była frajda, gdy wchodziłem z dwoma wronami na kiju słyszałem oklaski (ówcześnie działała Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, czyli WRON - red.) - opowiada pan Jurek.

Sto sześćdziesiąt podań o angaż

Teatr w Toruniu okazał się też tylko etapem w aktorskim życiu. Jurek Milewski marzył o byciu aktorem w bardziej renomowanym teatrze w stolicy. Udało się, ale kariera w Teatrze Rampa na Targówku potrwała tylko rok. Były problemy z mieszkaniem. Jurek Milewski przeniósł się do Łodzi. Najpierw był Teatr Nowy, a później operetka. I tam właśnie nastąpił punkt zwrotny.

- Panowała wśród tenorów moda na wyjazdy do Austrii i Niemiec do pracy. Jeden ze śpiewaków, wiedział, że znam niemiecki, poprosił bym sprawdził list z ofertą do jednego z teatrów. Pamiętam, że zamiast określenia o przesłuchaniu muzycznym użył słów dotyczących przesłuchania na policji. Z wdzięczności dał mi listę 160 teatrów niemieckojęzycznych. Napisałem do wszystkich. Odpowiedź otrzymałem z trzech miast: Salzburga, Grazu i Flensburga. Po przesłuchaniach przyjęli mnie na półroczną próbę w Salzburgu. Byłem chórzystą, statystą, grałem małe role aż wreszcie zostałem aktorem z 30 tysiącami szylingów gaży - opowiada Jurek Milewski.

Córka Pamina jak u Mozarta

Jurek Milewski nigdy nie żałował swojej decyzji o wyjeździe z Polski. - Gdy wyjeżdżałem z kraju uznałem, że nie mam szans na realizowanie się w zawodzie. Trudno było o ambitną rolę dla młodego aktora. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że w Salzburgu moje marzenia o zawodowym spełnieniu stały się faktem. Nie zamierzam wracać do kraju, chyba, że na emeryturę - mówi Milewski. - Czuję się w Austrii bezpiecznie, nawet w nocy. W Łodzi w dzień można było spodziewać się napadu, wieczorem nikt rozsądny nie wychodził.

Salzburg jest miastem, które oczarowało Jurka Milewskiego.

- W końcu jest to miejsce urodzin twórcy "Czarodziejskiego fletu" Wolfganga Amadeusza Mozarta. W tej operze występuje Pamina, córka Królowej Nocy. Tak nazwałem z żoną, swoje dziecko. Jest bardzo zdolna, zna biegle 8 języków. Teraz zdaje maturę. Potem wybiera się jako wolontariuszka do Mołdawii. Syn Nikodem (żona Jurka Beata z domu jest Nikodemska - red.) studiuje inżynierię dźwięku. Zrealizował ze mną jedno przedstawienie - opowiada Jurek Milewski.

Z Wajdą i Bardinim

Jurek Milewski jest osobą znaną w Salzburgu. Jego monodram "Dreck" zaprezentowany w Elblągu cieszył się niezwykłym powodzeniem w teatrze Schauspielhaus i innych austriackich teatrach. Zagrał też Mozarta w filmie długometrażowym. Wystąpił również w serialu kryminalnym "Cztery kobiety i śmierć". - Grałem ogrodnika, który, jak to zwykle bywa, był oskarżany o popełnienie zbrodni - mówi Jerzy Milewski.

Zycie w Salzburgu oznaczało także spotkania ze znanymi postaciami polskiego filmu i teatru.

- Grałem muzykanta w "Weselu" w reżyserii Andrzeja Wajdy, wystawionego w Landestheater. Wiele godzin przegadałem z przyjeżdżającym do Salzburga Olgierdem Łukaszewiczem i Aleksandrem Bardinim. Kontakty z Polską utrzymuję działając z żoną Beatą w Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Austriackiej. Ostatnio sprowadziliśmy teatrzyk kukiełkowy. Nie jest łatwo, bo ciągle brakuje funduszy - narzeka pan Jurek.

Inspiracja miłosc

Jurek Milewski należy do ludzi, którzy szukają nowych wyzwań. Nie wystarczyła mu sława aktorska, zdecydował, że będzie miał własny teatr: Theater Transit Salzburg. Pierwszym spektaklem była sztuka "Emigranci" Sławomira Mrożka wystawiona w Teatrze Małym w Salzburgu. Jeszcze Theater Transit nie ma siedziby. Własny teatr to też za mało. Jak wystawić sztukę, to własnego autorstwa. I tak powstał spektakl "Warum erst jetzt?" (Dlaczego teraz?).

- Jest oparta na moim losie. Ja też pytałem ojca, dlaczego odszedł gdy miałem sześć lat. Teraz nie gram syna, ale ojca, bo mam 50 lat. Partneruje mi Rosjanin Jurij Diez, tak jak ja emigrant - mówi pan Jurek.

Na plakacie teatralnym nie znajdziemy jego nazwiska, jako autora.

- Ukryłem się pod pseudonimem George Mclovesky. Imię moje, ale w wersji angielskiej. Nazwisko pochodzi od słowa angielskiego miłość "love", związane z moim nazwiskiem Milewski. Nie zdobyłem się na prawdę, ponieważ balem się jak przyjmie nową sztukę publiczność - opowiada pan Jurek.

Obawy okazały się niepotrzebne. O sukcesie swojej sztuki dowiedział się podczas pobytu w Elblągu. Zaraz po premierze wyjechał. Recenzje były następnego dnia. Sztukę doceniło także niemieckie ministerstwo kultury. Przyznało dotacje na wystawienie sztuki.

Jest dobry początek

Na pytanie, kiedy zobaczymy go w kraju w spektaklu w języku polskim, Jurek Milewski odpowiada, że jeszcze nie wie. - Gdy będzie taka propozycja nie odmówię. Już dawno nie grałem w ojczystym języku. Musiałbym się dobrze przygotować. "Dreck" w elbląskim teatrze, mam nadzieję, był dobrym początkiem - mówi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji