Artykuły

Rebus Mrożka

Opublikowany w rok po "Emi­grantach" "Garbus" nie był mi­łym zaskoczeniem. Po sztuce, która łącząc najlepsze cechy Mrożkowego scenopisarstwa - logikę an­alizy pojęciowej i precyzję dialogu - z realistyczną obserwacją, reporta­żową dosłownością i poczuciem tra­gizmu odkryła nowe perspektywy je­go dramaturgii, ukazała się sztuka będąca odwrotem przynajmniej w sensie problemowym. Tło wią­że "Garbusa" ze "Szczęśliwym wydarzeniem" - rzecz dzieje się znowu gdzieś w Europie, tej trady­cyjnej, konwencjonalnej Europie za­grożonej działalnością młodocianych terrorystów. "Szczęśliwe wydarzenie" było jednak wyraźne i jako farsa, i jako wizja dość głupiego końca pe­wnej formacji cywilizacyjnej, wyni­kła z klasycznego Mrożkowego roz­winięcia wyjściowej sytuacji absur­dalnej. Nie można tego samego po­wiedzieć o "Garbusie". Jeżeli ma on jakąś cechę nadrzędną, to jest nią brak wyrazistości. Mimo - a może właśnie dlatego - że sytuacja wyj­ściowa jest zupełnie zwyczajna: dwie pary małżeńskie, reprezentujące róż­ne stopnie w hierarchii towarzyskiej, spotykają się na letnisku. Czym się zajmują? Określaniem stosunku nor­malności do nienormalności czyli określaniem siebie wobec garbatego właściciela pensjonatu, rozgrywa­niem spraw osobistych, prowokowa­niem zbuntowanego studenta. Ale "czasy się robią niepewne"; studen­towi, drepce po piętach obrońca stare­go porządku, który przez to ginie, i następuje prawie beckettowska końcówka, gdy już pociągi nie cho­dzą, nie ma kawy, nie ma koni i nie ma chłopów we wsi. Kolejne moty­wy robią wrażenie cząstek jakiegoś rebusu. Jedyną szansą na jego roz­wiązanie wydawała się realizacja teatralna.

Prawie równocześnie pojawiły się dwa przestawienia - Dejmka w Ło­dzi i Jarockiego w Krakowie - zbie­żne w punkcie wyjścia, zupełnie roz­mijające się charakterem. Obaj re­żyserzy poszli tropem autora, ale sposób interpretacji szczegółów dał rezultaty niemal przeciwstawne. W końcowym rachunku więcej mówią te przedstawienia o swoich twórcach niż o "Garbusie", tylko że to właśnie jest w nich najbardziej interesujące. Majewski zbudował Dejmkowi skromny drewniany domek, wypeł­niający prawie całą szerokość sceny. Stoją przy nim wierzby. Zegar na wieżyczce wskazuje upływające godziny. Fasadę zdobi wyrzeźbiony w drzewie ornament. Rozmiary i ustawienie domu sprawiają, że wszystkie postaci znajdują się jakby w zbliżeniu. Moda sprzed I wojny świa- towej, ale w wydaniu pospolitym. Nic tu zresztą nie świadczy o zamożności - ani miejsce, ani stroje, ani bagaże. Niepokoją te wierzby. Wierz­by gdzieś w Europie? Patrząc na dekoracje, na wyglądającego z chłopska właściciela pensjonatu, można sobie wyobrazić, że znudzony baron i robiący karierę na prowincji prawnik zjechali na przykład do Krynicy. Oczywiście nie trzeba tego traktować tak dosłownie. Ale galicyjski rodowód Mrożka zdaje się w przedstawieniu Dejmka nie ulegać wątpliwości, stanowi dla reżysera konkretny punkt odniesienia. Z tego biorą się dalsze konsekwencje w rysowa­niu postaci. Tło usprawiedliwia ich komediową, a chwilami farsową in­terpretację w stylu klasycznym. Ak- torzy akceptują w tej komedii niektóre motywacje psychologiczne i dość czytelnie, a jednoznacznie cha­rakteryzują swoich bohaterów. Nie tylko istnienie Garbusa ujawnia ich brzydkie cechy, także obecność Nie­znajomego, utytułowanego c.k. po­licjanta, i zachowanie wobec siebie samych. Proponowaną konwencję komediową do perfekcji doprowadza Barbara Krafftówna jako żona-gąska. Rozśmiesza jawnie, zachowując urok naiwności i nie wpadając w dosłowność. Ma znakomite uzupeł­nienie w Baronie zagranym powścią­gliwie i bardzo w stylu Mrożka przez Mieczysława Voita.

Rozgrywka, której skutkiem jest rozpad obu małżeństw, nie budzi re­fleksji na temat czwórki partnerów, ale staje się przygotowaniem końco­wej pointy. Dejmek traktuje akcję konkretnie - obnaża tym drama­turgiczne pokrętności, sprawa Nie­znajomy - Student zaczyna jakby inną sztukę - i buduje wprost u-kład przeciwstawiający Garbusa ca­łej reszcie. Wszyscy się rozjeżdżają, w ogrodzie zostaje trup Nieznajome­go, światu grozi jakaś katastrofa, ale Garbus po krótkiej chwili namysłu energicznie zabiera się do roboty. Oto jedyne rozsądne wyjście: robić swoje niezależnie od okoliczności. Dążąc do tego finału reżyser wyraź­nie się już niecierpliwi i decyduje na skróty. Przedstawienie łódzkie za­chowuje żywe tempo i bawi, choć je­go śmieszność nie całkiem jest śmie­sznością Mrożka, czasem Bałuckiego.

Konkretności szukał w "Garbusie" także Jarocki. Rozumiał ją jednak inaczej - jako uzasadnienie zacho­wań bohaterów, a nie ich sytuacji społecznej. Jarocki całą historię od­dalił, by przede wszystkim ukazać jej dramaturgiczną jednolitość. Wszystko odbywa się na wyższym niż u Dejmka szczeblu towarzyskim: bogatszy jest dom, który zaprojekto­wała Ewa Starowieyska, postawiony na zielonym, najpewniej angielskim trawniku, otoczony wspaniałym ży­wopłotem, bogatsze są wyrafinowa­ne kolorystycznie kostiumy, nie jest zwykłym plebejuszem garbaty właś­ciciel o twarzy intelektualisty. Sztuka w scenografii po prostu prześlicznej, z dekoracją, która daje kolor, prze­strzeń, światło i umożliwia pokaza­nie postaci właśnie w przestrzeni, na różnych planach, nabiera innego charakteru - staje się czystą grą ludzi pozostawionych w pewnej izo­lacji.

Jarocki eksponuje postać Garbusa. Zaznacza on nieustannie swoją obecność w przedstawieniu, wykonu­je mnóstwo czynności związanych z ustawianiem ogrodowych mebli, po­dawaniem do stołu, sprzątaniem, pie­lęgnowaniem zieleni. Jest to czło­wiek ogromnie sympatyczny, budzi współczucie dla kalectwa. Jako właściciel pensjonatu reprezentuje pe­wien poziom towarzyski. W scenie pikniku pojawia się w przepisowym, wizytowym ubraniu. Takiej posta­ci potrzebuje Jarocki z paru wzglę­dów: dla podkreślenia dramatycznej ciągłości przedstawienia, dla pokaza­nia roli Garbusa w ujawnianiu cu­dzych kompleksów, cudzych garbów psychicznych, dla zasugerowania, że obie panie miały z kim przeżyć przygodę. I oto dzieje się coś para­doksalnego: grany antypsychologicznie, podawany z pewnym dystansem tekst zaczyna ujawniać jako pier­wszoplanowe treści psychologiczne. Składa się na to zarówno ostra, chło­dna i świadoma interpretacja Ewy Lassek (znakomita Baronowa), jak skupiona gra Józefa Onyszkiewicza (Garbus) czy grubszą kreską naszkicowana rola Jerzego Święcha (Onek - dogmatyk i higienista).

Przedstawienie Jarockiego pokazu­je, że w "Garbusie" - inaczej niż kiedyś u Mrożka - ważniejsze są postaci od sytuacji. Rozpad istnie­jących związków, podszyta okru­cieństwem intryga Barona, działal­ność młodego anarchisty, lęki tajem­niczego detektywa mieszczą się w jednej strefie reakcji psychologicz­nych, A w podtekście pojawia się erotyka, mimo pozorów śmieszności w tonacji serio. Jarocki czy­ta Mrożka przez współczesną lite­raturę i film psychologiczny, także często (by wspomnieć "Posłańca" Loseya) posługujący się kostiumem. Wszystko jest w krakowskim przed­stawieniu precyzyjne, konsekwentne i cienkie - żal tylko, że ten świetny teatr prowadzi doni­kąd. Zwolnione tempo i nastrój zostawiają czas na refleksję, która nie przychodzi, bo wypiera ją obo­jętność.

Realizacja teatralna wydawała się szansą odkrycia w "Garbusie" treści, które nie dały się odgadnąć w lek­turze. Dejmek "Garbusa" zinterpre­tował, Jarocki go zanalizował. Dej­mek szukał śladów dawnego Mroż­ka, Jarocki propozycji nowych. Dejmkowi wyszła komedio-farsa z morałem, Jarockiemu, "wysoka" ko­media że znakiem zapytania. Dowie­dzione zostało dwukrotnie, że nie bardzo jest tu co odgadywać. Rebus literacki znalazł odpowiednik w ob­razie scenicznym, który zresztą, ama­torom szukającym dalej rozwiązania na własną rękę, dostarcza nowych możliwości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji