Artykuły

Nie kłam, że mnie kochasz

"Kształt rzeczy" w reż. Szymona Kuśmidra w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Pisze Dorota Żuberek w Gazecie Wyborczej - Zielona Góra.

Najnowszy spektakl w zielonogórskim teatrze - "Kształt rzeczy" Neila LaBute'a - stawia pytania, na które nie chce się szukać odpowiedzi. To tak jakbyś nie chciał dojechać do celu.

"Kształt rzeczy" LaBute'a, jak na produkt rodem z Hollywood przystało, jest szybki, dosadny, trendy. Dramaturg opowiada historię dwóch par uwikłanych w prawdę i fałsz. A wszystko to doprawione jest pytaniem o granice sztuki, o rolę artysty, o bariery, które może przekroczyć. To mocna sztuka, pełna wewnętrznych napięć, rozedrgana od emocji, stawiająca ważne, choć niecodzienne pytania. Kto z nas zastanawia się na co dzień, czy artysta może manipulować myślami i uczuciami innego człowieka? Może to zainteresować ludzi z branży. Ale w naszym, szaraczków, życiu to nie jest aż tak istotne. Chyba.

Ile razy zdarzyło się wam zmienić dla ukochanej osoby? Zrezygnować z ulubionej marynarki z czasów kawalerskich, przefarbować włosy na platynowy blond, schudnąć parę kilo, zrobić sobie nowy nos? Ponoć zmiany na lepsze są tylko dobre. Czy jednak na pewno?

Bohaterka spektaklu, Evelin, kocha sztukę i jej podporządkowuje swoje życie, swoje ciało, myśli. To właśnie Evelin przybywa do nieco rozleniwionego świata i zaczyna go zmieniać. Na lepsze, w jej mniemaniu. Mocnym krokiem wkracza w życie zakompleksionego studenta i wywołuje rewolucję, jak tylko kobieta potrafi.

Zmienić się w modela. Warto?

Adam z kołtunem z siana na głowie, w obciachowym kubraku, ulega seksapilowi Evelin. Chce stać się dla niej lepszy, piękniejszy. Dokonać dzieła ulepszenia samego siebie. Kiedy okazuje się, że został oszukany, a jego żałosne próby przerobienia się na modela były tylko działaniem pod dyktando artystki, czuje wściekłość i rozczarowanie. Trudno się dziwić.

Reżyser sztuki Szymon Kuśmider upierał się, że w spektaklu nie ma mistyfikacji. - Bohaterowie nie grają bardziej niż my ze sobą normalnie z życiu - z żonami, kochankami, przyjaciółmi. Oni robią to samo, co my. Nic więcej. Nie są bardziej źli niż my na co dzień. Teza LaBute'a, że jest jakaś granica w sztuce, idzie do kosza. Idziemy po bandzie. Granica teatru jest przekroczona. A może nie. Może jej nie ma - mówił mi przed spektaklem.

Jak wyszło? Twórcom sztuki należy się uznanie za zgrabne przemeblowania sceny w wyciemnieniach. Skromna, przypadkowa scenografia ma tę zaletę, że daje się zrobić również po ciemku. Jedyne, co stałe, to złowrogie fragmenty obrazu Boscha, który przypomina o ludzkiej pysze i koślawej naturze.

"Kształt rzeczy" w Teatrze Lubuskim to już czwarta realizacja tego dramatu na polskich scenach. Poprzednie były udane. Co ważne, sztuka wymaga przede wszystkim od aktorów ogromnej dojrzałości. To jest warunek konieczny, żeby pod paradą makijaży, fryzur i kostiumów pokazać prawdziwe skrajne emocje. Niestety, w zielonogórskiej wersji aktorom ta sztuka udała się tylko częściowo. I odnoszę wrażenie, że trochę przez przypadek.

Ach, jacy jesteśmy przesympatyczni

Para nr 1: Filip (Wojciech Brawer) i Jenny (Marta Frąckowiak) na scenie was zirytują. I dobrze, bo to wyjątkowo irytująca para. Nie będzie przeszkadzać wam styl gry Brawera, który w ruchu scenicznym podobny staje się coraz bardziej do Cezarego Pazury w "13 posterunku". Krzyczy, macha rękoma, szuka wyrazistości bardziej niż to konieczne. Marta Frąckowiak też nie do końca irytuje kreacją słodkiej idiotki w spódniczce do kolanka. Jako jedynej udaje się jej rozbawić publiczność. Bo, jak się okazuje, to też komedia.

Jenny i Filip - oboje są banalni, nijacy, zwyczajni. Niepewni swojego planu na życie, niepewni swoich uczuć i wierności wobec siebie. Ich związek musi się rozpaść. I to wyjdzie każdemu z nich na dobre.

Druga para jest inna.

Kobiecie nie można ufać

Mamy Adama (Robert Gularczyk) - wycofanego, inteligentnego indywidualistę, który z biegiem czasu robi się piękniejszy, ale traci sympatię widza. Staje się bufonem. Szpanuje nowym skafanderkiem, pławi się w swoim nowym wizerunku, tyle że to tylko ładniejsze opakowanie. Gularczyk dał się poznać wcześniej jako aktor wyrazisty, z dużymi możliwościami scenicznymi. Tutaj jednak traci. Nie zobaczyłam u niego pasji, większej namiętności. Przecież nie jest aż tak głupi, żeby dać się oszukać. Siedzę na widowni i nie wiem, dlaczego daje się kobiecie zmanipulować.

Piszę "kobiecie", a powinnam pisać "artystce". Karolina Honchera jako Evelin, nie buduje spektaklu, nie jest filarem, lecz najsłabszym ogniwem. Aktorka o blond włosach, delikatna i subtelna, gra tu femme fatale, artystkę bezwzględną, dla której liczy się tylko cel. Jej bohaterka jest agresywna i histeryczna. Tyle że gra wygląda na przypadkową, nieprzemyślaną do końca. Ma obnażyć świat, pokazując pustkę swojej ofiary. Nie mówi mi jednak tego w żadnej z szybkich dziewięciu scen.

Myślałam, że ten spektakl mną wstrząśnie. Mnie, odbiorcę obytego już z bigbrotherowym stylem bycia i życia. Że się zastanowię nad prawdą w życiu, nad tym, co w codziennym życiu kreuję, a co jest we mnie naprawdę. Oczekiwałam ciosów. Czego spodziewać się po sztuce? Szokowania? Piękna? Refleksji? Czego po artyście? Że będzie demiurgiem? Demaskatorem?

Evelin nie udaje się skłonić do refleksji. I jej bohaterka ostatecznie przegrywa, choć jest z siebie zadowolona, nie tylko dlatego, że jej "dzieło sztuki" i sposób jego realizacji jest odrzucony przez publikę, ale dlatego, że zostaje sama.

Sztuka robiona dla nikogo nie istnieje. Sztuka się Evelin nie udała. A Kuśmidrowi spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji