Artykuły

Czerwcowa noc będzie nam sprzyjać

- Mam nadzieję, że moja koncepcja, od efektownej widowiskowości ze statkami i efektami pirotechnicznymi przechodząca do intymnych zdarzeń, będzie czytelna dla widza - mówi MICHAŁ ZNANIECKI przed premierą "Otella" w Operze Wrocławskiej.

Jacek Marczyński: Jest pan przekonany, że z kameralnej tragedii, jaką jest "Otello", można zrobić plenerowe widowisko?

Michał Znaniecki: "Otella" traktuje się z reguły jako wielkie widowisko, dopiero gdy przystępujemy do pracy nad nim, odkrywamy, że Verdi często zapisał w partyturze trzykrotne "p", a więc delikatne piano. I okazuje się, że dominuje tu intymność. Tradycja inscenizacyjna zawsze eksponowała widowiskowość tej opery, ale należę do reżyserów walczących z tradycją. Zbudowałem olbrzymią, metalową fortecę, która zarazem jest jakby mózgiem samego Otella, coraz bardziej zardzewiałym, gdyż ściany potężnej budowli ulegną stopniowej korozji. Wydaje mi się, że proponuję efektowny element scenograficzny, ale i podkreślam intymny charakter zdarzeń. Otello, który w pierwszych scenach jawi się jako niezwyciężony i bezkompromisowy dowódca, stopniowo staje się słaby i bezbronny. Mam nadzieję, że moja koncepcja, od efektownej widowiskowości ze statkami i efektami pirotechnicznymi przechodząca do intymnych zdarzeń, będzie czytelna dla widza. Tak zresztą Verdi skomponował "Otella". W pierwszej scenie atakuje widza masą dźwięków, potem konsekwentnie wycisza orkiestrę.

Verdi postępuje dokładnie odwrotnie niż Alfred Hitchcock w swoich filmach, który uważał, że trzeba zacząć od trzęsienia ziemi, a później napięcie powinno rosnąć.

- Modlitwa Desdemony w ostatnim akcie należy do najbardziej lirycznych i intymnych fragmentów w całych dziejach opery. Gdy nadchodzi Otello, muzyka nabiera dynamizmu, ale moment zbrodni jest tego pozbawiony, co zresztą bardzo mi odpowiada. Staram się unikać scen, w których bohaterowie, pragnący wymierzyć sprawiedliwość, biegają za swą ofiarą z nożem, który w tym przypadku należy zastąpić poduszką. Znacznie lepiej, gdy napięcie przekazuje wówczas sama muzyka.

Trudno będzie jednak sprawić, by te emocje i namiętności dotarły do kilku tysięcy ludzi siedzących pod gołym niebem.

- Dlatego szczególnie istotne stanie się zaatakowanie widowiskowością na początku przedstawienia. Chcę, żeby zagrało wszystko, co widz będzie miał przed oczami: rzeka, wyspa, most, panorama miasta. Potem postaram się, by publiczność skupiła się na kameralnej sypialni z jednym łożem, gdzie rozegra się finałowy dramat. Proszę mi wierzyć, to trudne zadanie dla reżysera.

Atutem może być noc. Widowisko zacznie się o zmroku, w którym jednak dostrzec będzie można urok Wrocławia, finał rozegra się w ciemnościach, gdy oglądać będziemy jedynie scenę.

- Rozpoczniemy spektakl później niż zeszłoroczny "Napój miłosny" na Pergoli. Wtedy było zdecydowanie za jasno. Mam nadzieję, że pomoże nam noc i samo miasto, jeśli zdecyduje się wygasić nieco swoje światła. A moja praca polega na tym, by powoli likwidować wizualne niepotrzebne szczegóły, gdyż widz musi dostrzec przede wszystkim białą suknię Desdemony. Wcześniej będą jeńcy, walki i rzuty flagami, wszystko to, co może oddać atmosferę życia w twierdzy na Cyprze.

Rozumiem, że zachowuje pan historyczny kostium.

- Nawiązuję do niego, bardziej jednak posługując się kolorem, gdy operuję grupami wykonawców. W widowisku plenerowym szczegóły każdego kostiumu są niedostrzegalne dla widza.

Przed poprzednią inscenizacją "Otella" w Teatrze Wielkim w Poznaniu w 2004 roku wyznał pan, że korciło pana, by nie malować tytułowego bohatera czarną szminką. Od tego, że Otello jest Maurem, ważniejszy jest fakt, iż nie potrafi dostosować się do społecznej normy, do tłumienia emocji. Jeśli je okazujemy, wtedy łatwiej nas ugodzić. Wrocławska inscenizacja rezygnuje z takiego uniwersalnego odczytania tragedii?

- Szekspirowski "Otello" bardziej akcentuje odmienności kultur i koloru skóry. Verdi tego konfliktu nie wydobywa. We Wrocławiu chcę pokazać silną strukturę militarną, na której czele stoi Otello, oraz miłość do żony, niepasującą do zajmowanej przez niego pozycji.

To jest słaby punkt dzielnego Maura?

- Nie tylko jego, z historii znamy dowódców, których miłość doprowadziła do klęski. Widowisko zaczyna się triumfem zwycięskiego wodza, potem zobaczymy, jak załamuje się on pod wpływem miłości, ulega intrydze, bije ukochaną kobietę. Być może tak postępują inni żołnierze, wódz jednak nie powinien, bo świadczy to o jego słabości. To dla mnie ciekawszy temat i możliwy do pokazania we wrocławskim widowisku. Siedząc w dużej odległości od miejsca akcji, widz może bowiem nawet nie zauważyć, że śpiewak w roli Otella pomalował sobie twarz. Jego odmienność trzeba reżysersko inaczej zaakcentować.

Współczesny teatr interesuje się tą operą, bo dostrzega w niej aktualny dla nas dramat człowieka, który nie może się dostosować do społeczności, w której żyje.

- Zgoda, trzeba to jednak w sposób bardziej wyrazisty dopisać Verdiemu. Jak wiadomo autor libretta Arrigo Boito odrzucił pierwszy akt tragedii Szekspira rozgrywający się w Wenecji. Tam rzeczywiście Otello mógł się czuć wyobcowany. Cypr zaś jest pewną zamkniętą enklawą, w której rządzą inne prawa - te same dla wszystkich. Verdi nie interesował się kolorem skóry, wolał zaglądać w duszę w człowieka.

A dla pana jest to także dramat o miłości romantycznej i idealnej czy też namiętnej i zmysłowej?

- Przede wszystkim dramat o człowieku. O tym, jak łatwo można nim manipulować, gdy miłość odbiera mu możność logicznego myślenia. Otella przestają interesować awanse i zaszczyty, chce tylko wiedzieć, czy żona rzeczywiście go zdradza. To przeraźliwie ludzkie i prawdziwe, każdego można łatwo zniszczyć mimo zajmowanej przez niego pozycji. Jago to nieustannie nam uświadamia, badając, jak bardzo po jednym słowie czy nawet spojrzeniu pogłębia się rana w sercu Otella. Czyż nie jest to ciekawsze od badania różnic kulturowych? Teatr chętnie także dziś podkreśla, że Maur, by zdobyć Desdemonę, porzucił swą wiarę, muzułmanin został przechrztą. Ten wątek jest u Szekspira, nie ma go u Verdiego. W operze mamy tylko jedną religię - Madonnę, do której modli się Desdemona.

Nie brakuje panu w operze szekspirowskiego aktu weneckiego, który w innym świetle ukazuje Desdemonę? Nie jest ona tak kryształowo czysta i niewinna, jak potraktował ją Verdi.

- Ona jest bardzo silną kobietą, ale moja opinia wynika z faktu, że wiem, co się stało, zanim znalazła się na Cyprze. Wybrała Otella wbrew rodzinie, wbrew kulturze, w której się wychowała. Na Cyprze jest bezpieczna, gdyby wróciła do rodzinnego domu, byłaby napiętnowana i szykanowana. Śmierć jest zatem dla niej rozwiązaniem. Poddaje się jej tak łatwo z miłości, ale także i dlatego, że nie ma dla niej powrotu do przeszłości. Jeśli jej mąż śpiewa, że jest delikatna, zwiewna i niewinna, jest to jego wizja. My znamy całą prawdę o szekspirowskiej Desdemonie. To kobieta silna jak Carmen.

Może dlatego Otello podejrzewa ją o zdradę.

- Na pewno wie, że ona potrafi wybierać. I na pewno ma dużo do powiedzenia w tym związku. Pracowałem też nad "Otellem" w teatrze dramatycznym i tych właśnie dopowiedzeń szekspirowskich brakuje mi w operze.

A Jago też jest ciekawszą postacią w dramacie niż w operze?

- Tego bym nie powiedział. U Verdiego jest bardziej metafizyczny, u Szekspira bardziej realistyczny.W operze fascynuje jego niesamowita wizja czystego zła. Nie chcę jednak zamienić go w szatana. Widzę w nim człowieka, który potrafi być zły, ponieważ został upokorzony.

***

Michał Znaniecki

Rocznik 1969, studiował na warszawskiej PWST, na Uniwersytecie w Bolonii i u Giorgio Strehlera w Teatro Piccolo di Milano, tam też zrealizował przedstawienie dyplomowe ("Emigranci" Mrożka).W mediolańskiej La Scali zadebiutował w 1994 r. widowiskiem z muzyką Monteverdiego. Dziś jest autorem ponad 100 spektakli muzycznych i dramatycznych, głównie na scenach włoskich i hiszpańskich, m.in. "Cyrano de Bergerac" w Walencji z Placido Domingo w roli tytułowej (2007) czy "Zamek Sinobrodego" w Bilbao (2008). W Polsce pracował m.in. w Teatrze Wielkim w Poznaniu ("Żydówka", "Otello") i w Operze Narodowej ("Łucja z Lammermooru", gdzie obecnie pełni obowiązki dyrektora artystycznego. W Operze Wrocławskiej wystawił "Esther", "Hagith", "Cosi fan tutte" i "Rigoletto" oraz "Napój miłosny" na Pergoli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji