Artykuły

Jak się robi teatr w Trójmieście

- Po kilku miesiącach w Gdańsku czuję się samotny. Za mało było czasu, żebyśmy uzyskali akceptację środowiska, które jest bardzo nieufne i nieprzyzwyczajone do wielu rzeczy. Powoli zdobywamy sobie ludzi, ale wolniej niż myślałem - mówi Marek Weiss-Grzesiński, dyrektor Opery Bałtyckiej, w rozmowie z Justyną Świerczyńską z portalu Trójmiasto.pl.

Na początek chciałabym zapytać o sprawę najświeższą, o odwołaną realizację opery "Salome". - Taka premiera, bardzo droga, w życiu nie zmieści się w żadnej dotacji finansowej. Dotacja jest na przeżycie, na pensje i jedną, góra dwie premiery. Miałem nadzieję na rutynowe wsparcie Lotosu w wysokości 250 tys. zł. Dyrektor Nawotka zapewniał, że wesprze nas w tych działaniach, bo jest zaprzyjaźniony z prezesem Olechnowiczem. Po obiecujących rozmowach w styczniu i lutym, kiedy coraz bardziej zaczęliśmy się domagać konkretów, zaczęło się dziać coś dziwnego. Nie mogliśmy się dostać do prezesa, żeby to wyjaśnić. Lotos zniknął. Zapanowała zmowa milczenia. Sponsoring w tym kraju to zawsze sprawa między kolegami, i gdyby Jan Kulczyk prowadził tu jakieś przedsiębiorstwo, może nie byłoby takich kłopotów. A pieniądze z miasta? - Skierowaliśmy prośbę do Ministerstwa Kultury i Sztuki. Wyliczyliśmy wysokość kwoty na 600 tys., dostaliśmy 50. Z kolei pieniądze z miasta przeskoczyły z miesiąca na miesiąc, z niczyjej winy, w konsekwencji powstało opóźnienie, które spowodowało brak świeżej gotówki w kasie. Zdecydowałem, że trudno. Musimy to przełożyć. Byłem wczoraj u ministra prosząc o słowo wsparcia na przyszły rok. Zapewnienie o pomocy już mamy. Będziemy również szukać innego niż Lotos sponsora strategicznego.

Jak się pan czuje po kilku miesiącach w Gdańsku?

- Samotny. Za mało było czasu, żebyśmy uzyskali akceptację środowiska, które jest bardzo nieufne i nieprzyzwyczajone do wielu rzeczy. Powoli zdobywamy sobie ludzi, ale wolniej niż myślałem. Wydawało mi się, że skok jakościowy, którego dokonaliśmy, i który jest dla mnie niepodważalny, szybciej przełoży się na ocenę. I nie chodzi nawet o to, co się dzieje na widowni. Na widowni jest pięknie. Na "Eurazji" są wspaniałe owacje. Widzę młodą burżuazję z Trójmiasta, która przychodzi do nas i sama kupuje bilety. To jest fantastyczne.

Trójmiasto to ciągle jeszcze miejsce zamknięte na zmiany, hermetyczne. Dominują wieloletnie kontakty, przyjaźnie i postawa polegająca na wzajemnym "głaskaniu się po głowie". Wierzy Pan, że znajdzie się tu miejsce na taki teatr, który chce Pan robić? Wiele osób, które przyjechały tu z zewnątrz i próbowały coś zmienić, poległo.

- Gdańsk to miejsce wielkiego zwycięstwa. Całe to środowisko, które tu zwyciężyło, przez wiele było nietykalne. To wywołało pewne wynaturzenia. Powstała bardzo silna elita, od lat nietknięta. Z powodu zapaści gospodarczej spowodowanej upadkiem stoczni, nie przyjeżdżał tu nikt nowy. W tej chwili Gdańsk to miasto, które budzi najwięcej nadziei. Wierzę, że po sukcesie Wrocławia, który gwałtownie stanął na nogi i wygląda już jak miasto z innego kraju, przyszła kolej na Gdańsk. Zaczyna przyjeżdżać tu coraz więcej nowych ludzi z zewnątrz i ta kostyczność gdańskiego środowiska, jego zatwardziałość, w końcu pęknie. To będzie miasto otwarte. Miasto wielkich możliwości.

Myśli Pan, że to przełoży się również na trójmiejskie życie kulturalne?

- To będzie dotyczyło również artystów. To, na czym się przewróciło kilka osób, które próbowały rozsadzić stabilny układ artystyczny, w pewnym momencie nie pójdzie na marne. Cały czas rośnie nowe pokolenie. Ludzie, którzy nie mają uprzedzeń. Są inni niż to konserwatywne środowisko, które stworzyło światopogląd szalenie dziwny, łączący myślenie socjalistyczne z mieszczańskim katolicyzmem, również w sferze obyczajowej. Nie może być tak, żeby osoba, która się zajmuje promocją w Lotosie, cenzurowała nasze banery pod względem obyczajowym. Powiedziałem, że nie chcę słyszeć takich rzeczy. Robimy teatr, różne rzeczy będą się tu działy. Argument, że w Operze Bałtyckiej pojawia się golizna, jest śmieszny. Golizna jest na plaży w Chałupach.

A co, jeśli ten eksperyment nie uda się?

- Nie uda się, jeżeli nagle wszystkie nasze spektakle będą trafiały w próżnię, bo ludzie przestaną chodzić. Wtedy okaże się, że jesteśmy do niczego. To będzie ewidentna klęska, po której będzie się trzeba pakować i zmienić zawód. Natomiast jeżeli będziemy mieli swoją publiczność, która będzie do nas przychodziła i trzymała z nami, a będziemy mieli przeciwko sobie jakieś środowisko, np. baletowe, które będzie nam rzucać kłody pod nogi, to będziemy dyskutować dalej. To będzie walka o sztukę. To jest ciekawe.

Słyszałam taką opinię, że Pana niefrasobliwość w toczeniu tych dyskusji polega w gruncie rzeczy na tym, że ma Pan bardzo dobre zaplecze w Warszawie i ma Pan do czego wrócić.

- To nie jest prawda, że mnie to urządza. Warszawa nie ma w ogóle nic do rzeczy w tej chwili. Moje nazwisko, czy moja dobra sława wykuwa się tu, w tej chwili. Jeżeli tu polegnę, czy zostanę zdemaskowany jako marny artysta, to żadna Warszawa mi nie pomoże. W moim działaniu nie ma żadnej niefrasobliwości. Jest wściekłość. Jestem na niektóre osoby wściekły i mam do nich pretensję, i uważam, że są szkodnikami artystycznymi. Kto ma jednak rację, ja, czy oni, dopiero się jednak okaże. Mamy zaplanowany repertuar na trzy sezony w przód. Bardzo wierzę, że uda mi się również zbudować lobby wokół nowego gmachu opery. W bardzo krótkim czasie powstaje prawdziwy teatr ze wspaniałym zespołem i z tego jestem zadowolony najbardziej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji