Artykuły

Aktywista z Chłodnej

Dlaczego oddajemy to miasto? - pyta Grzegorz Lewandowski, szef klubokawiarni Chłodna 25. I wraz z przyjaciółmi powołuje do życia ReAnimator, nieformalne stowarzyszenie, które ma rozruszać kulturalną Warszawę - pisze Agnieszka Kowalska w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Grzegorz od czterech lat z sukcesem prowadzi klubokawiarnię na ul. Chłodnej. To dzięki jego charyzmie ściągają na Wolę kreatywni ludzie z całej Warszawy, organizują koncerty, promocje książek, dyskusje. Na Chłodnej niemal co wieczór coś się dzieje, tu krzyżują się też drogi warszawskich aktywistów z organizacji pozarządowych, którzy wymieniają się doświadczeniami i wzajemnie wspierają. Grzegorz postanowił wykorzystać ten potencjał i tuż przed wakacjami z Martą Wójcicką ze stowarzyszenia Art Animacje i Martą Białek z Towarzystwa Inicjatyw Twórczych "ę" powołał do życia ReAnimator, który za cel stawia sobie integrację środowiska ludzi kultury i zmianę urzędniczej mentalności.

Agnieszka Kowalska: Spotykamy się na Rynku Nowego Miasta, bo

Grzegorz Lewandowski: Bo tu mieszkam i codziennie przyglądam się tej wyjątkowej okolicy. Pięknej i zupełnie martwej. Ratusz nie ma żadnego konkretnego planu, czym Rynek i całe Stare Miasto ma być. Plastikową przestrzenią dla turystów czy jednym z warszawskich centrów tętniących życiem? Moim zdaniem Jazz na Starówce i Piknik Naukowy sprawy nie załatwią. A pomysł stworzenia tu cotygodniowego targu kwiatów czy zdrowej żywności byłby pewnie odebrany przez niektórych jako robienie wsi z wielkiej i pięknej Starówki. W Wiedniu i Londynie nie mają tego typu wątpliwości.

Co myślisz o uchwale radnych Śródmieścia zakazującej organizowania na Starówce imprez masowych?

- Absurd. Bo cokolwiek by myśleć o Starym Mieście, dla turystów to jest magnes i tu się powinno coś dziać, zwłaszcza latem. Ale ja ostatnio bardzo często mam wrażenie, że decyzje podejmowane przez władze miasta nie są wynikiem głębszej analizy sytuacji tylko działania grup interesów. Na Starówce zadziałało lobby mieszkańców. Ale bardziej niż do Rady Warszawy mam pretensje do siebie i ludzi kultury, że nie potrafimy zadbać o to, by sytuacja wyglądała inaczej. Miasto jest nam odbierane. Sami je oddajemy. Bez walki. Kawiarnie nie mogą wystawić większych ogródków, bo przecież ruch samochodowy jest najważniejszy, na placu nie można zorganizować kulturalnej imprezy, bo o tym decydują członkowie wspólnot mieszkaniowych. W Gdańsku knajpy zamykały się o godz. 22, Starówka pustoszała i robiło się przez to niebezpiecznie. I miasto obniżyło czynsze tym, którzy działają po 22. Wyobrażasz sobie w Warszawie coś takiego? W Paryżu trudno się przecisnąć między stolikami kawiarnianymi na chodniku. Wyobrażasz sobie, że tam chodzi urzędnik i mierzy centymetrem wielkość ogródka?

Nie bardzo, a przecież kluby, księgarnie, galerie, kulturalne imprezy zmieniają okolicę na lepsze. Chłodna to doskonały przykład.

- Wielu fajnych ludzi się tam przeprowadziło, bo odkryli, że jest takie miejsce z charakterem bardzo blisko centrum, w którym spotykają się ciekawi, kreatywni ludzie. W podcieniach naszej kamienicy, gdzie początkowo codziennie znajdowaliśmy puste butelki po wódce, pojawiło się wyjątkowe towarzystwo. Dzieje się coś pozytywnego: są darmowe koncerty, spotkania autorskie. A przecież wciąż mamy w Warszawie takie sypialnie jak Kabaty, gdzie są dwie knajpy na krzyż, czynne do 22. Nic dziwnego, że są martwe. Bo przecież kto zgodzi się, by na parterze budynku było tętniące życiem miejsce? Rządzi deweloper z prezesem wspólnoty. Zatraciliśmy przestrzeń publiczną i ratusz prawie o niczym nie może już decydować.

Mógłbyś spokojnie siedzieć sobie w swojej knajpce. Po co angażujesz się w urzędnicze sprawy? Dlaczego zasiadłeś w komisji dialogu społecznego, która konsultuje pomysły biura kultury?

- Bo codziennie spotykam ludzi, którzy robią fantastyczne rzeczy. Zajmują się kulturą, sztuką, działaniami społecznymi. I widzę, że wielu z nich nie współpracuje z miastem. Łatwo jest krytykować urzędników, ale chyba lepiej samemu uderzyć się w pierś i powiedzieć sobie szczerze - średnio się angażujemy. Zżymamy się, że miasto wspiera denne imprezy, ale dzieje się tak nie tylko dlatego, że urzędnicy są słabo merytorycznie przygotowani czy mają średni kontakt ze współczesnością, ale też dlatego, że nie ma im kto doradzić, podpowiedzieć. Może gdyby Tomaszowi Gamdzykowi, naczelnikowi wydziału estetyki przestrzeni publicznej, który stwierdził, że Dotleniacz to wiocha, ktoś pokazał dziesięć podobnych projektów na świecie i opowiedział, jak pozytywnie wpłynęły na miasto, toby zrozumiał.

Nie uważasz, że to walka z wiatrakami?

- Raczej wewnętrzny przymus. Prowadzę miejsce pełne kreatywnych ludzi. To zobowiązuje. Nie wyobrażam sobie zamknięcia się z tym przemiłym towarzystwem w kilku małych klubach, galeriach i teatrach. Warszawa ma w swoich mieszkańcach olbrzymi potencjał, który dopiero się budzi. Chciałbym, żeby ratusz potrafił go wykorzystać. Bo dziś bez urzędników niczego nie zmienimy.

Naprawdę? Chodzi o dotacje?

- Przekonałem się przez ostatnie miesiące, że bez względu na temat dyskusji w mieście wszystko kończy się na rozmowie o pieniądzach. Już mi ktoś zarzucił, że chcę zrobić skok na kasę, jeden układ zamienić na inny. A to nie jest żadna próba wywalenia kogoś z roboty i przejęcia instytucji kultury. To mnie kompletnie nie interesuje. Chodzi o włączenie się w dyskusję. Może rozpoczęcie jej na nowo. Nie możemy pozwalać na rzeczy, które kompromitują Warszawę. To urzędnicy rozdzielają publiczne pieniądze i chciałbym, żeby robili to sensownie i jawnie. Czy teraz ktokolwiek wie, jakie są priorytety Warszawy? Metro czy Stadion Narodowy? Nowy most? A może kultura? Przecież Warszawa stara się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Wszystkiego się nie da zrobić.

Właśnie, a jak oceniasz program planowanego na początek września Warsaw Street Festival - jedynej dużej kulturalnej imprezy, jaką miasto zorganizuje w tym roku w ramach naszych starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury?

- Program, który pojawił się w prasie, utwierdza mnie w przekonaniu, że miasto nie ma planu. Nie nazwiemy przecież planem zaproszenia wytwórni Sony do wypełnienia sceny muzycznej pod Pałacem Kultury. Każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z organizacją większej imprezy, wie, ile czasu potrzeba na przygotowania. Pomysł pojawił się parę miesięcy temu, więc od początku było wiadomo, że nic dobrego z tego nie będzie. Oficjalnie wszyscy będą zadowoleni. Wystąpi gwiazda amerykańska i paru polskich przemiłych wykonawców. Tylko po co? Gdyby był to po prostu koncert, to uznalibyśmy, że fajne mamy władze miasta, które organizują koncert Wyclefa Jeana. Ale to nie jest koncert. To walka o tytuł ESK. Po raz kolejny wydane zostaną olbrzymie pieniądze, a po imprezie nie zostanie żaden ślad. Organizacja WSF to wpadka. Mam tylko nadzieję, że będziemy mogli poznać szczegóły budżetu tej wyjątkowej imprezy.

Ile teraz miasto wydaje na kulturę?

- Ponad 500 milionów, z tego około 26 milionów na organizacje pozarządowe. To wciąż na wiele rzeczy zbyt mało. Dlatego powinna być dyskusja, jak te pieniądze dobrze wykorzystać. Czy miasto powinno dofinansowywać komercyjne imprezy rozrywkowe, takie jak Wianki? Czy powinno latem zorganizować jakiś duży festiwal, który przyciągnąłby turystów? A może wspierać małe inicjatywy ważne lokalnie? Na pewno, myśląc poważnie o przyszłości, warto by było przeznaczyć pieniądze na szkolenie młodych menedżerów kultury, nowych urzędników, zatrudnić w mieście ekspertów, doradców. Chcemy te wszystkie sprawy przedyskutować w ramach ReAnimatora.

Skąd wziął się ReAnimator?

- Śmiejemy się, że Chłodna 25 stała się ostatnio takim naszym małym centrum informacji kulturalnej. Wiemy, kto szuka lokalu, kto lokal ma, kto może pomóc, pożyczyć krzesła, światło, nagłośnienie. Na jakie przeszkody trafiają warszawscy aktywiści i z jakimi problemami się borykają. Z Martą Białek i Martą Wójcicką doszliśmy do wniosku, że warto coś z tym zrobić. Pomyśleliśmy, że fajnie by było lepiej się poznać, wymienić doświadczeniami i wspierać. I wspólnie zmienić miasto. Na pierwszym czerwcowym spotkaniu ReAnimatora był szef biura kultury Marek Kraszewski. Wierzymy, że ten człowiek chce coś pozytywnego zrobić. Warto wskazać mu te 150 osób, które coś w Warszawie robią, i powiedzieć: z nich może pan czerpać.

Używasz określenia aktywiści. Celowo unikasz sformułowania kultura niezależna, organizacje pozarządowe?

- Unikam. Bo nie wiem, co znaczy kultura niezależna. Nie wiem, od czego ma być niezależna. A co do organizacji pozarządowych, to nie tyle unikam, bo uważam, że są najfajniejszą rzeczą na świecie, co podkreślam, że nie trzeba mieć organizacji, żeby działać. Wiele osób, z którymi pracuję, nie jest w żaden sposób zrzeszonych i radzi sobie. Poza tym niektóre organizacje pozarządowe bardziej skupiają się na wyciągnięciu od miasta pieniędzy niż na projekcie, który mają realizować.

Nie boisz się, że ci prężnie działający kulturalni aktywiści powiedzą: Nie mieszajmy się w to urzędnicze bagno, znajdźmy sobie sponsorów i róbmy swoje?

- Jeśli tak, to przynajmniej będę miał świadomość, że spróbowaliśmy zrobić coś więcej, wyjść poza swoje małe podwórko. Bo męczy mnie miernota niektórych instytucji czy imprez kulturalnych, niekompetencja urzędników. Ale tak serio - jak może nie wyjść? (śmiech).

Na szczęście jest Chłodna, gdzie mogę się zrelaksować, naładować baterie, pogadać z artystami, zobaczyć, jak powstają fotomontaże Kobasa Laksy, posłuchać, jak Marcin Masecki próbuje przed koncertem. To jest moje miejsce i to przede wszystkim chcę robić.

* W sobotę 19 lipca na Chłodnej 25 o godz. 20.30 koncert trio Rogiński Masecki Moretti, wstęp wolny. Więcej informacji na chlodna25.blog.pl

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji