Artykuły

Poszukiwanie nowych twarzy jest najciekawsze

- Uwielbiam tradycje teatralne, przesądy: np. na scenę nie można wejść we własnych butach, nie można gwizdać ani zszywać kostiumu na aktorze. Jest też szereg zwyczajów, które sobie cenię. Przekazali mi je starsi aktorzy. Oni nauczyli mnie, że do teatru należy przyjść co najmniej godzinę przed spektaklem - mówi krakowski aktor MARCIN KOBIERSKI.

Anna Grabowska: Czy Pan też uważa, że aktor powinien rozumieć postać, a nie interpretować?

Marcin Kobierski: Oczywiście. Trzeba rozumieć postać. Jeżeli się jej nie rozumie, to po co wychodzić na scenę? Kiedy przygotowuję się do roli, muszę wiedzieć, dlaczego mój bohater postępuje tak, a nie inaczej; co myśli, co czuje. Mogę tego nie akceptować, to może być dalekie ode mnie, ale muszę rozumieć jego postępowanie, muszę pojąć, dlaczego dane zachowanie jest możliwe, to podstawa do stworzenia dobrej roli. Dla mnie magią jest to, że widz zapomina, iż aktor coś gra. Publiczność widzi nie aktora, ale rzeczywistą postać. Kiedy sam chodzę do teatru na spektakle, ulegam takiemu złudzeniu i wydaje mi się, że biorę udziat w autentycznym wydarzeniu. To dzięki temu, że aktorzy rozumieją postaci, które grają. Jeśli takiej iluzji poddają się też widzowie na moich przedstawieniach, to jest to wspaniale. Z reguły jestem obsadzany w rolach komediowych i bardzo charakterystycznych, ale z największą radością gram postacie, które są - mówiąc aktorskim językiem - wbrew warunkom. Takie, do których daleko mi prywatnie. Pamiętam, że jeszcze w szkole teatralnej dostałem rolę więźnia, choć nie mam aparycji mafioso czy mordercy. To byto dla mnie niesamowite, mogłem odkrywać w sobie nowe pokłady emocji i przeżyć, myśleć o rzeczach, którym w życiu prywatnym nie poświęcam czasu. Grałem też kiedyś rolę alkoholika, człowieka na skraju przepaści. To było moje dyplomowe przedstawienie i po paru próbach stwierdziłem, że tego nie zagram. To nie jestem ja. Zmierzyłem się jednak z tym wyzwaniem i musiałem wiele rzeczy w sobie złamać, przewalczyć, przeżyć pewne rozterki. Cieszy mnie odkrywanie innego oblicza. Ono też mieści się w ramach groteski, ale mimo wszystko jest to jakaś nowa twarz. A poszukiwanie nowych twarzy jest najciekawsze.

Ale komedia to Pana wizytówka.

- Dobrze czuję się w komedii, ale najbardziej interesują mnie role, które są na granicy komedii i tragedii. Cudownie jest wywoływać śmiech, ale jest też pragnienie, żeby przekazać jakąś myśl, by widz się zatrzymał i by zaszczepić mu jakąś iskierkę. Z teatru nie powinno się wychodzić tylko rozbawionym. Marzę, aby po moich przedstawieniach widzowie myśleli o nich, zastanawiali się nad zachowaniem mojego bohatera. Bardzo lubię mówić o rzeczach poważnych w sposób niepoważny, lekki, komediowy, kiedy dramat jest ukryty. Cały czas uczę się tego. Wydaje mi się, że z roku na rok jestem coraz bardziej odważny w tym eksperymencie. Dotychczas bardzo ufałem reżyserom, teraz sam wiele proponuję. Odkrywam przed reżyserami swoje wyobrażenie o postaci; jeśli akceptują moje propozycje, rola jest wówczas z gruntu lepsza. Lubię pracować z reżyserami, którzy słuchają aktorów.Co prawda dalej bardzo im ufam, ale czasami mam ochotę na takie twórcze spieranie się o postać. Taka sytuacja ostatnio przytrafiła mi się przy pracy z Andrzejem Majczakiem. Czasem dochodzi między nami nawet do małych konfliktów, ale on zawsze słucha tego, co mówię. Jest otwarty na propozycję stworzenia roli i ma taką cechę, za którą go podziwiam, a mianowicie: czasami przeprowadza coś po swojemu tak, że mam wrażenie, iż to ja wymyśliłem.

A jeśli po kilku czy kilkunastu próbach okazuje się, że rola nie przypadła aktorowi do gustu, że coś idzie nie tak?

- Takie załamania towarzyszą przed premierą. Jeśli już aktorzy wycofują się z projektu, to raczej na pierwszym etapie pracy nad rolą, po miesiącu prób. Powodem najczęściej jest brak porozumienia z reżyserem czy kolegami aktorami. Nikt oficjalnie nie przyznaje się, że nie radzi sobie z rolą. Mnie nie przytrafiła się taka sytuacja. Zawsze gdy towarzyszy mojej pracy jakaś jedność, mam nadzieję, że coś się jednak otworzy i pokonam dany problem. Czasem następuje to po kilkunastu spektaklach. Dlatego też uważam, że spektakl warto obejrzeć, kiedy aktorzy grają go 20. czy 30. raz. Wtedy można zobaczyć jego pełnię.

Słyszałem kiedyś anegdotę, że recenzentka z Lublina została zapytana po trzech miesiącach od premiery, dlaczego nie napisała recenzji ze spektaklu. Odpowiedziała na to: - Widziałam tę sztukę dopiero trzy razy, za wcześnie na recenzję. Muszę zobaczyć, jak ona się rozwinie i dopiero będę pisała. Zawsze jest ogromna różnica między premierą a spektaklem granym np. czterdziesty raz.

Popularność przyniosły Panu role w sitcomach.

- Granie w produkcjach komercyjnych to też praca. Zaraz po szkole teatralnej brałem udział w takim przedsięwzięciu. To była jedyna propozycja, jaką wtedy otrzymałem. Miałem do wyboru, albo zagrać w sitcomie, albo nie grać nic. Uważam, że jeśli ta praca nie narusza mojego aktorskiego kręgosłupa, to nie powinienem się przed nią bronić. To było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Byłem wówczas świeżo po szkole. Trudno mi o tym mówić, ponieważ wszystkie propozycje ról filmowych, jakie otrzymywałem dotychczas, to propozycje komercyjne. Gdybym się przed nimi bronił, to wiele bym stracił; myślę o zdobywaniu doświadczenia, warsztacie pracy na planie, spotkaniu z wielkimi aktorami: Adrianną Biedrzyńską, Joanną Kurowską, Ireną Kwiatkowską, Pawłem Wawrzeckim, Krzysztofem Kowalewskim. Minęło osiem lat, od kiedy skończyliśmy nagrywać serial "Buła i spóła", a on cały czas jest emitowany w różnych stacjach telewizyjnych i jestem kojarzony głównie z nim. Oczywiście, każdy chciałby grać w produkcjach ambitnych, ale nie każdy może sobie na to pozwolić. Gdybym miał mnóstwo takich propozycji, to komercyjnych pewnie wybierałbym znacznie mniej.

Teatr uczy nas żyć, życie nas uczy udawać?

- Na pewno życie uczy nas udawać. I nieudawanie to największa sztuka. Nigdy nie miałem problemu z przenoszeniem grania do życia codziennego, nigdy nikogo ani niczego nie udaję. Sądzę, że to bardzo męczące. Mam naturalne zahamowanie przed udawaniem w życiu i tu nie spisuję się jako aktor. Sam czuję sztuczność takich sytuacji i zdaje mi się, że każdy je wyczuwa.

Powiedziała pani też: Teatr uczy nas żyć... Byłoby dobrze, gdyby uczył. Teatr powinien poddawać nam bodźce, dzięki którym coś w naszym życiu zmieniłoby się. Nie powinna to być jednak zwyczajnie nauka, ponieważ nie po to chodzi się do teatru, by podpatrzeć pewne mechanizmy, a potem je wykorzystywać.

To, że jest Pan aktorem pomaga Panu zorientować się, że ktoś, kto z Panem rozmawia - gra?

- Coś w tym jest. Jako aktor często analizuję różne zachowania, staram się wiele przewidzieć, zastanawiam się, jak w określonej sytuacji zachowa się dana osoba. Jak zagrać postać, która np. kłamie, co ją charakteryzuje, jakie chwyty można zastosować. Aktor jest po trosze psychologiem. Jeśli z kimś rozmawiam, staram się nie analizować niczego. Naiwnie ufam, że osoba, która zwraca się z czymś do mnie, ma dobre intencje. Oczywiście zawiodłem się parę razy, ale staram się nie podsycać nieufności w sobie.

Czy dla młodych aktorów teatr jest medium elitarnym?

- Bardzo nie lubię, kiedy traktuje się teatr pospolicie. Scena jest świętością - niestety, takie postrzeganie teatru zanika. Jeśli obdziera się teatr z pewnej magii, to staje się jak praca biurowa. Uwielbiam tradycje teatralne, przesądy: np. na scenę nie można wejść we własnych butach, nie można gwizdać ani zszywać kostiumu na aktorze. Jest też szereg zwyczajów, które sobie cenię. Przekazali mi je starsi aktorzy. Oni nauczyli mnie, że do teatru należy przyjść co najmniej godzinę przed spektaklem. Aktorzy młodego pokolenia często wpadają niemal prosto na scenę. Przez to nie mają czasu na to, by wejść w rolę, nie mają czasu, by zapomnieć o rzeczywistości, z jakiej przyszli do teatru. Krystian Lupa zachęcał młodych aktorów, aby przed spektaklem przywitali się z rekwizytami, z którymi będą grać, by oswoić tę materię i nie zaznawać tak zwanej złośliwości rzeczy martwych podczas przedstawienia. Na to wszystko potrzebny jest czas i wyciszenie.

Magia w teatrze jest dla mnie bardzo ważna. Lubię ten rodzaj rytuału.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji