Artykuły

Permanentna ewolucja małej formy

O XLIII Przeglądzie Teatrów Małych Form Kontrapunkt w Szczecinie pisze Julia Hoczyk w Scenie.

Od kilku lat szczeciński Przegląd Teatrów Małych Form "Kontrapunkt" poddawany jest intensywnej rewitalizacji. Współpraca z teatrami i twórcami z Niemiec, rozszerzenie formuły festiwalu o spektakle, które trudno zaklasyfikować do jednego gatunku, czy nurtu -działają ożywczo i odświeżająco. Dzięki permanentnej ewolucji, "Kontrapunkt" niezwykle czule reaguje na przeobrażenia, jakie zachodzą w polskim i światowym teatrze, wychwytuje zmiany teatralnych estetyk i problematyki. Warto zwrócić uwagę na ważniejsze poszukiwania, ujawnione na tegorocznej 43. edycji festiwalu.

Tragedia na Dubrowce

Znakomitym spektaklem relatywizującym moralne racje i perspektywy jest "Nordost" [na zdjęciu] w reżyserii Grażyny Kanii z Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Brak nagród w werdykcie jury (choćby dla koncertowo grających aktorek, dla których przedstawienie wydaje się skrajnie wyczerpujące i angażujące) zrekompensowało Grand Prix, które w Szczecinie zawsze przyznaje publiczność. Spektakl przywołuje tragedię w Teatrze na Dubrowce (2002), próbując przekroczyć beznamiętność medialnych doniesień i dotrzeć do bardzo ludzkiego odbioru zdarzeń, jakie stały się udziałem trzech kobiet: zakładniczki, która od wielu miesięcy odkładała na bilety na słynny musical, lekarki biorącej udział w akcji ratowniczej oraz czeczeńskiej terrorystki. Przez pierwszą część spektaklu słuchamy naprzemiennych opowieści kobiet (wcielają się w nie: Beata Bandurska, Anita Sokołowska oraz Dominika Biernat), których twarze widać na telewizyjnych monitorach. Wprowadza to pewien dystans, mimo że aktorki mówią "na żywo", zamknięte w boksach po drugiej stronie scenicznej platformy. A jednak ich na początku oszczędne, wyważone opowieści, rozwijają się w historie, które mienią się wieloma emocjami, pulsują coraz mocniejszym napięciem, wciągają i niepokoją. W części drugiej aktorki zwracają się niemal wprost do widzów, wychodząc ze swoich "schowków" i siadając na krzesłach, tuż przy mikrofonach. Ich słowa niezwykle plastycznie przywołują minione zdarzenia, bardzo silnie oddziałując na wyobraźnię publiczności. Wydaje się, jakby poprzez możliwość opowiedzenia o wypadkach na Dubrowce, kobiety zyskiwały samopotwierdzenie, utrwalały własną tożsamość, a zarazem mogły przepracować doznaną traumę. Każda z nich jest na swój sposób ofiarą: okoliczności politycznych, systemu władzy, całego splotu czynników, zagmatwanych i działających na zasadzie naczyń połączonych. Terrorystka, po śmierci męża z rąk Rosjan, podstępem i psychologiczną manipulacją wciągnięta w działalność terrorystycznej siatki; żona Olega, dla której wojna wydawała się do pamiętnego dnia odległą rzeczywistością i dla której wyjście do teatru miało być uroczystym wydarzeniem, wreszcie lekarka, żona żołnierza, którego doświadczenie wojny w Czeczenii doprowadziło do psychicznego otępienia, a końcu samobójstwa, wykazująca ogromny hart ducha, aby nie zdradzić się przy badaniu zakładników, wśród których niespodziewanie znalazły się jej mama i córka. Ich losy nieustannie krzyżują się ze sobą, odbijając niczym w krzywych zwierciadłach; na przecięciu wydarzeń opowiedzianych z trzech kobiecych perspektyw, rodzi się prawda ludzkiego doświadczenia, dla każdej z nich podobnie bolesnego i trudnego do racjonalizacji.

Wyspiański rozsypany

Intrygowała "Klątwa" Barbary Wysokiej, wyróżniona w 2007 jako najlepsza inscenizacja dramatu Wyspiańskiego, a w Szczecinie nagrodzona podwójnie: Katarzyna Krzanowska za rolę Młodej oraz reżyserka za autorską koncepcję przedstawienia. "Klątwa" w ujęciu Wysokiej rozpada się na pojedyncze narracje, jest trudna do złożenia w całość, lecz zarazem mocno oddziałuje cząstkowością zaprezentowanych perspektyw. To, która z nich przekonana widza najbardziej, pozostaje jego wyłącznym wyborem, nic nie jest mu przez twórców narzucone. Krakowski spektakl należy do nurtu postdramatycznego w najlepszym znaczeniu tego słowa i choć w podejściu Wysokiej do teatru widać podobne myślenie jak u Michała Zadary, jej przedstawienie jest znacznie bardziej przemyślane niż ostatnie reżyserskie dokonania młodego twórcy. Tekst jest tu pozbawiony oczywistości, jego rytmiczność - łamana, podawany bywa a to niczym zwykły, codzienny tekst, a to jako szczątkowe repetycje. Ich nawracanie niekiedy burzy znaczenia i poddaje je w wątpliwość, innym razem utrwala określone sensy. Za plecami aktorów ustawiono ekran, na który rzutowane są slajdy z Gręboszowa, wioski, w której rozegrała się historia będąca dla Wyspiańskiego inspiracją przy pisaniu dramatu. Tekst dramatu wyświetlany jest natomiast z boku sceny. Niektóre działania aktorów rejestruje kamera. Ta wielopłaszczyznowość mikrokosmosu scenicznego znakomicie oddaje płynność i heterogeniczność rzeczywistości, niemożność zbudowania spójnej wizji świata, rozbitego na różne światopoglądy, systemy wartości i norm.

Rytualny teatr Percevala

Zachwyciła zaprezentowana na zakończenie berlińskiej wyprawy "Pentisilea" (poza konkursem) na podstawie dramatu Kleista, w reżyserii Luka Percevala (Schaubühne). Umieszczona w przestrzeni otoczonej wysokimi, stalowymi ścianami, z ustawionym pośrodku sceny kopcem złożonym z olbrzymich drewien, stała się prawdziwą teatralną ucztą. Drewniany stos przypominał bierki lub włócznie, wprowadzając niepokój i motyw fatalizmu ludzkiego losu, niczym Czechowowska strzelba, która musi wystrzelić - rzeczywiście, pod koniec z hukiem rozsypuje się. Inscenizacja Percevala przenosi widzów w nieokreśloną quasi-rytualną czasoprzestrzeń, w której aktorzy - o białych twarzach przywodzących na myśl maski i czerwonych ustach zapowiadających otchłań - odprawiają mroczne obrzędy. Fascynująco jawi się nie tylko warstwa scenograficzno-wizualna, lecz także mocne, fizyczne aktorstwo, akcentowanie wielu wymiarów cielesności i zmagań z nią. Aktorzy często biegają po scenie, niczym po arenie, z której nie ma wyjścia, mierzą się ze sobą w energetycznych, cielesnych duetach, czy grupach. Dramaturgię ich walki, która często przybiera postać damsko-męskich zapasów, potęguje grana na żywo muzyka, głośne i obezwładniające (najczęściej) lub wyciszone (rzadziej) dźwięki gitary elektrycznej. Tak okrutnego, choć w pełni symbolicznego wyobrażenia walki płci i świata po jakiejś dziwnej katastrofie, którą przeżyły tylko humanoidalne mumie, nie spotyka się prawie wcale w dobie teatralnej dosłowności i doraźności. Za możliwość zetknięcia się z tak wybitnym twórcą i tej rangi myśleniem o sztuce, należy być wdzięcznym organizatorom festiwalu, już po raz drugi stwarzającym widzom okazję do obejrzenia spektakli na scenach berlińskich teatrów. Perceval zdecydowanie zdystansował bardzo słabe i wtórne przedstawienie Pollescha, a nawet "O zwierzętach" Nicolasa Stemanna na podstawie tekstu Jelinek, posługujące się mało twórczymi kalkami niemieckiego teatru i interesujące dopiero w ostatnich 20 minutach.

Przedmioty mają głos

Zaskoczyły (oprócz nagrody publiczności) festiwalowe wyróżnienia: za najlepszy spektakl teatru najmniejszej formy dla "Wewilllivestorm" w reżyserii Beniamina Verdoncka z teatru Toneelhuis & Nieuwpoorttheater (obecnie Campo) z Gandawy oraz dla Indywidualności Artystycznej Festiwalu dla aktora Gregory Stauffera w przedstawieniu "past is in front of ego" teatru büro für zeit + raum z Berlina w reż. Anne Hirth (przedstawienie otrzymało też nagrodę młodych dziennikarzy festiwalowej gazety "Mała Forma"). Główna nagroda zdziwiła, gdyż otrzymał ją spektakl, w którym poza banalnym tekstem piosenki, nie pada ani jedno słowo. Publiczność była podzielona, nie wszystkim taka konwencja wydaje się interesująca. Odnoszę jednak wrażenie, że jest to w pewien sposób symptomatyczne (i dotyczy również przedstawienia z Niemiec): odbiorcy teatru nie zawsze dostrzegają fuzję międzygatunkową, jaka dokonuje się obecnie w całym światowym teatrze. Obok słowa coraz bardziej zaczynają liczyć się: plastyka ruchu i przestrzeni, gra z przedmiotem, wizualność (w tym: nowe media), działania fizyczne i taniec. W spektaklu z Gandawy bierze udział trójka aktorów, między innymi ojciec i syn. Scena wypełniona jest rozmaitymi przedmiotami, połączonymi ze sobą za pomocą misternego systemu linek i dźwigów. Większa część spektaklu (poza pierwszą sceną, będącą parodia lirycznej pop-piosenki) rozgrywa się w ciszy lub z rytmicznym akompaniamentem stukania (specjalny sprzęt) czy bezdechów akompaniatora, które często dodają młodszej postaci odwagi, kierują jej ruchem i wprowadzają efekt dziwności. Na początku bohater wydaje się kreatorem tego świata - niczym pomysłowy Dobromir - i choć to wrażenie cały czas istnieje w świadomości widzów, na pierwszy plan wysuwa się coś zupełnie innego: przedmioty, które okazują się żyć własnym życiem. Dlatego właśnie system linek i jego operatorzy - niczym w japońskim bunraku - nie przeszkadzają w zbudowaniu iluzji i samodzielnego ruchu obiektów. Zachodzi tu więc swoiste podwojenie percepcji, która staje się dwutorowa, zbiegając się i rozchodząc. Niekiedy przedmioty wydają się złośliwe, tak jakby chciały zaatakować bohatera, który reaguje podobnie jak postacie z kreskówek. Ojciec bohatera jest tu lekko zdystansowanym obserwatorem, pomagającym maksymalnie wykorzystać daną sytuację przestrzenną. Zresztą na scenie każdy z przedmiotów uzyskuje optymalność swojej obecności i funkcji, choć przecież żaden z nich "nie udaje" niczego innego niż jest. Obiekty mówią więc same za siebie, a człowiek staje się ich akuszerem, raczej przyjmującym od nich życie niż to życie im nadającym niczym Demiurg-kreator. Wydają się przy tym o wiele inteligentniejsze od bohatera.

Ważny wydaje się też drugi aspekt spektaklu, stojący w pozornej sprzeczności z opisanym: inwencja reżyserów-konstruktorów, którzy ukazują, jak stworzyć coś z niczego; dzięki temu następuje wyzwolenie ukrytych w przedmiotach funkcji: tych, które istnieją p o t e n c j a l n i e. Część z nich jest na początku zakryta i zostaje odsłonięta dopiero w miarę upływu przedstawienia, podsycając ciekawość widzów. To widowisko, w które trzeba "wejść" od samego początku, inaczej na próżno będzie się chciało wciągnąć w jego przewrotną logikę - wtedy ani animowane stateczki, które spotyka sztorm, ani wiszące pomarańcze, porcelanowy gołąb, konik na biegunach, atakująca reklamówka etc., nie są w stanie wzbudzić zainteresowania. Stają się przypadkowymi przedmiotami w quasi-awangardowym widowisku. Dla większości widzów owa nieco zwariowana rzeczywistość okazała się jednak zajmująca. Wypada życzyć, aby burza, jaką stopniowo rozpętują na scenie belgijscy artyści, dokonując demontażu i demolki wykreowanego przez siebie świata, mogła stać się także burzą symboliczną, która na szczecińsko-berlińskim "Kontrapunkcie" prowadzić będzie do energetycznego spotkania wielu kierunków, tendencji i stylistyk teatralnych, przekraczających ramy teatru dramatycznego i offowego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji