Artykuły

Taniec w kilku odsłonach

XV Międzynarodową Konferencję Tańca Współczesnego i Festiwal Sztuki Tanecznej w Bytomiu omawia Aneta Głowacka w miesięczniku Śląsk.

Już po raz 15 Śląski Teatr Tańca zorganizował Międzynarodową Konferencję Tańca Współczesnego i Festiwal Sztuki Tanecznej. Od 29 czerwca do 12 lipca wystąpiło kilkadziesiąt zespołów tanecznych oraz wybitni tancerze z całego świata. Prezentowali spektakle i projekty społeczne na deskach bytomskiego Teatru, scenach miast partnerskich Festiwalu i w przestrzeniach poindustrialnych.

Organizowana przez Śląski Teatr Tańca Międzynarodowa Konferencja i Festiwal Sztuki Tanecznej ma już stale miejsce na mapie taneczno-teatralnych wydarzeń w Polsce, co z jednej strony jest dość oczywiste, skoro widniejąca przy tegorocznej edycji jubileuszowa liczba piętnaście czyni ją jedną z najstarszych tego typu imprez w kraju. Z drugiej - festiwal ma swoją wyczuwalną atmosferę, obyczaje i tradycję utrwalaną przez przyjeżdżających do Bytomia nauczycieli i kolejne roczniki tancerzy, fotografików, menedżerów sztuki czy przyszłych krytyków tańca. Część z nich to stali bywalcy z wpisanym w świadomość imperatywem powrotu, inni są tu tylko przejazdem, dopełniając bagaż doświadczeń przed dalszą artystyczną drogą. Dla wielu Bytom stał się początkiem przygody ze sztuką w Polsce ciągle jeszcze mało docenianą, chociaż coraz bardziej popularną, częściowo - przynajmniej w ostatnich latach - dzięki emitowanym w TV programom rozrywkowym.

Do przyjazdu na Śląsk w końcu czerwca zachęca przede wszystkim różnorodny program, który pozwala na czerpanie z różnych technik i tradycji tanecznych, bo obok tańca współczesnego są zajęcia z baletu rosyjskiego, tańca jazzowego czy techniki Limona, niestrudzenie od kilku lat nauczanej przez Holenderkę Louise Frank. W tym roku można było również spróbować sił w tańcu afrykańskim i kubańskim. Po raz kolejny do Bytomia przyjechała Kazuko Yamazaki, tancerka tradycyjnego tańca japońskiego Nihon Buyo, pod której okiem uczestnicy warsztatów poznawali wschodnią filozofię ruchu i stawiali pierwsze kroki w technice obcej doświadczeniom tancerzy zachodniego kręgu kulturowego. Dla poszukiwaczy nowych wrażeń i technik ekspresji ciała po raz pierwszy zorganizowano lekcje tarantelli -włoskiego tańca ludowego z regionu Apulii, którego powstanie ściśle wiąże się ze zjawiskiem tarantyzmu, definiującym ludowo-religijne oblicze południa Italii.

Grafik tancerza przyjeżdżającego na dwutygodniowe warsztaty jest zwykle wypełniony po brzegi. Poza zajęciami w studiach, master classes -lekcji z goszczącymi na festiwalu choreografami, w planie pojawia się jeszcze poranna rozgrzewka, zawsze też można udać się do pobliskiej szkoły na zajęcia z Gyrokinesis (połączenia jogi, tańca, gimnastyki, tai-chi i medycyny wschodniej), czy Body Mind Centering, których wspólnym mianownikiem jest z jednej strony poszerzanie świadomości własnego ciała, z drugiej - zdobywanie umiejętności chronienia go przed kontuzjami. Czas trwania festiwalu, co prawda, wyklucza możliwość znaczącego podniesienia kwalifikacji, ale dla wielu osób intensywny dwutygodniowy cykl zajęć staje się znaczącym impulsem do własnych poszukiwań.

Oferta warsztatów prowadzonych w budynku przy ul. Żeromskiego i instytucjach współpracujących z ŚTT w porównaniu z innymi festiwalami w Polsce jest dość szeroka. Poza warsztatami tanecznymi, organizuje się niemalże od początku istnienia festiwalu zajęcia fotograficzne, dla menedżerów sztuki i warsztaty pisania o tańcu. Od dziewięciu lat prowadzone są też zajęcia dla osób niepełnosprawnych, podczas których wspólnie z osobami zdrowymi przygotowują one spektakle prezentowane później w jednym z ostatnich dni festiwalu. Z osób pojawiających się na tych warsztatach wyłoniła się nawet grupa, która z czasem stworzyła Integracyjny Teatr Tańca "Kierunek". Na marginesie warto dodać, że projekty społeczne powoli stają się dość silną domeną działalności ŚTT. W tym roku zaplanowano również warsztaty choreoterapii psychologicznej z udziałem osób z zaburzeniami psychicznymi oraz warsztaty dla seniorów, nie zapomniano również o najmłodszych uczestnikach konferencji. Ale wchodzenie w miasto w przenośni i dosłownie (spektakle prezentowane są również poza siedzibą ŚTT, dzięki festiwalowym prezentacjom odżyła chociażby w zupełnie nowym wymiarze Elektrociepłownia Szombierki) to nie jedyna zasługa organizowanej w Bytomiu konferencji. Kilka lat temu warsztaty z historii, teorii i antropologii tańca były jedyną szansą dla studentów teatrologii i kulturo-znawstwa zetknięcia się z dziedziną wówczas jeszcze pomijaną w Polsce w akademickich dyskursach. Dzisiaj coraz więcej osób jako temat swojej pracy magisterskiej bądź doktorskiej wybiera taniec. Miejmy nadzieję, że stworzony w Bytomiu wspólnie z krakowską PWST zamiejscowy wydział ze specjalizacją aktor teatru tańca rzeczywiście stanie się początkiem historii zawodowego teatru tańca w Polsce.

Relację z tegorocznego festiwalu celowo zamiast od opisu spektakli rozpoczęłam od zarysowania tego, co dzieje się po drugiej stronie teatralnej rampy, do której nie mają dostępu statystyczni widzowie. Warsztaty, chociaż narzeka się na wciąż nierozwiązany problem z selekcją uczestników na mniej i bardziej zaawansowanych, są najmocniejszą stroną organizowanej w Bytomiu imprezy. I to -jak podpowiada mi doświadczenie - nie zmienia się od lat, chociaż bywało, że w Bytomiu mogliśmy zobaczyć spektakle wybitne, jak chociażby prezentacje belgijskiej grupy Ultima Vez. W tym roku w roli gwiazdy pojawiła się szwajcarska grupa Compagnie Drift, znana bytomskim widzom z poprzednich edycji festiwalu i rozpoznawalna dzięki kilku charakterystycznym elementom: wykorzystywanie groteski, cytowanie ruchu zaczerpniętego z codzienności, komponowanie spektakli zanurzonych w poetyce surrealizmu.

Tym razem Szwajcarzy przyjechali z dwoma spektaklami: "Amours et Delibes" (z 2006 roku) i starszym o cztery lata "Machine a sons"[na zdjęciu]. Chociaż można było oczekiwać widowiska wybitnego albo przynajmniej bardzo dobrego - w końcu jubileuszowa edycja festiwalu do czegoś zobowiązuje - zaproszonym spektaklom było daleko nawet do prezentacji tej samej grupy z lat ubiegłych. Na scenie po raz kolejny pojawiły się chwyty i poetyki doskonale znane: burleska, pantomima, dekonstrukcja gestów codziennych. Oczywiście nie byłby to zarzut

- w końcu każdy artysta wypracowuje własny charakter teatralnego pisma

- gdyby nie oprawienie ich w dość banalną historyjkę. "Amours et Delibes", zgodnie z tytułem, i jak to często niestety zdarza się w przypadku spektakli tanecznych, zajął się penetrowaniem międzyludzkich, a konkretnie miłosnych relacji. Na scenie pojawiły się dwie pary w rolach stereotypowych kochanków, których relacje sprowadzały się do wzajemnego uwodzenia, przyciągania i odrzucania na tle czerwonej scenografii, przy czym w rolach protagonistów obowiązkowo zostali obsadzeni gadatliwy podrywacz i nieśmiały introwertyk. Kwintesencją spektaklu okazała się sekwencja opisująca żywot człowieka przeciętnego, który rodzi się, dojrzewa, zakochuje, płodzi potomstwo i wreszcie umiera, by zostać zastąpionym przez następne depczące mu po piętach pokolenie. Cała rzecz dość zabawna, zwłaszcza w momentach, kiedy tancerze dekonstruowali stereotypy na temat płci, w ostatecznym rozrachunku okazała się niestety dość banalna. Nieco ciekawsza była druga prezentacja szwajcarskiego zespołu, sytuująca się na pograniczu teatru, tańca i performansu, w której artyści korzystając z projekcji video i muzyki wykonywanej na żywo, stworzyli show na temat doświadczeń sensualnych człowieka.

Rolę drugiej gwiazdy pełnił znany zwłaszcza wielbicielom teatru off, Teatr Novogo Fronta. Pochodzący z Petersburga, a obecnie rezydujący w Pradze zespół przyjechał do Bytomia ze spektaklem, który już mieliśmy okazję zobaczyć na Gliwickich Spotkaniach Teatralnych. "Zwishenmensch" (czyli człowiek pomiędzy, człowiek, który wszędzie jest obcy) to z jednej strony impresja inspirowana historią biblijnego Łazarza, z drugiej - kontaminacja aluzji i kulturowych odwołań, obrazów sytuujących się na granicy realności, które jak to bywa w spektaklach tego zespołu, częściej sprowadzają na interpretacyjne manowce aniżeli zaspokajają potrzebę odkrycia jednego sensu. Takiego sensu zresztą nie mamy prawa oczekiwać, skoro nad drzwiami prowadzącymi na widownię możemy przeczytać: "obsurium per obscurius, ignotus per ignotus" (ciemne przez ciemniejsze, nieznane przez bardziej nieznane). Toteż na fali skojarzeń unosi się i średniowieczny rycerz chcący walczyć z wiatrakami, i strzegący bram raju św. Piotr, który jest kobietą. Z czasów biblijnych przenosimy się do bombardowanej Warszawy (przynajmniej to sugerują dźwięki z offu i opis spektaklu w programie), by zaraz potem wrócić w czasy ahistoryczne do bliżej nieokreślonego piekła. Nie ma wyjścia z matni skojarzeń ani nawet imperatywu wskazania widzowi celu prawie dwugodzinnej podróży, nie ma wyraźnego początku ani końca, bo jak w finale sprytnie sugerują artyści, wszystko jest "et seguentia".

Do rozrachunku z subiektywnie postrzeganym czasem zmusił również spektakl "Mourning" (Żałoba) duetu Eiko&Koma (Kobieta i Mężczyzna) do muzyki pianisty Margaret Leng Tan. Japońscy artyści, którzy czerpią między innymi z doświadczeń tańca butoh, już pojawili się w poprzednich latach na bytomskiej scenie i zachwycili precyzją ruchu zastygającego w czasie. Tym razem scenografia spektaklu wprowadziła nas w przestrzeń sennej jesieni, gdzie na tle drzewa pokrytego suchymi liści rozegrała się niemalże archetypiczna historia kobiety i mężczyzny rozdzielanych przymusem śmierci. Cechą charakterystyczną spektakli Japończyków jest powolny precyzyjny ruch często wpisany w naturalny pejzaż, który u widza prowokuje z jednej strony efekt złudzenia optycznego, z drugiej - narzuca przymus radzenia sobie z narzuconym przez artystów spowolnieniem upływającego czasu.

Można oczywiście nie lubić takiej estetyki (widownia podzieliła się jednoznacznie na wielbicieli i krytyków), trudno jednak odmówić artystom mistrzostwa warsztatowego.

Jeżeli ktoś po spektaklu Eiko&Koma narzekał na niewygodę obserwowania sceny, na której wedle kryteriów wprowadzonych przez Arystotelesa niewiele się dzieje, przywieziony z Hong Kongu przez Y-Space spektakl "Air and Breath" II w klasie zaprzepaszczonych pomysłów jest prawdziwym majstersztykiem. Piękne zwiewne kostiumy, biała podświetlana przestrzeń, ruch inspirowany wschodnimi sztukami walki i nuda podsycana wątpliwej głębi historią o oddechu. Jednak spektakl miał również swoje dobre strony. Uświadomił, czym jest prawdziwy oddech ulgi, kiedy przedstawienie wreszcie się skończyło. A takich pereł na festiwalu było jeszcze kilka.

Niedobre wspomnienia skłaniają mnie na koniec do kilku smutnych refleksji. O ile z warsztatami w Bytomiu nie jest najgorzej (nawet jeśli narzeka się na problemy organizacyjne, np. na dobrych zajęciach pojawia się więcej osób niż może pomieścić sala - co nie jest znowu takim ewenementem), o tyle z doborem festiwalowych propozycji organizatorzy nie bardzo sobie radzą. W Bytomiu pojawia się coraz więcej spektakli (obecnie około 40 w porównaniu z 6 w pierwszej edycji), niestety ilość nie przekłada się tu na jakość. W tym roku w programie głównym, a więc na dużej scenie ŚTT mogliśmy zobaczyć spektakle, które na razie zasługują na miano szkolnych wprawek, a wyniesiono je do rangi niemalże pokazów mistrzowskich. Oczywiście, wyobrażam sobie, że niektóre z zaproszonych przedstawień robią wrażenie w studiach z ograniczoną ilością widzów, toteż nie sprawdziły się na dużej scenie festiwalowej. Nie jestem tu od przesądzania, zwłaszcza że zdaję sobie sprawę, iż pod wieloma warstwami takiego zdarzenia jak festiwal, znajduje się jeszcze jedna - finansowa, która jest często decydującą. Dlatego być może warto zmniejszyć w przyszłości ilość zapraszanych spektakli. Zawsze lepiej zobaczyć trzy dobre widowiska niż dwadzieścia kiepskich. W Polsce powstaje coraz więcej festiwali, które prezentują sztukę tańca na coraz wyższym i niestety wyższym od bytomskiego poziomie (Festiwal Teatrów Tańca Europy Środkowej "Zawirowania", Nowy Taniec na Malcie, Festiwal Ciało - umysł w Warszawie, żeby wymienić tylko kilka). Byłoby szkoda, żeby festiwal organizowany z takim zaangażowaniem i mający swoją tradycję już niedługo miał stać się zjawiskiem marginalnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji