Artykuły

Taniec nad rozpadliną

IX Gdańska Korporacja Tańca. Pisze Tadeusz Skutnik w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Międzynarodowy, festiwal Gdańska Korporacja Tańca za nami. Co się zdarzyło? Otóż zdarzało się coś co dnia. Nawet jeśli przedstawienia były tylko przypomnieniami tego, co się już widziało.

Jeśli ktoś oczekiwał, że GKT zacznie wreszcie obumierać, to się srodze zawiódł, bo jest wprost przeciwnie: rozwija się, dojrzewa, a nawet rzekłbym - mając na uwadze solo Leszka Bzdyla - hardzieje.

Gdańska Korporacja Tańca - spotkanie tancerzy, których gdański ośrodek wyemitował w świat, a także ich światowych przyjaciół - dowodzi, że tu jest silny ośrodek tańca współczesnego, choć nie jest to jedno centrum, lecz sztuka rozpisana na wiele zespołów. Czy to źle?

Na pewno już dawno minął czas ewentualnej integracji. Najsilniejszy w tej układance Dada von Bzdülöw obchodził piętnastolecie założenia, za dwa lata dobije do tej granicy Teatr Patrz mi na Usta, Teatr Okazjonalny w październiku będzie święcił dziesięciolecie, podobnie Kino Variatino Anny Haracz i Teatr Cynada Bożeny Eltermann.

Mimo spotykania się i tasowania personalnego w poszczególnych spektaklach, ruch odśrodkowy był w tym środowisku silniejszy od dośrodkowego. Może właśnie dlatego, że nie było tu silnego ośrodka? W tym sensie GKT podtrzymuje na duchu skrobiących każdy sobie rzepkę, tudzież spełnia rolę mitu.

W zakończeniu festiwalu najbardziej oczekiwany był słowacki zespół z Belgii Les SlovaKs. Piątka chłopaków plus skrzypek na żywo nie zawiodła. Pokazała, że tańcem można się również bawić, choć momentami ta zabawa przeradza się w niebezpieczne zapasy, podczas których jednemu z zapaśników np. pękają spodnie w kroku.

Natychmiast zresztą ten przypadek zostaje przez chłopaków "ograny", ku uciesze widowni, poprzez powiększenie dziury i założenie pechowcowi - pieluchy. Trzeba było widzieć jego nietęgą minę! Choć to wszystko tancerze "po szkołach", a nawet studiach, chętnie sięgają do folkloru słowackiego, węgierskiego i cygańskiego.

Bardzo duże wrażenie wywarły na mnie jeszcze dwa zespoły: Teatr Okazjonalny wzbogacony o dwoje tancerzy - Monikę Grzelak i Przemysława Wereszczyńskiego - którzy znakomicie zintegrowali się z parą Czajkowska - Krawczyk, dając przejmujący, właściwie kosmiczny spektakl "D-KOD-R" [na zdjęciu], obejmujący życie od zalążka po cywilizację cyfrową.

Tym razem absolutnie przekonująca była też Anna Haracz w roli jakoby szamanki, zaklinającej rzeczywistość, a w tej rzeczywistości również grającego na żywo dla niej na bębnach ceramicznych Tomasza Antonowicza. Wyczuwało się, że diabelska władza Haracz w spektaklu " ale jest jeszcze prawda" sięga poza scenę, zaczarowuje również widownię. Nie zaczarowała, ale zdumiała chyba widownię Magda Jędra pokazem nie-tanecznym "Junkie", spektaklem najbardziej zagadkowym całego festiwalu.

Na koniec niepokój: budzi go brak następców naszej profesury tanecznej. Są profesorowie, ale studentom do nich... ho, ho, a pomiędzy nimi może się rozstąpić rozpadlina. Jedyna wypatrzona przeze mnie pasjonatka tańca (a bez pasji to tylko hobby) to siedemnastoletnia Katarzyna Wolińska z "inkubatora" Katarzyny Chmielewskiej. Może być z niej w przyszłości piękna balerina. Czy to nie mało?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji