Artykuły

Człowiek pomiędzy

- Spotkałem kiedyś Izaaka Bashewisa Singera. On domagał się ode mnie, żebym opisał mu współczesne Nalewki. Mówię, że ich nie ma. No to wpadł we wściekłość. Opowiedziałem więc mu o tych Nalewkach, które znałem z jego książek. I to go uspokoiło - mówi SZYMON SZURMIEJ, aktor, reżyser i dyrektor Teatru Żydowskiego w Warszawie.

Nie jest łatwo żyć na granicy dwóch narodów i trzech kultur. I to nawet wtedy, gdy te kultury są sobie bliskie i się nie zwalczają. Ale kiedy mówimy o narodach żydowskim i polskim oraz kulturach polskiej, jidysz i rosyjskiej, sprawa jeszcze bardziej się komplikuje. A jednak Szymonowi Szurmiejowi, który w kierowanym przez siebie Teatrze Żydowskim właśnie obchodzi 85. rocznicę

urodzin, ta sztuka bez wątpienia się udała. Wszystko dlatego, że od dziecka żył na granicy. Jego ojciec pochodził z biednej kresowej szlachty, ale sam się zrusyfikował. Matka była Żydówką z chasydzkiej rodziny, dla której sam ślub z katolikiem był niewybaczalnym mezaliansem. Młody Szurmiej dla obu wspólnot był kimś obcym: dla jednych gojem, dla drugich parchem - w zależności od punktu widzenia i aktualnie toczonych sporów.

Najsilniej swej złożonej tożsamości Szurmiej doświadczył, gdy po łagrze zdecydował się zgłosić do dającej nadzieję na wolność armii Andersa. - Oficer, który nas przyjmował, zarządził, by Żydzi poszli na lewo, a Polacy na prawo. Więc zostałem na środku. On pyta dlaczego. Ja na to, że nie wiem, gdzie mam iść, bo mój ojciec jest Polakiem, a matka Żydówką. Dał mi w twarz. Krew poleciała. Uznałem, że to nie miejsce dla mnie, spakowałem manatki. Do Polski wróciłem dopiero jako repatriant w 1946 r. - wspomina Szurmiej. I dodaje, że z drugiej strony też często obrywał. - Jak pokłóciłem się z Żydem, to on od razu zarzucał mi, że jestem mamzel, czyli bękart - żartuje i już całkiem poważnie dodaje, że dlatego postanowił, iż jego życie będzie próbą budowania mostów między narodami i kulturami.

AKTOR-REŻYSER, ŻYD-POLAK

Szymon Szurmiej jednocześnie był reżyserem w teatrach polskich (we Wrocławiu i Opolu) i aktorem w Teatrze Żydowskim w Warszawie. W jednym miejscu wystawiał klasykę polską i światową z najlepszymi aktorami, a do drugiego wpadał co jakiś czas, by na zlecenie grać w języku jidysz klasykę kultury żydowskiej. Rok 1968 nie był dla niego przełomem. - Nie doświadczyłem antysemickich ataków, a do tego gdzie miałbym się udać. Polska to moja ojczyzna. Tak jak jest ona ojczyzną wielu z tych, którzy wtedy wyjechali i cały czas tęsknią - podkreśla. To także ojczyzna tych, którzy opuścili ją wcześniej. - Spotkałem kiedyś Izaaka Bashewisa Singera. On domagał się ode mnie, żebym opisał mu współczesne Nalewki. Mówię, że ich nie ma. No to wpadł we wściekłość. Opowiedziałem więc mu o tych Nalewkach, które znałem z jego książek. I to go uspokoiło - opowiada Szurmiej.

Lata 60. kończą się dla reżysera i aktora zdecydowaną zmianą. Rok po wydarzeniach marcowych został dyrektorem Państwowego Teatru Żydowskiego w Warszawie. Stworzył go w istocie na nowo. Braki aktorskie uzupełniał dzięki powołanemu przez siebie Studium Aktorskiemu, w którym wykładali najlepsi polscy aktorzy (choćby Ludwik Benoit), a także lektorzy języka jidysz. Absolwenci szkoły zasilali teatr, a sam dyrektor zaczął go stopniowo reformować. Szokiem dla wielu było wprowadzenie sztuk w języku polskim, co przyciągnęło nowych widzów, ale było przez niektórych uznawane za zdradę starej kultury. Szurmiej z błyskiem w oku odpiera te zarzuty. - Kultura musi żyć, rozwijać się, mieć odbiorców - tłumaczy. Bilety w teatrze przez niego kierowanym sprzedane są na dwa miesiące do przodu.

Przekład arcydzieł kultury żydowskiej na język polski mieści się jak najbardziej w misji, jaką wytyczył sobie Szurmiej.

- Nie ma polskiej kultury bez Żydów, ale i nie ma kultury żydowskiej bez Polski. One muszą się uzupełniać, współistnieć - podkreśla. Aby stało się to możliwe, konieczne jest ożywienie, tchnięcie nowego życia w kulturę jidysz, której twórcy zostali wymordowani. - W Holocauście zginęło nie tylko 6 milionów Żydów. Wtedy zginął naród, a wraz z nim próbowano zamordować kulturę. Kulturę, którą potem, w imię kultywowania tradycji hebrajskojęzycznych, odrzuciło również Państwo Izrael. Ale przecież ona przetrwała w Stanach Zjednoczonych, w Polsce, trochę w Izraelu. Mój teatr jest jednym z takich miejsc - zaznacza Szurmiej.

TAJEMNICA AKTYWNOŚCI

Mimo 85 lat Szurmiej wciąż występuje, działa, ma nowe pomysły. Scena objazdowa Teatru Żydowskiego w całej Polsce wystawia klasykę, także polską, Wraz z żoną Gołdą Tencer promuje kolejne akcje żydowskie, wspomaga fundację Szalom. Pytany o tajemnicę swojej aktywności, odpowiada żartem, że nie ma w niej nic nadzwyczajnego, bo taki Abraham spłodził syna po przekroczeniu setki. A potem już poważniej odpowiada, że być może długowieczność, dynamizm i niepoddawanie się przeciwnościom wyniósł z kultury jidysz, której lapidarnym, co nie znaczy płytkim, wyrazem są żydowskie kawały, czyli szmoncesy.

- Ten humor polega na tym, że zestawia się sytuację tragiczną ze śmieszną. I to zestawienie wywołuje śmiech. Przykładem jest słynny szmonces, w którym Żydówka, stojąc nad grobem swego nieletniego syna, mówi: "Synku ipoproś jeszcze Boga o to, by wujek wyzdrowiał, by tatuś znalazł pracę, siostra zdała maturę". A na to odzywa się grabarz: "Jak się ma tyle spraw, to trzeba samemu iść do Boga, a nie dziecko posyłać".

Tak dobrze widoczna w szmoncesach umiejętność śmiania się nawet w najcięższych sytuacjach, szukania pozytywów w negatywie, pomaga - zdaniem Szurmieja - żyć i działać: w łagrach, na zesłaniu, w komunistycznej, ale i w wolnej Polsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji