Artykuły

Szkoda, że Dürrenmatt nie ma szansy tego zobaczyć

- To najdłużej przygotowywana sztuka w moim życiu. Najpierw były dwa miesiące prób aktorskich, potem trzeba było włączyć do całości orkiestrę. No i ostatnie tygodnie, czyli łączenie wszystkich elementów spektaklu w całość - mówi reżyser KRZYSZTOF BABICKI o "Franku V. Operze bankierskiej" .

Premiera tuż-tuż. Czuje Pan tremę?

- Trochę tak, zresztą nie tylko tremę. Ostatnie momenty przed premierą są dla mnie zawsze jako dla reżysera szczególnie bolesne. Jeszcze tylko dziś i jutro mogę ingerować w materię przedstawienia. Po premierze spektakl zacznie żyć swoim własnym życiem. Mam jednak poczucie, że wszystko dopiąłem na ostatni guzik i to jest w tej chwili najważniejsze.

Co skłoniło Pana, żeby wystawić na deskach Słowackiego właśnie sztukę Friedricha Dürrenmatta?

- Zadzwonił do mnie Krzysztof Orzechowski, dyrektor teatru, i zapytał, czy znam tekst tej sztuki i czy byłbym zainteresowany propozycją jego wystawienia w Krakowie. Ogromnie się ucieszyłem, bo Dürrenmatt to jeden z moich ulubionych dramaturgów.

A kiedy po raz pierwszy przeczytał Pan tekst dramatu "Frank V. Komedia bankierska"?

- Jeszcze podczas studiów. To było w latach 70. Kolejny raz sięgnąłem do niego kilka lat temu i po prostu mnie poraził swoją współczesnością. Szwajcarski bank u Dürrenmatta to wypisz, wymaluj realia naszej rzeczywistości, gdzie ważniejsze jest to, żeby mieć a nie być. Nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale dokładnie tak jest. Od lat, kiedy tylko mam czas, wspinam się po górach. Zauważyłem, że jeszcze kilka lat temu przed skałkami ustawiały się długie kolejki amatorów tego sportu. Teraz jest prawie pusto. Tak samo jest w bibliotekach, rzadko ktoś zadaje sobie trud, żeby tam się wybrać. Teraz wszyscy skupiają się głównie na pogoni za bogactwem materialnym, zapominając o bogactwie duchowym. Warto to pokazać.

Dlaczego "Komedia bankierska" została na tak długi czas zapomniana?

- Pewnie dlatego, że nie pasowała do ówczesnej rzeczywistości. Ale nie tylko. Spektakl muzyczny jest dość trudny w realizacji. To najdłużej przygotowywana sztuka w moim życiu. Najpierw były dwa miesiące prób aktorskich, potem trzeba było włączyć do całości orkiestrę. No i ostatnie tygodnie, czyli łączenie wszystkich elementów spektaklu w całość.

Scenografia do "Komedii bankierskiej" jest dosyć minimalistyczna...

- I na tym właśnie polega jej niepowtarzalny smak. Ze scenografem Markiem Braunem znamy się już od wielu lat. Potrafi on jak nikt zawrzeć w wizji plastycznej to, co akurat chcę w danej sztuce powiedzieć. W tym przypadku staraliśmy się znaleźć estetykę uniwersalną. Chociaż scenografia jest może nie tyle oszczędna, co w odpowiedni sposób widzowi dozowana. Jej autor dokłada stopniowo kolejne subtelne elementy.

Bywało, że podczas prób tracił Pan cierpliwość?

- Właśnie główna trudność pracy nad spektaklem z udziałem orkiestry polega na wyrobieniu w sobie cierpliwości. Dla mnie momentem przełomowym była jedna z prób w czerwcu, kiedy po raz pierwszy usiłowaliśmy zgrać działania aktorów, ich grę i śpiew, z tym co robili muzycy. Wszystko się wtedy rozlazło i przyznam, że już straciłem nadzieję, że uda się to jakoś poskładać.

Właśnie "Frank V. Komedia bankierska" to dosyć długa sztuka. Czy zrobił Pan jakieś skróty w tekście autora?

- Zawsze istnieje coś takiego, jak nożyczki reżyserskie. Staram się jednak robić skróty z maksymalnym wyczuciem. Pamiętam nawet taką sytuację, że na premierze "Pułapki" swoją obecnością zaszczycił mnie sam autor, Tadeusz Różewicz. Po spektaklu powiedział: Co prawda nieco krótsze, ale to nadal mój tekst. Chciałbym, żeby i Dürrenmatt przyjechał do Teatru Słowackiego

i powiedział, że to wciąż jego sztuka. Szkoda, że już tego nie zrobi.

***

Premiera "Franka V" w piątek w Teatrze Słowackiego

Sztuka Dürrenmatta jest utrzymaną w konwencji groteski i czarnego humoru tragikomedią muzyczną. Jej akcja rozgrywa się wielkim banku stanowiącym metaforę współczesnego świata, ogarniętego pogonią za pieniądzem.

Napisana pod koniec lat 50., jedyna sztuka muzyczna w dorobku znakomitego szwajcarskiego dramaturga została niemal całkowicie zapomniana aż na 40 lat. Na scenach teatrów polskich pojawiła się w 1962 roku, ale za to aż trzykrotnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji