Artykuły

Dziwna forma nieśmiertelności

VII Festiwal Dialogu Czterech Kultur w Łodzi ocenia Anna R. Burzyńska Tygodniku Powszechnym.

Kto ty jesteś? - takimi napisami w języku polskim, hebrajskim, niemieckim i rosyjskim wita uczestników Festiwal Dialogu Czterech Kultur w Łodzi. Podczas tegorocznego przeglądu pytanie to odnosiło się jednak nie tylko do tożsamości narodowej, ale także - a raczej przede wszystkim - do zagadnienia, które stało się motywem przewodnim bieżącej edycji: pytania o rolę ojców, sens ich obecności i konsekwencje ich braku.

W tym roku Festiwal całkowicie zmienił swoje oblicze. Organizatorzy odważyli się zerwać z myśleniem cepeliowym, które utwierdza widzów w przekonaniu, że kultura żydowska to śpiewająca orientalnie zaaranżowane kołysanki Justyna Steczkowska, a rosyjska - muzealne inscenizacje Czechowa, których najbardziej ekspresyjnym aktorem okazuje się letni samowar. Tegoroczna edycja to ogromny, kompleksowy projekt, przemyślany bardzo starannie - od arcybogatego programu artystycznego i edukacyjnego, poprzez potężny katalog, w którym przewodnie kwestie Festiwalu analizują m.in. Maria Janion, Herta Müller, Krzysztof Pomian i Adam Lipszyc, aż po spójną koncepcję plastyczną plakatów, koszulek, gadżetów festiwalowych oraz pomysłowe wykorzystanie niesamowitej łódzkiej architektury.

Tradycyjnie, na Festiwalu reprezentowane były niemal wszystkie sztuki: literatura i kino, muzyka, teatr i szeroko rozumiane sztuki plastyczne. Każdy z nurtów zasługiwałby na szczegółowe omówienie, jednak to teatr wydawał się najpełniej realizować założenia programowe. Obszerne bloki wydarzeń (spektakle, projekcje, wykłady, sesja naukowa, promocje książek) poświęcone zostały Tadeuszowi Kantorowi i Heinerowi Müllerowi - niejako wzorcowym bohaterom Festiwalu, tyleż ze względu na biografie i wielokulturowe inspiracje, ile w związku z centralnym w ich twórczości motywem ojca (wokół którego zbudowana jest chociażby najsłynniejsza sztuka Müllera, "Hamletmaszyna" zaprezentowana na Festiwalu w inscenizacji berlińskiego Deutsches Theater, przygotowanej przez Dimitra Gotscheffa, kolejnego wybitnego "wielokulturowego" artystę). Działania izraelskiej grupy Public Movement wpisały się z kolei idealnie wkoncepcję Łodzi jako fascynującego w rozkwicie i upadku miasta-teatru, organizując w różnych jego miejscach niespodziewane i kontrowersyjne akcje zpogranicza teatru i happeningu.

Jednym z najważniejszych wydarzeń Festiwalu była prezentacja przedstawienia "Ojcowie" [na zdjęciu] Alvisa Hermanisa. Zrealizowany w Zurychu spektakl to efekt pracy reżysera z trójką wykonawców: Łotyszem Gundarsem Abolinśem, Rosjaninem Jurisem Bararinskisem i Niemcem Oliverem Stokowskim. Na tle powiększonych fotografii rodzinnych trzej mężczyźni w średnim wieku opowiadają o swoich ojcach - zaczynają od najdawniejszych, najbardziej elementarnych i konkretnych wspomnień ich zapachu czy sposobu poruszania się, dalej, poprzez niezliczoną ilość historyjek - śmiesznych, przejmujących, zawstydzających, zwieńczonych błyskotliwą puentą lub też zdających się płynąć bez celu - usiłują zrekonstruować całościowy obraz tych bez wątpienia najważniejszych ludzi w swoim życiu.

Owe autentyczne historie, wydobyte przez reżysera od wykonawców i poddane lekkiemu uteatralizowaniu (spektakl jest manifestacyjnie niewidowiskowy, wykorzystuje nieliczne rekwizyty i prościutkie działania aktorskie - ot, taki "teatr", jaki rodzi się w domu każdego z widzów przy okazji oglądania starych rodzinnych fotografii), składają się bowiem na obraz zgoła niewesoły. Trzej ojcowie - aktor, wysoko postawiony policjant i więzień polityczny - ukazani zostają bez sentymentalnego retuszu. Alkoholizm, zdrady małżeńskie, kontrowersyjne wybory polityczne, zachowania brutalne, ekscentryczne, zwyczajnie głupie. To, co synowie od nich otrzymali, to liczne bolesne rozczarowania, urazy, powody do wstydu - ale też nieliczne piękne lekcje odpowiedzialności, odwagi, bycia mężczyzną.

Spektakl Hermanisa nie jest jednak rodzajową opowiastką o trudnych relacjach ojców i synów. Im głębiej wchodzimy w materię przedstawienia, tym bardziej widać, że łotewski reżyser na swój własny sposób wskrzesza w nim pierwotny rytualny sens teatru, obecny w greckich tragediach i afrykańskich tańcach, "Dziadach" Mickiewicza, teatrze Kantora i Müllera: scena staje się miejscem spotkania z duchami przodków. Tak naprawdę to nie synowie-aktorzy opowiadają o swoich ojcach, ale to ojcowie mówią poprzez nich. Mówią szczerze, otwarcie, prosząc nie o wybaczenie, lecz o zrozumienie. Dzięki charakteryzacji, twarze wykonawców stopniowo upodabniają się do twarzy na zdjęciach. Ojcowie żyją w swoich synach: w rysach ich twarzy, w gestach, cechach charakteru, wreszcie życiowych decyzjach, postawach, błędach i problemach. Dziwna to i trochę niepokojąca forma nieśmiertelności...

Produkcją własną Festiwalu był "Wieczór sierot" w reżyserii Michała Borczucha, oparty na prozie Janusza Korczaka - głównie obu książkach o królu Maciusiu. W dniu premiery spektakl wydawał się jeszcze nie do końca gotowy, mimo świetnych momentów (taniec Mikołaja Mikołajczyka obsadzonego w roli murzyńskiego króla; improwizowana scena, w której Marta Ojrzyńska jako Klu-Klu prezentuje efekty cywilizowania; musztra sierot) nieco zawiódł jako całość. O ile punkt wyjścia (rodzaj projekcji czy snu bohatera-narratora, w której on sam staje się opuszczonym przez ludzkiego i boskiego ojca królem Maciusiem, a zgromadzone w zdewastowanym pałacu sieroty - skrzywdzeni, a zarazem potworni "starzy-malutcy" w których połączyły się najgorsze cechy dzieci i dorosłych - wcielają w życie utopię idealnego państwa wykluczonych, ta jednak prędko przeradza się w koszmar) jest bardzo interesujący, bo stanowi mądrą, gorzko-ironiczną alternatywę dla upraszczającej martyrologicznej lektury pism Korczaka, to jednak w pewnym momencie odwaga formalna i problemowa spektaklu zaczyna się rozmywać, reżyser poprzestaje na dosyć powierzchownej diagnozie i cała nagromadzona para zamiast spowodować eksplozję, ulatnia się w postaci cienkich żartów z Condoleezzy Rice.

Być może jestem zresztą zbyt surowa w ocenie tego spektaklu - powstawał on bardzo szybko i w trudnych, "polowych" warunkach. Przynosząca znakomite efekty na Zachodzie formuła koprodukowania spektakli przez festiwale jest w Polsce czymś nowym i godnym wspierania. W przyszłym roku zaproszeni artyści powinni mieć już łatwiejsze zadanie i więcej środków do rozdysponowania. Bo o inspiracje w Lodzi nietrudno. Chyba nikogo z uczestników Festiwalu nie dziwi fakt, że Jan Klata na następną edycję przygotowuje adaptację "Ziemi obiecanej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji