Zasadzki Calderona
Podobno Ignacy Loyola nakazywał żołnierzom Towarzystwa Jezusowego, żeby liczyli tylko na siebie i działali tak, jakby Bóg nie istniał i nie mógł im pomóc. Jednocześnie nieustannie im przypominał, że wszystko jest w ręku Boga. Takie same przykazania mógł wygłaszać do swoich żołnierzy Pedro Calderon de la Barca, kiedy odbywał służbę wojskową we Flandrii. Było to dwadzieścia jeden lat przed przyjęciem przez niego święceń kapłańskich, ale tylko sześć lat przed napisaniem ponurej komedii "Życie jest snem".
Hiszpania była wtedy wielkim więzieniem inkwizycji i tyranii. W kraju tortur i nędzy można było tworzyć uciekając w symbol i alegorię, baśń i ironię, splatając tematy, plącząc jawę ze snem. Aby wymknąć się cenzurze, poeta Calderon pisze baśń dziejącą się w Polsce.
Po śmierci Eustorgia III panuje tu Basilio, władca uczony, który czyta w gwiazdach. Gwiazdy, czyli niebo objawiło mu, że syn jego będzie okrutnikiem i zrzuci z tronu ojca. Niebo nie kłamie, zatem dobry król Basilio każe wybudować wieżę w pobliżu stolicy, "na stromym zboczu górskim" i zamyka w niej syna. Segismundo żyje tu jak zwierzę, "na łańcuchu, ubrany w skóry". Otrzymał jednak staranne wykształcenie. Widuje tylko Clotalda, dozorcę więziennego i zausznika króla. Ale Basilio zaczyna wątpić, czy uczynił dobrze wierząc w prawdomówność gwiazd, postanawia więc poddać syna próbie. Uśpionego Segismunda przenoszą do pałacu, oddają hołdy należne następcy tronu. Basilio czuwa. Czeka. Jeśli syn okaże się dobry, zostanie królem. Jeśli wykaże charakter gwałtowny, resztę życia spędzi na łańcuchu. Perfidne doświadczenie. Segismundo poczyna sobie tak, jak głosiła przepowiednia. Działa logicznie. Uwierzył w rzeczywistość pałacu. Jest synem króla, a jako następca tronu może przecież uczynić wszystko. Może się zemścić na Clotaldzie za lata poniżania, może wyrzucić przez okno sługę, który ośmielił mu się sprzeciwić. Gwiazdy powiedziały prawdę. Segismundo wróci więc do wieży, znowu w uśpieniu, aby to, co było jawą, wydało mu się snem. Nie może nawet oskarżać ojca. Może przeklinać lub błagać o litość niebo. O tron Polski stara się Astolfo, książę sąsiedniej Moskwy, przybywa więc, aby prosić o rękę królewskiej siostrzenicy Estrelli. Za nim, w męskim przebraniu, pojawia się Rosaura, dama uwiedziona przez Astolfo. Towarzyszy jej błazen Clarin. Rosaura okazuje się córką Clotalda. Tymczasem w kraju wybucha przewrót, lud żąda powrotu królewicza na tron. Basilio ustępuje synowi. Ale Segismundo już wie, że "wszystko jest snem", a rzeczywistość może okazać się niepewna. Będzie dobrym królem. Dobrym to znaczy rozważnie kalkulującym. Rosaura dostanie swojego Astolfa. Segismumdo ożeni się z Estrellą. Powszechne szczęście przypłaci życiem Clarin, trafiony przypadkowym strzałem. On jeden o nic nie walczył i niczego nie pragnął.
Taki jest plan fabularny baśni o królewiczu, który cierpiał, ale został królem i poślubił księżniczkę. Baśń ta dzieje się gdziekolwiek, czyli w Polsce, czyli nigdzie. Opowieść jest wieloznaczna, ma jeszcze inne plany i streścić ją można na wiele sposobów. Jest zatem plan dramatu politycznego o sprawdzaniu następcy tronu, walce o panowanie i dojrzewaniu władcy. Jest plan przeznaczenia, a więc pytanie, czy człowiek może kształtować swój los.
Filozofia nie zajmowała się nigdy poważnie problemem przeznaczenia, losu. Był to temat religijny i literacki. W literaturze baroku niebo splatało się nieuchronnie z siłami otchłani. W "Życie jest snem" komedii medytującej nad zagadką bytu, są pytania o sens losu, złych i dobrych przypadków kierujących naszym życiem, badanie nieuchronności przeznaczenia i wątpliwość, kto lub co kieruie naszymi krokami na drodze ku śmierci. I kim naprawdę jest człowiek? "Drapieżnym zwierzęciem w skórze człowieka, / pomyłka filozofów / lub pomyłka Boga? Wątpliwość dręczy nas nadal i dotąd szukamy odpowiedzi.
Nazywano barok romantyzmem XVII wieku, traktującym życie ziemskie z pewnej wysokości. Kiedy z tej poetyckiej wysokości spojrzeć w dół, widać wyraźnie, że "świat wypadł z posad" może jest więc tylko szaleństwem, złudzeniem naszej samowoli, snem wreszcie? Z tej barokowej kultury złudzenia zrodziły sie wieloznaczności i niedookreślenia Calderonowskiego świata.
Poeci mogą uważać, że życie jest snem; czy też utkane jest z materii naszych snów. Mądrość Wschodu całą rzeczywistość traktuje jak złudzenie, od którego dusza ludzka powinna się wyzwolić. Filozofowie uważają, że na to, co nam jest szczególnie drogie lub pożądane, powinno się patrzeć również jak na nietrwały miraż, który może zniknąć razem z przebudzeniem. Calderon wątpi w realność bytu, ale wierzy w metafizykę.
Słowem, które najczęściej pada w utworze, jest "niebo". Do nieba odwołują się wszyscy, błagają o litość, pytają, domagają się odpowiedzi. To niebo jest wieloznaczne. Inne dla Basilia i inne dla Segismunda. Ale niebo milczy. Jest puste. Puste dla Basilia i puste dla Segismunda. Jest w tej baśni problem doli człowieczej, odwieczne i całkiem współczesne pytanie o sens cierpienia, sens życia wreszcie Szekspirowskie "być albo nie być" podważało cel egzystencji, rozbijało wszelki porządek, z moralnym włącznie. Na pytanie "czym jest życie?" Calderon daje odpowiedź największego bodaj pesymisty wszystkich epok: "snem szaleńca / aktem umysłu / czym jest życie / cieniem... / życie jest snem / całe / i wszystkie nasze sny są snem". Brzmi to zaprawdę jako kredo egzystencjalistów, to wątpienie w istnienie bytu ziemskiego, wiara w jego iluzję, bezsens, fikcję, sen.
Jest też w tym dramacie problem względności naszych wyobrażeń , o sobie. "Nasza społeczna osobowość jest tworem cudzej myśli". To Marcel Proust. Segismundo jest taki, jakim chce go zobaczyć Basilio i otoczenie. Ale jawa miesza się ze snem, nie wiadomo, co jest prawdą, a co marzeniem, rzeczywistość jest ulotna, wszystko, może się zmienić. Następuje więc jakby przenikanie psychologiczne. Rzeczywistość łamie obraz, własny i królewicz-człowiek staje się taki, jakim chcą go widzieć inni. Segismundo gnijący od dzieciństwa w więzieniu wyzywa niebo. Pyta: "jak długo / będziesz więzić mnie niebo / w tej szczelinie wśród skał / w tym szlamie /we m n i e".
Sytuacja się zmienia. Nie ma już łańcuchów, człowiek staje się wolny. Więcej - ma władzę, może rządzić sobą i ludźmi. Czy naprawdę może? Może władać ludźmi, ale czy włada sobą? Kiedy więc człowiek jest naprawdę wolny? Czy wtedy, gdy jest sobą, choćby na łańcuchu, choćby w wieży, zachowując wolność myśli? Czy wtedy, gdy nie wierząc w realność sytuacji sprawdza ją i siebie usiłując poznać granice tego "co mogę"? Czy też wtedy, gdy się poddaje i - nadal niepewny, co jest złudą a co prawdą - rezygnuje z prawdziwego siebie, przyjmuje formę, nakładą kostium. Pozostaje sobą lecz odkształconym. A więc wieczna niewola? Spętanie Segismunda w wieży jest niczym w porównaniu ze spętaniem go na tronie. Z żelaznych łańcuchów można się wyzwolić. Nie ma wyzwolenia z modelu, z owej, jak to określał Montaigne. "ceremonii", która "broni nam wyrazić słowami godziwe i naturalne rzeczy i my jej wierzymy; rozum broni nam czynić złe i niegodziwe i nikt mu nie wierzy"
"Życie jest snem". Bardzo dziwny to utwór, porównywany wielokrotnie do "Hamleta", choć na pewno mniej od niego sławny. Jak "Hamlet" poddaje się interpretacjom, różnym i pozornie sprzecznym. Jest pojemny. Ta przypowieść moralna i filozoficzna może być odczytywana jako dramat religijny i libertyński, polityczny i baśniowy, rzecz o poddaniu się przeznaczeniu i walce z losem, poetycka refleksja o świecie, który jest więzieniem dla człowieka zniewolonego i więzieniem dla człowieka wyzwolonego. I jeszcze o paru innych rzeczach zapewne. "Życie jest snem" poddaje się każdej interpretacji, byle nie była ona dosłowna, autotematyczna, nie naruszała misternej architektury dramatu. Wielcy poeci rozumieją naturę ludzką. Wiedzą, że nic nie wiedzą na pewno.
"Żvcie jest snem" w reżyserii Jerzego Jarockiego na scenie Starego Teatru na pewno nie jest baśnią. I nie jest sztuką filozoficzną. Scena jest pusta, zasnuta mgłami. Z boku pal, do którego łańcuchami przykuto Segismunda. Zmieni się ona w pałac królewski, czarny i mroczmy z jaskrawo złotymi drzwiami, przez które niepewnie, wahając się, przejdzie królewicz przeniesiony we śnie do innej rzeczywistości. Potem znów zmieni się w pustkę, ale miejsce pala zajmie drzewo z opadającymi liśćmi. Z tego drzewa spadnie zabity Clarin. Jest jeszcze horyzont z czerwoną, wznoszącą się tarczą słońca. Za nami, w tyle widowni, armata na podeście. Wystrzeli tylko raz. Scenografia Jerzego Juka-Kowarskiego niczego nie udaje. Jest teatralna.
Jarockiego nie interesuje metafizyka, nie bawi przenikanie snu i jawy, poetycka fantazja, moralistyka, nawet problem wolności człowieka. Narzuca dramatowi własną dialektykę, opartą na wydarzeniach scenicznych i naszej świadomości historycznej. Oto teatr historii. Dziać się tu mogą rzeczy dziwne, opętane, bezsensowne. Z Calderona przejął Jarocki jeden tylko sygnał: Polska. Jesteśmy w teatrze, który u Calderona jest królestwem Polonii, mglistym, ponurym i fantastycznym. U Jarockiego jesteśmy w Polsce, tak jak była i jest ona obecna w przedstawieniach krakowskiego Starego Teatru, w "Dziadach", "Wyzwoleniu", "Nocy listopadowej".
Przedstawienie jest pęknięte. Dzieli się wyraźnie na trzy części, z których każda jest inna i każda o czym innym. Część pierwsza, najlepsza, jest surowa i najbardziej w zgodzie z tekstem. Dialog Segismunda z niebem, zawiązanie intryg politycznych Astolfa i Basilia, romansowo-honorowy wątek Rosaury przeprowadzone są ostrymi środkami, zazębiają się i splatają, jest w tym teatrze przestrzeń, lotność, przejrzystość i nerwowy pośpiech. Pięknie zagrany dialog Astolfa (Jerzy Radziwiłowicz) z Estrellą (Danuta Maksymowicz): dialog erotyczny i brutalnie polityczny, rozegrany ponad nami ma sens dodatkowy. Oto ponad naszymi głowami toczy się gra, możni tego świata załatwiają swoje sprawy. Astolfo ożeni się z Estrellą i będzie królem Polski. Będzie nami rządził. Wielka polityka odbywa się na naszych oczach, ale bez naszego udziału. Ci, którzy rządzą, są ponad nami. W polityczne plany Astolfa wkracza Basilio ze swoim planem sprawdzenia przepowiedni. Jerzy Stuhr nie pozostawia nam wątpliwości, że królem będzie Astolfo. Basilio nie wierzy w powodzenie tego eksperymentu. Dlatego pomaga niebu. Sługa prowokacyjnie sprzeciwiający się królewiczowi działa wyraźnie na polecenie króla. Eksperyment z losem czy polityka? Chyba polityka. Zamiary Astolfa mogą też być zakłócone pojawieniem się Rosaury. Część pierwsza przedstawienia jest teatrem polityki wielkiej i małej. Intrygi, pułapki, układy i romanse, gra o władzę i małe świństewka. Polityka osacza ze wszystkich stron, jesteśmy nią otoczeni jak Segismundo i jak on jesteśmy jej ofiarą. Jest to teatr prosty w metaforze, gwałtowny i brutalny w surowej prostocie teatralnych pomysłów. Teatr uproszczony, ale logiczny. Dramatyzuje wydarzenia, zapowiada wielkie przedstawienie. Zapominamy o Calderonie i dajemy się urzec Jarockiemu. Ale Calderon jest przekorny.
Oto Segismundo, zostaje wprowadzony do pałacu, w otoczenie sług gnących się w lokajskich ukłonach. Hołdy są grą, książę igraszką władcy, wiemy o tym my i wiedzą słudzy, przynajmniej niektórzy, ci zaufani. Głównym aktorem jest Segismundo, a więc człowiek sprawdzający siebie, dociekający, kim jest, co jest prawdą, a co snem. Ale ta gra ma znowu piętra.
To nie jest sytuacja jak w "Z chłopa król" Baryki. Segismundo jest przecież prawdziwym następcą tronu. Mimo to scenariusz został napisany i ustalony. Segismundo nie może ani zmienić scenariusza ani wybrać innej roli. Może ją tylko różnie rozegrać, ze świadomością lub bez. U Calderona. U Jarockiego nie może. Jest pionkiem w tej grze. Przedtem był prawie nagi. Teraz przebrany w kostium przypominający strój błazeńskj zmaga się z formą, która go uwiera. I to uwieranie staje się tak ważne, że umykają sprawy nadrzędne, tematy, dla których warto w ogóle wystawiać "Życie jest snem". Zaczynamy część drugą, której tematem jest sprawdzanie się Segismunda. Jaki materiał dla aktora, jak wyśmienite możliwości teatralne tego, innego już zupełnie i pozornie z innej materii utkanego, teatru w teatrze. Perfidna zasadzka Calderona. Ale, jak się okazuje, łatwo w nią wpaść. Teatr polityki i tylko polityki łamie się, pęka po raz pierwszy wyraźnie dotąd budowana misterna teatralna konstrukcja. Zaczyna się oto zupełnie inne przedstawienie, znów teatralnie czyste, logiczne i nie pozbawione urody, ale obce poprzedniemu klimatowi, jak z komedii Lope de Vegi. Zagrane dobrze, bardzo plastycznie, charakterystycznie, wprost i bez filozoficznej podbudowy. Usiłowaniem łamania tej konwencji będzie wprowadzenie śmierci, która przypominać ma zapewne że jest to teatr spraw ostatecznych. Daremnie.
Część trzecia jest konsekwencją zasadzki. Sprowadzenie Calderonowskich równań do jednej tylko niewiadomej powoduje gorączkowe piętrzenie znaków ratujących zamierzony sens przedstawienia. Temu służy odwoływanie się do cytatów z przedstawień Wajdy, Swinarskiego, cytowanie siebie. Są to znaki plastyczne lub powtórzone sytuacje. Tylko że pozostają w sprzeczności z tekstem. Nie są ironiczne, nie nadają dystansu ani cytatom, ani tekstowi. Są dosłownie i jednoznacznie z zewnątrz. To nie teatr, to antologia. Budują teatralne piętro konstrukcji, która ma tylko parter.
Temat polityczny rozwiązuje się u Calderona w sposób przypadkowy. To nie dramat szekspirowski ani społeczny, w którym lud czy naród, o czymś decyduje. Żołnierze wyzwalający Segismunda z wieży mają funkcję czysto fabularną, jak wysłannik królewski w "Świętoszku". U Jarockiego wybucha powstanie narodowe 1831 w Polsce. Ta noc listopadowa musi mieć swoją boginię, a więc Rosaura uganiająca za Astolfem wystąpi w kostiumie Pallas Ateny. Apostrofa Calderona przypominająca, zgodnie ze zwyczajem barokowego teatru hiszpańskiego, że jesteśmy w teatrze, staje się przypomnieniem co najmniej zbytecznym. Pamiętamy o tym cały czas, natrętnie nam to uświadamiano. Przedstawienie kończy Segismundo mazurem. Tańczący mazura nowy król w podartym mundurze podchorążego, drzewo bez liści i stojąca nad nim śmierć. Tak kończy się ,.,Życie jest snem" Jerzego Jarockiego, przedstawienie wychłodzone, antypatetyczne, wykalkulowane, nie pozbawione wielu teatralnych uroków.
Trudno pisać o aktorskim wykonaniu sztuki, której reżyserska interpretacja wzbudza wątpliwości. Stary Teatr ma aktorów, którzy potrafią zagrać wszystko. U Calderona nie są to ludzie o pełnej osobowości, bogatym, plastycznym rysunku psychologicznym. Wielkość ich i istnienie polega na dążeniu do jakiegoś celu, za wszelką cenę, choćby kosztem własnego życia. Aktorzy zawierzyli Jarockiemu i grali tak jakby nam przedstawiali pojęcia, a nie postacie. Krzysztof Globisz gra Segismunda, jakby wykonywał trzy różne role. U Calderona wiąże tę postać spiętrzenie pytań, uporczywe poszukiwanie odpowiedzi, sprawdzanie, siebie wreszcie. Tutaj nie wiąże nic, poza fabułą. I dlatego Globisz najudatniej gra w części "pałacowej", kiedy to walczy z kostiumem i otoczeniem, oddając to charakterystycznością w geście i sylwetce. Jest w tym naiwność i autentyczna świeżość badania świata. Potem gubi się zupełnie i gra Waleriana Łukasińskiego, by na końcu z zapałem wygłosić kawałki z "Kordiana".
Jerzy Stuhr mógł zagrać Basilia wyśmienicie i przekornie, lecz doprawdy nie wiem co naprawdę grał. Historię? Los? Jakąś siłę wyższą? Tak samo Clarin Jerzego Treli. Trela niesie w sobie jakąś tajemnicę, ma to już organiczne, jakby wiedział więcej od innych, rozumiał głębiej i szerzej. W jego aktorstwie jest pewien smutek, brak złudzeń, stosunek do świata pełen zadumy i skrywanej, ale niewygaszonej pasji. Wszystko to jest w Clarinie, tak jak istnieje w sztuce aktorskiej i osobowości Jerzego Treli. Tylko że mądry błazen nie ma w tym przedstawieniu istotnej funkcji. Być może miał to być Stańczyk? Nie wiem. Jerzy Radziwiłowicz jako Astolfo miał zapewne przedstawiać uosobienie obcego mocarstwa. Wykonał to z talentem, siłą i inteligencją. Bardzo dobry był Aleksander Fabisiak jako Clotaldo, ale on jeden mógł grać postać napisaną przez Calderona. Był więc usłużny, mądry, pełen godności i służalstwa, miał klasę dzięki której wierzymy, że służy królowi do końca dlatego, że tak nakazuje honor, nie zaś interes. Dorota Pomykała bardzo szlachetnie, bez fałszywych tonów przekazuje kontrasty i transformacje Rosaury, Pomykała potrafi połączyć poezję z charakterystycznością, ma czystość i jakąś kruchość, a równocześnie wewnętrzne napięcie i zamierzoną w postaci ostrość. Zalety godne dalszego wykorzystania.
Wszyscy grali dobrze, przedstawienie ma swoją logikę, wymyśloną konstrukcję. Tylko utwór wyszedł jakby pozbawiony urody i mądrości. Przepastne są zasadzki Calderona. A żal. Mogło być i pięknie i mądrze.