Artykuły

Zabrakło autentyczności

"A Chorus Line" w reż. Mitzi Hamilton w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Marta Wróbel w Polsce Gazecie Wrocławskiej.

Amerykańska wersja "A Chorus Line" była musicalem najdłużej granym na Broadwayu. Obsypanym nagrodami, w tym nagrodą Pulitzera za dramat. Wystawianym na ponad trzydziestu scenach świata. Polskie prapremierowe przedstawienie tego musicalu pokazane w piątek we Wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol, miało także być przebojem. Ale nie budzi zachwytu.

Bohaterami spektaklu są tancerze - nie gwiazdy, anonimowi członkowie zespołu. Podstawą do napisania scenariusza były ich autentyczne historie. Reżyser pierwotnej wersji - Michael Bennet - przyszedł z kamerą na casting do jednej z brodwayowskich produkcji i poprosił biorących w nim udział aktorów, żeby opowiedzieli o swojej przeszłości, kompleksach i marzeniach. W efekcie pokazany w 1975 r. "A Chorus Line" okazał się rewolucją. Był to pierwszy musical o musicalu, jeden z pierwszych właściwie bez żadnej scenografii. Wystarczyła świetna gra aktorów, dobra choreografia i piękne, ponadczasowe piosenki.

W polskim "Chorusie" wyśpiewane przez aktorów emocje brzmią całkiem dobrze (brawa dla Agnieszki Oryńskiej za solo w piosence "Co z miłości jest"). Gorzej jest z grą aktorską. Podczas ponaddwugodzinnego spektaklu poznajemy życie kilkunastu tancerzy: wyniosłą, choć zakompleksioną Sheilę (Magdalena Wojnarowska), szczebiotliwą i ambitną Val (Emilia Komarnicka), utalentowaną, ale już przygasłą gwiazdę Brodwayu Cassie (Bogna Woźniak) i innych. Wydawać by się mogło, że ich osobiste tragedie, smutki i radości są bliskie każdemu i z łatwością można by było się z nimi utożsamić. Ale aby tak się stało, trzeba to znakomicie zagrać. A capitolowy "Chorus Line" nie jest zagrany, ale odegrany bez emocji. Brak mu najważniejszego - autentyczności.

Wśród aktorów wyróżnia się Bogna Woźniak, która świetnie radzi sobie i wokalnie, i aktorsko, a wykonana przez nią piosenka "Muzyka i lustra" jest najjaśniejszym punktem spektaklu. Bardzo dobrze poradził też sobie Tymon Tymański z tłumaczeniem libretta i piosenek. To dzięki niemu teksty są dowcipne i lekko pikantne. Być może gdyby reżyserka spektaklu, Mitzi Hamilton, zdecydowała się uwspółcześnić libretto, dostosować je do polskich realiów "A Chorus Line" oglądałoby się lepiej.

Wrocławski spektakl pokazał, jak trudno jest znaleźć w naszym kraju tzw. "tripple thread", czyli aktorów musicalowych z prawdziwego zdarzenia, którzy potrafią równie dobrze śpiewać, grać i tańczyć. Mimo castingów, ta sztuka Capitolowi się nie udała.

A może w naszym kraju dobrych aktorów scen muzycznych po prostu brakuje?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji