Artykuły

Nie tak ostro na Centralnej

Zakończony niedawno przegląd teatralny Warszawa Centralna miał zadowolić wszystkich. Wyszedł festiwal sklejka, pocieszny miks kontrowersyjno-rozrywkowy - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Paweł Miśkiewicz i Dorota Sajewska szukali kompromisu między propozycją nowoczesną, a taką, na którą kupi bilety konserwatywna warszawska publiczność. Przykładem tych poszukiwań był wieczór ze spektaklem "Pamięci Umarłej klasy Tadeusza Kantora" (reż. Klaus Erforth). W pierwszej części aktorzy z zespołem Downa z berlińskiego Teatru RambaZamba zamiast opowiadać o świecie pamięci polskiego artysty, podzielili się własnym doświadczeniem - inności, zagrożenia nietolerancją. Usadzeni w ławkach, musztrowani przez groteskową postać dwumetrowej "pani od BHP", udowadniali, że mają prawo nie tylko do życia, ale też do zabawy. Ich twarze przypominały twarze kukieł Kantora, tworząc niesamowity efekt.

Co dzieje się później? Publiczność ogląda film Artura Żmijewskiego "80064" (w którym artysta namawia byłego więźnia Auschwitz do odnowienia tatuażu obozowego), po czym Ramba Zamba pokazuje show "na podobny temat". Recital piosenek, ciąg tańców i gagów podrywa widzów, ale wrażenie absurdu pozostaje. Gdzie Kantor, a gdzie piosenki Dietrich, Żmijewski i radosna sceniczna ekspresja niepełnosprawnych artystów?

Tryb "słodko-gorzki" obowiązywał na całym festiwalu. "The Tricky Part", monodram aktora Broadwayu Marthina Morana, miał być poruszającym świadectwem człowieka molestowanego w dzieciństwie przez opiekuna. Traktatem o wybaczaniu i szukaniu własnej tożsamości. Okazał się sprawnie napisaną historią, która sprawdziłaby się w dziale "proza" luksusowego magazynu kobiecego. Niby ostro, a bezpiecznie, niby osobiście, a pretensjonalnie, z nieznośną amerykańską manierą.

Szwajcarski zespół Velma mógł intrygować pomysłem antykoncertu. Artyści snuli się po scenie, mrucząc do niemych mikrofonów, sprawdzając sprzęt, brzdąkając na odłączonych od prądu gitarach. Gdy jedna z dziewcząt uchyla drzwi budki akustycznej, słychać jednak, że koncert odbywa się - w dźwiękoszczelnym zamknięciu, w słuchawkach muzyków, w ukryciu przed widzami. Próba stopniowo wymyka się spod kontroli, po finale - pojawia się następny, następny, następny. Requiem w wykonaniu Velmy staje się nerwowym zmaganiem z jakąś "obecnością", która nie chce żałoby, tylko trwania. Czy można tam jednak znaleźć coś więcej niż ciekawy eksperyment formalny?

Podobnie w "Penthesilei" według Kleista - jednym z gorszych spektakli jednego z najlepszych współczesnych reżyserów Luca Percevala. Odgrywając historię niemożliwej miłości Achillesa i królowej Amazonek pokryci białym pyłem aktorzy pędzą bez końca dookoła pustej sceny obwieszonej mikrofonami, z pękiem bali drewna splecionych fallicznie pośrodku. Siłę pierwotnego rytuału podkreślają brawurowe improwizacje gitarzysty, światła tworzące monstrualne cienie oraz wychwytywane przez mikrofony szurania, oddechy, szelesty. Surowe drewno, surowa forma, surowa, niedojrzała miłość. Gdy jednak minie pierwszy zachwyt formą, cała brutalność, dzikość i ostrość okazuje się przewidywalna, spokojna, "ustawiona".

Nie udały się sztandarowe dla festiwalu spektakle polityczno-socjologiczne. Performance "Image of Warsaw" uczennicy Mariny Abramović Hermy Augusty Wittstock był nudnawa powtórką z prowokacyjnych kobiecych akcji z nagością i czerwoną farbą. Grecki projekt "Umieram jako kraj" (reż. Michael Marmarinos) z tłumem polskich statystów okazał się przykładem, jak nie łączyć politycznych tematów z piosenkami ludowymi i podejrzanej jakości poezją.

Ostatni spektakl festiwalu podbudował jednak nadzieje na przyszłe edycje. "Bohaterowie XX wieku. Sztuka historyczna na lalki" (reż. Tom Kühnel) to spektakl, jaki Jan Klata robiłby, gdyby studiował lalkarstwo. Trzy artystki i towarzyszący im zespół muzyków przedstawiają autorską wersję historii XX wieku, w której Myszka Miki leczy sowieckiego niedźwiedzia z depresji, Marilyn Monroe negocjuje z Gagarinem sprawę rakiet na Kubie, Che Guevara martwi się spadkiem popytu na koszulki z jego podobizną, a nad wszystkim unosi się duch królowej Wiktorii. Kolejni bohaterowie (Martin Luther King, JFK, John Lennon, Ganhdi) padają w rytm piosenki Nancy Sinatry "Bang Bang", a Breżniew i Honecker (których "pocałunek" stał się ikoną popkultury) zmieniają się w parę operowych kochanków. Rewelacyjne wykonanie, rzadko spotkany dowcip.

Nie mógł się nie podobać wznowiony po latach spektakl "Szczęśliwe dni" z wielką rolą Mai Komorowskiej. Wiele pozytywnych wrażeń zostawiła senna, nostalgiczna "Alicja" Pawła Miśkiewicza ze świetnymi rolami, niespotykaną w polskim teatrze scenografią i efektownymi partiami muzycznymi. Jednak pytanie, jakiego festiwalu teatralnego potrzebuje Warszawa, nadal pozostaje bez odpowiedzi.

Na zdjęciu: "Bohaterowie XX wieku. Sztuka historyczna na lalki" wreż. Toma Kühne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji