Artykuły

Nosorożec Eugene Jonesco

"Mogę się spotkać z za rzutem, że nic nowego nie wynalazłem" - martwi się Jonesco w swych wyznaniach o teatrze. Martwi się też, że nie wie co odpowiedzieć na pytanie "Dlaczego pisuje pan sztuki teatralne?" Ale w gruncie rzeczy są to tylko przekomarzania się autora, który uważa, że to nie jego wina, iż krytyka ocenia go... jako pisarza awangardowego.

Czegóż więc chce? Stworzyć dzieło sztuki, które byłoby "życiem a nie myślą abstrakcyjną"? Bo prawdziwe sztuki - stwierdza starą i dawno odkrytą prawdę - nie zabijają się nawzajem, jak teorie filozoficzne, a wręcz przeciwnie "wiel­kie arcydzieła", wielcy poeci wzajemnie się uzu­pełniają, potwierdzają. Calderon nie przekreśla Ajschylosa, ani Czechow Shakespeare'a, ani japoń­ski teatr ,,no" - Klei­sta". Prawdy dzieł sztuki...

JAK widać skromność nie jest cechą Jonesco. Jas­ność wypowiadania się też nie. "Nosorożec" na przy­kład tak jest napisany, że różnie można go odczyty­wać. Różnie go też różni rozumieją. W Paryżu po francuskiej prapremierze dyskutowańo bardzo namięt­nie. Publiczność - jak sły­chać - szczerze się bawiła sztuką, uważając ją za zde­cydowanie antyhitlerowską. Nie mieli też żadnych wątpliwości Niemcy, gdzie naj­pierw ten dramat Jonesco ujrzał światło ramp. Uważano, że utwór swymi czte­rema obrazami pokazuje w jaki sposób człowiek staje się nazistą, w jaki sposób zbiorowy obłęd niepostrzeże­nie wdziera się w codzien­ność życia...

Gdy czytałem "Nosorożca" w "Dialogu" byłem tego sa­mego zdania. Ale gdy zobaczyłem przedstawienie w Teatrze "Wybrzeże" zacząłem mieć wątpliwości. Dlaczego to co ma być satyrą antyhitlerowską chwilami jakoś dziwnie brzmi w mym uchu? Elsa Triolet w "Les Lettres Francaises" nazwała te wątpliwości "strzelaniem samemu sobie w plecy". Czyżbym i ja był takim strzelcem? Nie zdaje mi się. Raczej sądzę, że reżyser przedstawienia (Zygmunt Hübner) za daleko po­szedł w "obiektywizmie" i znalazłszy "złoty środek" pozwolił na powstawanie fi­lozoficznych zawiłości, które rozmaicie można rozumieć. Myślę, że to błąd, który należy zdecydowanie usunąć, aby nadać przedstawie­niu kształt i wyraz jedno­znaczny.

W pierwszych dwóch obra­zach, narastające nawzajem na się równoległe dialogi, groteskowy nurt akcji toczy się obok realnych rozważań. I nagła wiadomość o ukaza­niu się na nadsekwańskich ulicach nosorożca, staje się punktem kulminacyjnym. Bardzo ostro skrzywione spojrze­nie na pracę i organizację przeciętnego biura prowadzi akcję dalej aż do ataku no­sorożców, chwilowo tylko na schody. Następują dwie ostat­nie odsłony sztuki, pokazane w prawie identycznych pokojach kawalerskich. W obydwóch widzimy, jak posta­cie dramatu, konkretni ludzie o zdecydowanych sylwetkach psychicznych i moralnych przeobrażają się w... nosoroż­ce, przejmują nie tylko zwierzęcy aspekt, ale i ideo­logię brutalnej, stadnej siły. Groza wieje ze sceny, gdy widzimy jak miasto ugięło się przed totalną nieludzkością. Jak z tysięcy, na szańcu zbudowanym z nędznych mebli pozostał, by bronić swej po­staci człowieczej, jeden tylko sprawiedliwy choć przed chwilą też wątpiący.

GRA go Zygmunt Hübner. Jego Berenger chwilami zachwyca, chwilami irytu­je. W scenach z Daisy, ale zwłaszcza w pierwszych obrazach, gdy jest nieporad­nym, pozbawionym życio­wych ambicji urzędnikiem, nade wszystko wielbiącym koniak, pokazuje dużej kla­sy aktorstwo. Ale w filo­zoficznych tyradach nie po­trafi ożywić papierowo - pu­blicystycznych partii roli. Daisy Łubieńskiej wzruszała w sentymentalnych scenkach w pokoju ukochanego, również jednak nie umiała przekonać widza czemu nagle ciągnie ją do zwierzęcego stada. To samo trzeba powiedzieć o niespodzie­wanym i nieprzekonywająco zagranym przeobrażeniu się Dudarda (Tadeusz Rosiński). Na­tomiast Bohdan Wróblewski zagrał swego Betarda doskonale. Był doktrynerem, jakich często widujemy i u nas.

Jedną z głównych postaci dramatu jest Jan, Zdzisław Maklakiewicz wyposażył go w wiele pewności siebie, nawet nie poskąpił mu koniecznej mega­lomanii, równie jednak przekonywająco zagrał katzenjammer. który przeradza się w zbydlęcenie, pardon, znosorożcenie.

Zdecydowanie groteskowi by­li Tadeusz Wojtych (Logik) i Antoni Biliczak (starszy pan), wzajemnie przytakujący sobie w rzekomo filozoficznych dys­kursach.

Osobne słowa należą się An­nie Chodakowskiej, która wy­raziście narysowała postać Pa­niusi, właścicielki kotki - pierwszej ofiary najazdu noso­rożców.

Scenografia Jana Banuchy. Ulica paryska z pierwszego obrazu, narysowana jak w filmie "Skandal w Clochmerle", i pokój biuro­wy z drugiej odsłony do­brze siedziały w klimacie tych części "Nosorożca". Nie podobały mi się natomiast pudełkowo zaprojektowane pokoje, z których brudnymi ścianami zdecydowanie kłó­cił się wychodzący na wi­downię zarys białego okna. Jedno nie pasowało do dru­giego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji