Artykuły

Mgła paląca cygaro

Jutro w kamienną misę Małego Rynku zstąpią dobre mgły i dawno zmarłe koty Jerzego Skarżyńskiego - felieton Pawła Głowackiego zainspirowany książką Katarzyny Filimoniuk "Jerzy Skarżyński. Chwile z życia malarza i scenografa".

Dobre mgły cicho zlepią się w sieć rozwidlających się luster, miękkich i matowych, więc każdy z nas będzie trochę jak Alicja, buszująca po drugiej stronie swego odbicia, albo jak skośnooki i cytrynowożółty filozof Czuang-cy, któremu wieki temu śniło się, że jest motylem, a kiedy się zbudził, nie wiedział, czy jest człowiekiem, któremu śniło się, że był motylem, czy też motylem, któremu właśnie teraz śni się, że jest człowiekiem. W sumie - czy to aż tak potężna różnica?

Bez bólu przejdziemy przez miękkie zwierciadła i przez miauczenie niewidzialnych sierści Drakuli, Markiza, Alraune, Nosferata, Musidora, Fantomasa i Caligari. Bez strachu wstąpimy w sień cieni, wejdziemy do Księgarni Hiszpańskiej. Miniemy dzieła człowieka, który podarował swoje słowa ogrodowi o rozwidlających się ścieżkach, miniemy opowieść innego, który zapisał wniebowstąpienie Pięknej Remedios - wniebowstąpienie po białych prześcieradłach. I będziemy... O 16.30 [20 listopada] rozpocznie się promocja książki Katarzyny Filimoniuk "Jerzy Skarżyński. Chwile z życia malarza i scenografa".

Czy zobaczymy obrazy Jerzego? Podobno. Może więc zobaczę moje ulubione dzieło - portret mgły palącej kubańskie cygaro? Podobno ma być też wyświetlony "Rękopis znaleziony w Saragossie" Wojciecha Jerzego Hasa. Mam ufność, że tak się stanie. Raz jeszcze powtórzy się, co się stało dawno temu. Alfons van Worden, młody kapitan gwardii walońskiej, jutro, raz jeszcze - tak jak wiosną 1739 roku, albo jak w 1965, gdy Has i Skarżyński filmowali napisane przez Jana Potockiego dzieje jego - idąc przez góry Sierra Morena, raz jeszcze przejdzie przez cud piętrowego snu. Powtórzą się dwie tajemne Mauretanki, powtórzą się gospody duchów, różne czasy kolejny raz się splątają na amen, a iluzja na wylot przegryzie realność. Niepojęty taniec zwierciadlanych odbić raz jeszcze powtórzy się na prześcieradle w Księgarni Hiszpańskiej.

Powtórzy się, tak jak życie Jerzego powtarza się w książce Filimoniuk. Filimoniuk? Nie, to nie jest jej dzieło. To jest dzieło Jerzego. To są jego słowa, szeptane do taśmy pół roku przed dniem, w którym poszedł szukać swych siedmiu dawno zmarłych kotów, poszedł - i wreszcie znalazł. To jest pamięć Jerzego. Nieistotne, czy dobrze, czy też źle się stało, że Filimoniuk tę Jerzego spowiedź, ten jego ostatni rękopis, podała do druku bodaj bez żadnej gruntownej obróbki. Pod koniec Jerzy mówił o swym życiu głosem gubiącym dźwięczność, mówił z pamięci, która wciąż gdzieś ginęła, przepadała na tych swoich niebywale rozwidlonych ścieżkach. Pod koniec mowa Jerzego była niczym ta dobra mgła, co się jutro na Małym Rynku zlepi w pajęczynę miękkich, matowych zwierciadeł.

To spisane przez Filimoniuk niebywałe bajanie Jerzego - czymże innym jest, jeśli nie dotknięciem sedna tamtego jego spaceru, co chwalić Boga trwał bez mała 80 lat? Ścieżka pysznego dymu arystokratycznych cygar. Nagły skręt ku jasnym bądź ciemnym alkoholom. Powrót na intymny trakt malowania. Odnoga wiodąca do scenografii, najpierw teatralnej, później filmowej. Chodnik komiksów. Wąska przecinka czarnego kryminału. Trakt jazzu, co się dla Jerzego - i trakt, i jazz - zaczynały i kończyły w Nowym Orleanie genialnych Murzynów. Ścieżki, ścieżki, nieogarniona pajęczyna przejść, co się w sobie jak w lustrach przeglądały.

Jeszcze Kantor, Swinarski, Has i tylu innych. Jeszcze Teatr Groteska, Stary Teatr i ASP w Krakowie. Jeszcze pierwsza żona Lidia, która też wielbiła dziwne ścieżki. Jeszcze kolekcja starej broni palnej. Jeszcze to i tamto. Jeszcze koty. I jeszcze Alina, druga żona, która była dla Jerzego tym, czym ongiś kolana Jerzego dla jego stygnących kotów. Myślę sobie: co by to komu szkodziło, gdyby...

Żyjemy w czasach artystów coraz mocarniej jednoznacznych, teatru i filmu coraz beznadziejniej płaskiego, literatury wyłącznie jednoprofilowej, sztuki uwikłanej w najprzeróżniejszej maści specjalizacje - ja jestem od wojny w Iraku, ty od lęków nadwiślańskich bezrobotnych, a ja od życia w ojczyźnie gnijącej służby zdrowia. I tak dalej. Gdyby więc tak spróbować rok w rok, w okolicach rocznicy śmierci Jerzego, właśnie w Księgarni Hiszpańskiej, tuż obok zapisanego ogrodu o rozwidlających się ścieżkach i zapisanego, prześcieradlanego wniebowstąpienia Pięknej Remedios, spróbować powtarzać spotkania z Jerzym, z pamięcią o panu, co był księciem niejednoznaczności, baroku i delikatności - to przecież czasom naszym nie zaszkodzi. Tak jak i nie zaszkodzi im dzień jutrzejszy, bo kto by się przejmował detalem wspominania życia pełnego!

W kamienną misę Małego Rynku zstąpią dobre mgły i siedem martwych kotów. Bez lęku przejdziemy przez matowe lustra, mrok niewidzialnych sierści i sień cieni. Na mgnienie będziemy Alicją bądź motylem. A on? Jak to on. Jerzy Alfons van Worden Skarżyński, utopiony w białych szatach za oknem, będzie palił kubańskie cygaro.

Na zdjęciu: Jerzy Skarżyński

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji