Artykuły

Na dwu biegunach

Wybaczcie proszę, mechaniczne dosyć zestawienie dwu reportaży, leżących dosłownie na dwu przeciwległych biegunach ludzkich doznań, przeżyć, ludzkiej godności. Redakcja reportaży w TV trafiła na dobrą ścieżką, coraz częściej w stałych, niedzielnych odcinkach spotkać się można z filmem zrobionym starannie, tematem nie banalnym, opracowanym przez dobrych fachowców. Oto Mirosław Azembski odwiedza w Szwajcarii polską emigrację, ludzi pochodzenia polskiego, nawet tych, którzy nigdy kraju nie widzieli, ale władają znakomicie językiem polskim i wstydu Polsce bynajmniej nie przyniosą. Jest owo odkrycie Polonii tym ciekawsze, że odbiegające od naszych tradycyjnych nieraz pojęć, nie jest to bowiem ani wychodźstwo zarobkowe w zwykłym tego słowa znaczeniu, ani tym bardziej emigracja polityczna, jest to najczęściej inteligencja techniczna, i to wysokiej klasy, znajdująca na całym świecie rozgłos i uznanie. Więc "Nasi nad Lemanem" - to godni spadkobiercy Jana Patka, powstańca z lat czterdziestych ubiegłego stulecia, który wsławił się produkcją znakomitych zegarków - tak, nie szwajcarskich, ale właśnie polskich - to Stefan Kudelski, konstruktor i producent najlepszych na całym świecie magnetofonów, to Jan Stryjeński i niedawno zmarły jego brat Jacek, pierwszy - inżynier z dziedziny akustyki, drugi - malarz ceniony na terenie Szwajcarii. Wspominam o reportażu Azembskiego szeroko, gdyż wydaje mi się, że kontynuowanie tego tematu, tropienie poloników w najlepszym sensie tego słowa na szerokim świecie, tworzenie nowej prawdy o emigracji polskiej w miejsce zwietrzałych dawno mitów jest zajęciem chwalebnym.

I biegun drugi - reportaż z dziedziny najbardziej wstrząsającej, z sali sądowej, na pozór beznamiętna relacja z procesu Denocha i Piątkowskiego, morderców żyrardowskich. Zeznania świadków zbrodni i reakcja samych morderców, wyglądających na ławie oskarżonych bardzo młodzieńczo i niewinnie. Autor scenariusza reportażu "Mocni", Stefan Kozicki nie upiększał niczego zbędną beletryzacją, zestawił tylko fakty, reszty dokonała kamera filmowa, kapitalne zbliżenia, nieporadne i przerażające w swojej głupocie zeznania dziewcząt, które tragicznego dnia towarzyszyły w "ubawie" obu mordercom. Zapewne trudno by było wszystkie takie procesy relacjonować na małych ekranach, często dobro przewodu sądowego by na to nie zezwalało, ale siła atrakcyjna telewizji sprawia, że każdy taki film - pamiętamy inny reportaż o mordercach taksówkarza, przeprowadzony z anatomiczną niemal dokładnością - że każdy więc taki film staje się pręgierzem dla zbrodniarzy i staje się wielką lekcją sprawiedliwości dla milionów i milionów telewidzów, i jest ostatecznym zdemaskowaniem mitu "kozaków" cieszących się lokalną sławą w pewnych, marginesowych zresztą kołach, wśród społecznych mętów. Tak kończy się kariera "mocnych", taki jest jej finał, jej kres.

ZWOLENNICY mocnych przeżyć nie mieli więc tym razem powodów do narzekań. Nie mieli powodów do zmartwień, ani zrzędzenia poszukiwacze wojennych wspomnień, nawet tych, upiększonych literacką fikcją, choć z owym "upiększaniem" bardzo różnie bywało. Erich Maria Remarque doczekał się już wielu teatralnych i filmowych przeróbek, jego "Ostatnia stacja" grywana była na wielu scenach, a niedługo telewidzowie polscy będą mogli oglądać jedną z najwcześniejszych adaptacji filmowych "Na Zachodzie bez zmian", która nie straciła do dziś nic na swoim dramatyzmie i artyzmie. Dramat Ericha Marii Remarque został przez warszawski teatr telewizji potraktowany z całym pietyzmem i był na pewno jednym z wybitniejszych spektakli tego teatru. Jeśli nawet miejscami tracił on łączność kwestii i scen, w sumie stanowił całość opartą na rzetelnej dramaturgii, całość wiarygodną i nie kryjącą pewnych elementów drastycznych. I właśnie dla tego była to opowieść wiarygodna i pasjonująca, doskonale przy tym zainscenizowana i obsadzona przez aktorów najwyższej miary, jak przede wszystkim Gustaw Holubek w roli Rossa, czy też Mirosława Dubrawska w roli Anny. Przywykliśmy traktować próby dramaturgiczne i scenariusze filmowe z tego okresu z dużą dozą sceptycyzmu, nauczeni wielu już doświadczeniami. Remarque potraktował ostatnie dni Berlina w sposób bardzo swoisty - przez pryzmat jednego pokoju i trzech osób, przez pryzmat ich reakcji psychicznych i moralnych na zachodzące w tych ostatnich dniach hitlerowskiego Berlina wydarzenia. Powstał z tego spektakl prawdziwie mocny, zwarty i pasjonujący. Dobry spektakl, za który należą się całej obsadzie aktorskiej i zwłaszcza reżyserow Zygmuntowi Huebnerowi szczere słowa uznania. Znacznie gorzej - jeśli w ogóle można zestawiać te dwa widowiska powiodło się Władysławowi Orłowskiemu i teatrowi katowickiemu, który zrealizował jego widowisko historyczne "Jutro Berlin" w reżyserii Zbigniewa Zbrojewskiego; sprawdziła się bowiem stara zasada, że dobry teatr potrafi uratować złą sztukę, natomiast jeśli i sztuka i teatr nie jest najwyższych lotów, sytuacja staje się beznadziejna. Widowisko Orłowskiego w wersji teatru katowickiego stało się sumą pewnych prawd i truizmów, wypowiadanych w sposób wysoce afektowany, często niezgodny ani z prawdą historyczną, ani z sytuacją, ani z logiką psychologiczną.

AMPLITUDY repertuaru filmowego w TV są zadziwiające. Ostatnio zdarzyło się kilka obrazów wysokiej jakości, żeby wymienić tylko "Dwóch muszkieterów", groteskę historyczną Karela Zemana, przygody ówczesnego czeskiego Fan-fana, nie bez wszakże głębszej zadumy nad bezsensem cesarskich i królewskich wojen i znikomością losów ludzkich. Kontynuowana seria z profesorem Tutką daje również niejedną okazję do odkrywania! "drugiego dna", w czym tak bardzo lubują się krytycy, choć odcinki nie są równej jakości, a "Profesor Tutka wśród melomanów" wyraźnie nie dorównywał pozostałym. Wypadnie więc czekać na zapowiadaną już tylekroć "Czarną suknię" z Kamińską i Śląską według Stanisława Wygodzkiego, a w reżyserii Janusza Majewskiego, tym bardziej, że film ten będzie nas reprezentował na zbliżającym się Międzynarodowym Festiwalu Telewizyjnym w Pradze.

Nie powiodło się także zbytnio w realizacji ciekawych może zamierzeń redakcji rozrywkowej - przeniesienia na ekran telewizyjny kabaretów studenckich; na pierwszy ogień poszły co prawda bardzo ciekawe piosenki Macieja Zembatego w interpretacji Krzysztofa Litwina, ale nie każdy tekst, mieszczący się w konwencji kabaretu, brzmi równie dobrze na największej scenie w Polsce. Wydaje się, że twórcy naszych programów rozrywkowych zbyt często o tym zapominają.

Chciałbym także przypomnieć TV, te powoływanie się na powszechne ponoć żądanie i zachwyt (!) prasy - jako argumentu za powtórnym wystawieniem daleko mija się z prawdą i jest zwykłym asekuranctwem. W każdym razie niżej podpisanego na liście owych wielbicieli nie było.

Na zakończenie o fakcie dla programu telewizji polskiej bardzo znamiennym i rokującym duże nadzieje; mam na I myśli ostatni "Monitor" i rozmowę, przeprowadzoną przez Karola Małcużyńskiego z Zenonem Kliszko. Rozmowę, choć| tyczyła ona spraw bardzo poważnych, prowadzoną lekko, żywo, bezpośrednio, w czym duża zasługa obu rozmówców. Karol Małcużyński wyraził w zakończeniu nadzieję, że tego rodzaju wywiady będą kontynuowane. Niczego bardziej życzyć sobie nie możemy, byłby to piękny krok naprzód w dziedzinie telewizyjnej publicystyki, jeśli nie w życiu i randze całej telewizji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji