Artykuły

Syreni śpiew - ambaras z "Kramem..." i z piosenkami pana Schillera

"Kram z piosenkami" w reż. Laco Adamika w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Krzysztof Rozner w portalu Kulturalna Warszawa.

Swego czasu jazzman Andrzej Dąbrowski (sam śpiewający) w kulisach opolskiego amfiteatru zwrócił uwagę pewnej aktorce, iż śpiewać nie powinna. Aktorka się obraziła i - wprawdzie niedługo i nieczęsto - śpiewała dalej. Na przedpremierowych próbach "Kramu z piosenkami" Leona Schillera pan Andrzej nie był - "to widać, słychać i czuć". Prezentowana (również na festiwalu opolskim) przez Jerzego Stuhra maksyma: "śpiewać każdy może, jeden lepiej lub gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi" znajduje potwierdzenie w rzeczywistości. Gorzej, że scenicznej.

"Kram..." to materia teatralna szczególna, nie bazująca na tekście dramatycznym, ułatwiającym nadanie mu scenicznego kształtu, ale zaledwie na szkicach fabuły, właściwie epizodów, symbolicznym rysunku postaci, wystylizowanych, ba! - wycyzelowanych aluzjach inspirujących wyobraźnię widza. Materia wymagająca do jej wypełnienia rzetelnego rzemiosła, gdyż inaczej każda fuszerka wylezie jak, nie przymierzając, dziura w żabocie, kapocie, kabacie czy lądującej w lombardzie pelerynie. Schillerowskie "Obrazki śpiewające" w syreniej inscenizacji Laco Adamika nierzadko nie są nawet obrazkami śpiewanymi, podczas gdy największą - wedle przekazów - atrakcyjnością i nośną wartością "Kramu..." było to, że "ogarniał wszystkich swym nieodpartym urokiem". A tu - "jak ma ogarniać, kiedy nie ogarnia". Szczególne wątpliwości co do tego śpiewnego "ogarniającego urokiem" charakteru widowiska budzą zwłaszcza sceny zbiorowe, gdzie wykonawcą jest Zespół. Syreni zespół wydobywa z siebie dźwięki głośne, jakby z przekonania, że w głośności siła. I urok. A krzyk, często gęsto gdzieś obok linii melodycznej (na to "obok" pan Schiller wyczulony był szczególnie) rzadko bywa uroczy.

Uroku brak już na wstępie samym w snującym się sennie "Obrazku staropolskim". - Kurde-ż! - chciałoby się zakrzyknąć po "Kurdeszu", brzmiącym trochę tak, jak przyśpiewki u cioci na imieninach, tyle że w kostiumach historycznych. - Kurde-ż! Pałłasz, alleluja-ż! - chciałoby się... "Każ przynieść wina, mój Grzegorzu miły..." - stare słowa Franciszka Bohomolca niestety "nie roztoczyły zapachu dawności" (jaką to dawność dane było odczuwać wszystkim, którzy słyszeli np. wykonującego te kuplety Schillera). A dawność taką poczuć by się przydało, przy staropolszczyźnie zwłaszcza. A tak cały urok wyparował gdzieś, jak gorzałka "z dymiących się czubów". Nie zauroczył i "Krakowiak kuligowy", oj nie były "istne cuda to!". Szlachetności obrysom gestów szlacheckich nie stało, była to kreska raczej komiksowa. Zespół winić czy panią choreograf, że i przy "Mazurze kuligowym" zbrakło iskier spod podkóweczek (co winny "ognia dać"!). - "Wpadliśwa tu, z hukiem, z krzykiem [to tak!], z weseliskiem i kuligiem...". Z równym wdziękiem polskiego mazura zatańczyliby chyba Kubuś Puchatek i Sowa Przemądrzała... "No, nie mam jasności w temacie Marioli" - śpiewał za młodu Wojtek Młynarski. Młody syreni Zespół podobnej jasności nie ma najwyraźniej "w temacie" staropolszczyzny.

W obrazkach kolejnych: "Skotopaskach nadwiślańskich" i "Kłopotach z żołnierzami" jest jakby nieco lepiej - obronną ręką wychodzą panie Beata Jankowska-Tzimas ("Zosia w ogródku", "Bandurka") i Beatrycze Łukaszewska jako Dama w "Tyciuteńkim", zgrabnie przerzucająca się z jednej stylistyki wokalnej w drugą i równie zgrabnie operująca sex appeal'em (bez zarzutu właściwie we wszystkich wcieleniach). Magdalena Turczeniewicz w "Małgorzatce" wokalnie wprawdzie sympatycznie, ale tekst już monotonnie jak w spowolnionym kołowrotku. Zespół nadal w tle. W "Co się stało we dworze" panowie jako wojacy jakby żywcem wyjęci ze Szwejka, mimo wysiłków nie śmieszą - publiczność do braw (a miałaby przy tego rodzaju rodzajowych scenach okazję) się nie rwie.

Jaśniejszymi punktami syreniego "Kramu..." są niewątpliwie Jolanta Litwin-Sarzyńska jako Aktorka w "Evviva l'arte!" (wyrazista i drapieżnie apetyczna; udanie partneruje jej damskie trio taneczne) i w "Oleandrach", jak też - w widocznych na tle zespołu etiudach - Marcin Piętowski w obrazkach "Stara Warszawa". Nie przekonuje jako, wymyślony na potrzeby inscenizacji (ciekawe, czy wszyscy widzowie zdolni są właściwie odczytać ów zabieg) Aktor Jubilat - Tadeusz Pluciński, a to jako Król, w wyciętej przez przedszkolaka kartonowej koronie, a to jako kawiarniany rezydent stolikowy w "wątpliwej" (choreograficznie) "Obronie walca", a to jako okrutnie wyżęty przez los Poeta w "Pelerynie" (gdzie nie może do koniuszka zdecydować się na śpiew czy łzawą melorecytację).

By oddać sprawiedliwość... Błyszczy w "Kramie..." wokalnie aktorski duet, choć w duecie w spektaklu (poza "Bandurką") nie występuje. Zachwyca w cudownie pastelowej, czyściutkiej jak najszlachetniejsza ze źródlanych wód zaśpiewanej "Kołysance" Beata Jankowska-Tzimas. Śpiewa zjawiskowo, że oddech wstrzymać, a słuchać i słuchać. Tak samo zresztą, gdy partneruje wokalną inkrustacją w nastrojowej "Pelerynie". Popisowym, bo jakże inaczej, jawi się w "Walczyku katarynkowym" (zresztą popisowym, wykonywanym przy pianinie, autorskim " kawałku" Schillera) Przemysław Glapiński - taki to katarynkowy nie-katarynkowy walczyk nie-walczyk, pobrzmiewający nostalgiczną patyną, a w rejestrach współczesnych. Glapiński potrafi (a jednak można) w jednej piosence tonować emocje, budować ich dramaturgię, oczarową słuchaczy barwą i sporą skalą głosu. "Kołysanka" Jankowskiej-Tzimas i "Walczyk..." Glapińskiego zasługują na zapis fonograficzny (co sugeruję ewentualnie zainteresowanym firmom fonograficznym).

Tak pisze Hanna Małkowska, we "Wspomnieniach z Reduty": "Schiller wymagał skondensowania rozwoju uczuć na przestrzeni kilku strofek piosenki, wydobycia pełnej charakterystyczności postaci w ciągu krótkiej scenki, doskonałego zespolenia się z rytmem melodią[...] Stworzenie z tekstu piosenki kompozycji scenicznej, wydobycie z niej walorów aktorskich, było to zupełne novum w teatrze [] Śpiewać bez wyszkolonych, głosów, tańczyć bez przeszkolenia baletowego i grać w widowisku, w którym nie ma ról - wszystko to sprzeciwiało się zasadniczym kanonom teatralnym. A jednak to był teatr". Może jeszcze z tego "Kramu..." na Litewskiej będzie teatr, jakiego w zamyśle, w części choć, chciał dla widza mistrz Leon. Uwagi wszelkie powyższe nie po to Mociadziki i Mociadzieje z "Syreny", by Wam despekt czynić. Ale by publika sama "nogi szykowała do polki galop!" A więc, "do roboty, andry!". Na razie dostajemy spektakl nierówny jak zanikające pozostałości brukowanych kocimi łbami ulic warszawskich. Miejscami ledwie ciepły, niczym serwowana w kafejce "Przy Teatrze" kawa expresso. Ot i ambaras z tym "Kramem"...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji