Artykuły

Pszenny ptak Jacka

"Pół żartem, pół sercem" w reż. Włodzimierza Nurkowskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Zawsze, gdy między barszczem z uszkami a karpiem wuj Stefan lubieżnie się uśmiecha, z dwuznaczną intensywnością sprawdza jędrność pszennych bułek, figlarnie łypie na nas i głosem podniesionym do skrzeczącego sopranu zaczyna cedzić: Przy-cho-dzi-ba-ba... - jest jasne, że najbliższe pół godziny mamy z głowy.

Wuj Stefan - nadworny dowcipniś rodzinny. Pal licho, że samozwańczy. Katastrofa w tym, że uparcie wierny: dowcipniś tylko jednego dowcipu, facecjonista jednej facecji, klaun jednego numeru, odstawianego w każde święta. Przy-cho-dzi-ba-ba-do... I urywa, i szminkuje wargi tłuszczem z karpia... Przy-cho-dzi-ba-ba-do-le-ka-rza... I znów pauza, i wsadza sobie pszenne cyce pod sweter, i wstaje, i dookoła stołu rusza... Przy-cho-dzi-ba-ba-do-le-ka-rza-a-le-karz... I sunie, jakby w czółenkach na wysokim obcasie kroczył, i zadkiem kolebie niczym Marilyn Monroe, i łypie na nas, i wdzięczy się... Przy-cho-dzi-ba-ba-do-le-ka-rza-a-le-karz-też... Tu zamiera nagle, pszenny cyc poprawia i daje światu sopranowe grande finale... Przy-cho-dzi-ba-ba-do-le-ka-rza-a-le-karz-też-ba-ba!!!... Kurtyna.

Wuj Stefan - smutek nadmiaru dowcipkowatości, smutek babilońskiego jajcarstwa, smutek dociskania pedału rechotu do dechy. W piątek duch Stefana unosił się nad wodami farsy "Pół żartem, pół sercem" Kena Ludwiga, którą Włodzimierz Nurkowski wyreżyserował. Tak - nad wodami. U Ludwiga wszystko jest jak woda - proste, przejrzyste, niezbyt wyrafinowane. Powszechnie dostępne. Dla każdego podniebienia. Nie męczysz się, bo myśleć nie musisz - farsa nie jest od tego. Nie katujesz serca, bo nie musisz się wzruszać - farsa nie jest od tego. Nie dygoczesz, bo nie musisz się bać - farsa nie jest od tego. Od czego więc? Od wytchnienia - im prostszego, tym lepszego. Ot, śmieszny wiór między barszczem z uszkami a karpiem. Na przykład: Przychodzi baba do lekarza... Albo...

Albo - jak u Ludwiga - dwóch pięciorzędnych aktorów prowincjonalnych bez grosza przy duszy, Jack (Piotr Pilitowski) i Leo (Tomasz Schimscheiner), wpada na koncept, by przy pomocy wziętej od Szekspira poetyki przebieranek, chwilowej, udawanej zamiany płci, jako członkinie dalszej rodziny umierającej, niebiańsko bogatej Florence (Maja Barełkowska) - spadek od biedaczki wydusić. I to wszystko. Tak, przychodzi baba do lekarza... Albo dwóch chłopów przebranych za baby wkracza do rezydencji stygnącej milionerki. I zaczynają się małe, sercowo-towarzyskie igraszki. Niczego więcej u Ludwiga nie ma. Urocze głupstewko. Miła tandeta nieco ponaddwugodzinnej wody lanej dla wytchnienia. Co z nią robić?

Jedno wiem niezbicie. Nie pryskać. Nie wariować, nie robić fontann, nie taplać się, nie prychać, słowem - unikać nadmiaru. Nie dopuszczać do głosu teatralnej mentalności wuja Stefana. Ilekroć mistrz ten pszenne cycki w święta macać zaczyna, tylekroć proszę Boga, by pozwolił Busterowi Keatonowi przed czasem zmartwychwstać próbnie i durnotę o babie u lekarza powiedzieć zwyczajnie, bez inscenizacyjnych cudactw, bez min, z zamarzniętą twarzą, prosto, szybko, wyraźnie, nie ruszając się z miejsca. I podobnie było ze mną w Ludowym w piątek. Bo ja tu - a na scenie za dużo wszystkiego...

Za dużo koturnów rechotu. Za dużo mrugania ze sceny do widowni, w kostiumach - przesyt hecowości, nadmiar przyciskania pedału puent do dechy. Za dużo wuja Stefana. Jakieś to wszystko przerośnięte, sakramencko grubą krechą prowadzone, do drugiej, trzeciej, a nawet czwartej potęgi spazmu podniesione. W gestach, minach, intonacjach, akcentach - bez mała na stronę slapstickowego okładania się po pyskach tortami przeciągnięte. I jeszcze ta mozołu wuja Stefana godna dbałość, by ani na sekundę nie spaść z konia jajcarstwa. Doprawdy, czułem się trochę tak, jakbym trafił na przedstawienie dla widzów specjalnej troski, co to wica nie pojmą, jeśli się im go nie poda w formie inscenizacyjno-aktorskich kubłów. Efekt?

Efekt - oczywisty. Smutna farsa. Smutna jak wuj Stefan obmacujący pszenne bułki. Smutna farsa i moja stara ­prośba. Gdy Pilitowski dla wzmożenia humoru pszenną bagietkę w krocze sobie wetknął tak, że z profilu dała się odczytać jako pszenny ptak Jacka - czyż mogłem nie prosić Boga o zesłanie umiaru Bustera Keatona?

Teatr Ludowy. Ken Ludwig "Pół żartem, pół sercem". Reżyseria Włodzimierz Nurkowski. Scenografia Anna Sekuła. Muzyka Krzysztof Szwajgier. Choreografia Marta Pietruszka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji