Salon muzyczny u aktorów
W teatrze trzeba grać, tu musi się coś dziać... Właśnie! Już prawie zapomnieliśmy, jak wygląda Melpomena. Tak niemiłosiernie wydłużyły się tego lata jej wakacje. Na szczęście wraca powolutku na swoje miejsce. Jesteśmy już po pierwszej warszawskiej premierze. Znak to nieomylny, że rozpoczął się nam nowy sezon. Nietypowo. Na afiszu nie ma nazwiska dramaturga. Sam tytuł "Muzyka - Radwan" podpowiada, że kompozytor, a ściślej mówiąc jego kompozycje są bohaterem wieczoru.
Uciekanie się teatru do muzyki jest ostatnio dość powszechne. Oby tylko proporcje nie zostały zwichnięte i słowo nie znalazło się w cieniu. Przedsięwzięcie Teatru Powszechnego, by pokłonić się na scenie Radwanowi, było dość ryzykowne. Bo jak tu nanizać muzyki z odmiennych w stylu, klimacie, poetyce inscenizacji, pochodzących z różnych okresów. Trzeba pamiętać, że Radwan (obecnie dyrektor Starego Teatru) od roku 1962 komponuje muzyę sceniczną. A ta z samej natury rzeczy jest związana z konkretnymi przedstawieniami, współtworzy ich wyraz artystyczny. Jak tu wyrywać ją po kawałku, a to z "Orestci", a to ze "Snu o Bezgrzesznej", a to z ,,Ameryki". I jeszcze dodać do tego śpiewy z Piwnicy pod Baranami, której Radwan był nadwornym kompozytorem.
Reżyser Zygmunt Hübner, (jeden z wielkiej trójki obok Jerzych: Jarockiego i Grzegorzewskiego, współpracujących po wielekroć z Radwanem) nie uląkł się łamigłówki. I wpadł na szczęśliwy pomysł rozwiązania. Nie dał się porwać pokusie normalnego przedstawienia. Stworzył na scenie po prostu, salon muzyczny. Taka konwencja daje swobodę wyboru i czyni naturalnym spotkanie Ajschylosa z Wincentym Polem, Leopolda Staffa z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim, Tadeusza Borowskiego ze Zbigniewem Herbertem i innymi, z którymi Radwan zetknął się w swej praktyce kompozytorskiej.
Oczywiście, następstwo, kto po kim i z czym, nie jest przypadkowe. Reżyser też wyraźnie skontrastował obie części koncertu teatralnego.
Pierwsza, refleksyjna, przynosi najwięcej zadumań o ojczyźnie. Jest utrzymana w tonacji moll. Druga weselsza, a chwilami nawet frywolna, kusi jaśniejszymi barwami.
Aktorzy śpiewają w zgodnych chórach: mieszanym, męskim, żeńskim. I coraz to któryś z nich wysuwa się do przodu, by mieć solówkę wokalno-interpretacyjną. Jest wiele różnych konfiguracji - od duetów do kwintetów, wiele udanych etiud aktorskich. Zespół czuje się w swoim żywiole we fragmentach "Panny Tutli-Putli" Witkacego. Jak przebój brzmi piosenka "Jestem z kraju Tua-Tua", którą przekazuje z maestrią Krzysztof Majchrzak z towarzyszeniem chóru. Wszyscy zapamiętuja się w jazzie.
Ba! Dyrektor Hübner zadbał o poziom muzyczny. Na scenie, w centralnym miejscu, jawi nam się Formacja Jazzowa Wojciecha Karolaka, czyli on sam (keyboard), Czesław Bartkowski (perkusja) i Tomasz Szukalski (saksofon). Są długie minuty, gdy aktorzy schodzą ze sceny i zostawiają publiczność sam na sam z jazzmanami. Słuchamy tylko wariacji na temat muzyki Radwana. Widzowie klaszczą jak na koncertach jazzowych.
Są jeszcze inne niespodzianki na scenie, czyli strona wizualna. Scenografię zastępuje swoista wystawa szkła artystycznego Lucyny Pijaczewskiej (z katedry szkła we Wrocławiu). Na ciemnych postumentach różnej wysokości pysznią się szklane formy o opływowych kształtach (inspiracją była zapewne tajemnicza kula). Maja nie tylko samoistne walory estetyczne, lecz współgrają z muzyką. Zmieniają się zależnie od padającego światła.
Efekty świetlne mają szczególne znaczenie w tym widowisku. Posłużono się laserami. Oglądamy swoisty taniec kolorowych linii świetlnych. Wielka szklana rozeta w głębi sceny, na skutek tych igraszek świateł zmienia się w naszych oczach jakby w witraże. W drukowanym programie znalazły się nawet specjalne słowa podziękowania Instytutowi Elektroniki Kwantowej Wojskowej Akademii Technicznej "za łaskawe udostępnienie laserów i pomoc w opracowaniu koncepcji świetlnej". Sam teatr nie daje już sobie rady z techniką, którą próbuje doganiać.
Ostatnie słowo ma jednak muzyka Radwana. "Zawsze służy teatrowi - jak powiedział po prostu reżyser Zygmunt Hübner - tym razem niechaj służy jej teatr." I tak jest.
Nie namawiam, broń Melpomeno, by wszystkie teatry rzucały się na podobne przedsięwzięcia parateat-ralne. To może być tylko ewenement w repertuarze, a nie pokarm na co dzień. Dodajmy, że "Muzyka - Radwan" od pierwszych dni przyciąga publiczność.