Pozory głębi
"Zimę" w reż. Grażyny Kani w TR Warszawa obejrzał Janusz R. Kowalczyk.
Kolejne przedstawienie TR w cyklu Teren Warszawa miało premierę na dziewiątym piętrze biurowca Office Center przy ulicy Marszałkowskiej 76, skąd przez przeszklone ściany można było zobaczyć kawałek panoramy miasta - co okazało się głównym atutem inscenizacji.
Od owych kuszących widoków uwagę widzów próbowali odciągnąć aktorzy, choć zbyt wiele do zaproponowania nie mieli. I nie chodzi mi o ich grę, partiami poprawną, lecz o bijący pod niebiosa idiotyzm żałośnie naciąganej intrygi sztuki, którą popełnił norweski poeta i dramatopisarz Jon Fosse, a Grażyna Kania uznała za godną wystawienia.
Rzecz jest czystej wody romansidłem. On (Jacek Poniedziałek) to współczesny książę z bajki, czyli biznesmen w podróży służbowej. Ona (Magdalena Popławska, PWST w Krakowie), nieszczęsny Kopciuszek, zbłąkana dusza, obcesowo zaczepiająca go w parku. Oboje dzieli przepaść. Elegancki mężczyzna, o pedantycznie poukładanym życiorysie, przykładny mąż i ojciec, śpieszy się właśnie na biznesowe spotkanie. Powstrzymuje go ordynarna połajanka niezbyt kontaktującej z rzeczywistością zaćpanej dziewczyny w złachanym dresie.
Reszta już jak w typowym harlequinie - pokój hotelowy, pośpieszny seks, kilka nowych ciuchów na otarcie jej łez. Mężczyzna wyjeżdża. Tylko po to, by po czasie wrócić. Rzuca żonę, mieszkanie, dwójkę dzieci i - ma się ten gest - lukratywne stanowisko. Autor nawet nie zająknął się o materialnych podstawach przyszłego szczęścia we dwoje. Książę - jako człek wolny od zobowiązań, bo bezrobotny - upatruje ich widocznie w procederze, jakiemu nowa przyjaciółka zaczęła się oddawać pod jego nieobecność.
Banał płaskiego jak naleśnik melodramacidła usiłował Fosse przełamać formą. Zastosowany przezeń język nie służy tu komunikowaniu czegokolwiek. Dialogi zbudowane są z niby-zdań, urywanych w połowie lub ćwierci. Resztę dopełniają niezdarne, zatrzymane w pół drogi gesty, pomruki, żachnięcia, warknięcia. Jednym słowem, wszystko jest jak najbardziej trendy: same niedopowiedzenia, zero psychologii postaci, pozory głębi i za grosz sensu.
Wkład inscenizacyjny Grażyny Kani zaznaczył się czterema przeprowadzkami widzów z rozkładanych krzesełek jednego końca sali w drugi, co zmuszało ich do aktywności. Fizycznej.