Artykuły

Za siedmioma morzami

" Serenada" w reż. Bogusława Fronia w Teatrze Lalki i Aktora Parawan w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Po godzinie i pół okazało się, że była to jazda jak podróż do chałupy na kurzej nodze. Z pozoru wszystko po staremu: taksówka, siedem ulic, siedem skrzyżowań, jedno nurkowanie pod wiaduktem, ostatni zakręt. Ot - pstryk. Kwadrans - i Zajazd Kościuszkowski jak malowany. Do premiery w Teatrze Parawan pięć minut. Tak miało być.

Mało w pamięci miało zostać, a tu po ostatniej kurtynie okazało się, że była to jazda niczym w starej bajce: siedem gór, siedem rzek, siedem lasów, jeden skok nad przepaścią, ostatni zakręt i wreszcie - początek bajki. Chodzą, gestykulują, lalkami operują, mówią. Tak. Ale co mówią? Jaki tekst? Czyja to baśń o lisie, kogucie i kurach? Nie pamiętasz? Nie dziwota. Kiedy ostatni raz i w którym z krakowskich teatrów słyszałeś to narzecze? Tę intonację nie do podrobienia? Tę czystość logiki ripost? Ten samotny gatunek chłodnego śmiechu? Tę cierpką ironię na dnie słów? No - kiedy?

Dawno tak, że aż bajkowo dawno, za siedmioma górami, siedmioma rzekami, siedmioma lasami... Więc w Teatrze Parawan, oglądając wyreżyserowaną przez Bogusława Fronia "Serenadę" Sławomira Mrożka, czujesz się tak, jakbyś widział siedzącą pod chałupą na kurzej nodze babę Jagę, co wzdycha: ku..., dlaczego ja tak daleko mieszkam?! I oczom nie wierzysz: baba Jaga - istny Mrożek w chustce i okularach! To przykre, że dziś, kiedy sceny zalewa dramaturgiczna tandeta nowoczesna, gdy w Starym Teatrze dają ludziom do słuchania tępe jak pień jęki blogów - tylko amatorski ansambl chce mówić doskonałym językiem autora "Tanga". I groteskowe, wręcz jak z Mrożka, że akurat amatorzy bez problemów pojęli starą prawdę: gdy się coś wystawia - a zwłaszcza coś autora "Emigrantów" - lepiej, mądrzej, uczciwiej jest wystawić to tak, jak zostało napisane. Od A do Z.

U Mrożka cała scenografia i reżyseria, całe światło i muzyka, słowem - teatr cały jest tu, na papierze, w didaskaliach i dialogach... Dobrze, zostawmy na boku jego sztuki duże, nawet zostawmy rozbudowane jednoaktówki, nie spierajmy się zanadto. Jedno pewne - w czterech krystalicznych jednoaktówkach o Lisie cały teatr rzeczywiście jest w słowach Mrożka. Reżyserowi pozostaje jedno - to, czym się Froń zajął. Dyskretne nieprzeszkadzanie.

Rzecz jasna, bohaterowie wieczoru - Mariusz Dąbrowski jako Lis, Piotr Wojdyło w roli Koguta oraz Ewa Trzewicarz, Joanna Bąk i Urszula Tylek jako kury Blond, Bruna i Ruda - nie mogli uczynić niemożliwego. Nie dane im jest grać jak Łomnicki bądź Budzisz-Krzyżanowska - i też nikt o zdrowych zmysłach nie wymaga tego od nich. Ich los, co go lekko, bez pretensji przyjmują, to bycie na scenie ujmująco... surowymi. Surowymi, by tak rzec, na ciepło.

I tacy są przez godzinę. Szczelnie okutani czarnymi szatami, z głowami w kapturach, operując lalkami kuro i koguciopodobnymi - bawią nas i siebie. Lis - samotny instrumentalista w lisiej szubie - wabi lalkowy kurnik artystowską delikatnością. Na odwieczną, nieusuwalną naiwność drobiu, czyli ludzi, wnyki skręcone ze swej gry na wiolonczeli bez strun - zastawia. I bawią się tak, tańcują, nade wszystko zaś - mówią. Porządnie, wyraźnie, ze zrozumieniem podają istotę rzeczy - słowa, zdania, ciszę. Nie przeszkadzają. Pozwalają nam usłyszeć intonację nie do podrobienia, czystość logiki ripost, samotny gatunek śmiechu i wreszcie to, co naprawdę kłuje. Cierpką ironię finału, kiedy życie Koguta zmienia się w krwistą czerwień rękawiczek na dłoniach Lisa. Serenada skończona. Trzeba wracać. Nie ma rady. Trzeba wrócić z dramaturgicznego daleka, zza siedmiu gór, lasów, rzek, z innego czasu, teatru, języka, z już obcej planety. Trzeba wrócić do naszych tępych pni. W autobiografii "Baltazar", pisanej, by odzyskać słowa utracone w afazji, Mrożek wyznaje: "Podziałała na mnie (afazja - PG) jak samobójstwo, które się nie udało, ale pozostawiło nieznaczne ślady i nie można już ich usunąć. Ale ja, zmieniając nazwisko i podpisując się "Baltazar", przyznaję się otwarcie do niedoskonałości. Odtąd nie można mnie chwalić ani ganić za nic, co napisałem przed afazją, ponieważ tamten człowiek nie istnieje". Zaiste. Do pni trzeba wracać cicho.

\*\*\*

"Parawan" też dla dorosłych

Teatr Lalki i Aktora "Parawan" działa od 1997 roku; dał 19 premier, ostatnia jest pierwszą kierowaną do dorosłych. Jak zapowiada twórca tej sceny Antoni Mleczko, jeśli widzowie ów pomysł podchwycą, w grudniu pojawi się kolejna propozycja dla dorosłego widza - Antoni Czechow. "Parawan" występuje nie tylko w Krakowie czy Polsce; ma za sobą występy w Chicago, jak i we Francji.

Zaczynał w krakowskim Podgórzu, teraz ma siedzibę w Centrum Kultury Dworek Białoprądnicki, a ściślej w Zajeździe Kościuszkowskim. Tam też zaprasza co dwa tygodnie w piątki o godz. 19 na inscenizację Mrożka (dla dzieci gra w każde niedzielne południe), a zatem w najbliższym czasie 16 i 30 bm., 13 i 27 lutego. (KR)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji