Artykuły

Kraków. W sobotę odeszła Krystyna Zbijewska

Jeszcze odwiedzana w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym, bardzo już wymizerowana, dopytywała się wiadomości, co słychać w "Dzienniku", co się zmieniło podczas jej nieobecności i jak się mają dawni koledzy.

Mierząc siły na zamiary planowała jeszcze towarzyskie spotkanie starej gwardii, a nawet, że chyba napisze nową książkę...

Nie zdążyła już dodać kolejnej do niemałej biblioteczki swych pozycji książkowych, pośród których poczesne miejsce zajmowała obszerna monografia ukochanej artystki Zofii Jaroszewskiej i tomiki poświęcone jeszcze bardziej uwielbianemu Stanisławowi Wyspiańskiemu ("Orzeł w kurniku"). Te książki wywodziły się zawsze z doświadczeń jej warsztatu dziennikarskiego. Widać to było po wytrwałości w zbieraniu materiałów i po szacunku dla konkretu. Jej pedanteria w szczegółach przyprawiała o rozpacz korektę, gdy w środku nocy dzwoniła z najświeższymi poprawkami. A w początkach pracy w "Dzienniku" nie miała jeszcze prywatnego telefonu, wybiegała więc z domu do pobliskiego baru, takiej zwierzynieckiej mordowni, by w tych okolicznościach jeszcze coś dopisać do tekstu.

Byłem przez ponad pół wieku świadkiem jej imponującej pracowitości. Dużo pisała, kierowała działem kulturalnym, redagowała dodatki literackie do "Dziennika" - od samych jego "heroicznych" początków, uczyła innych zawodu, służąc koleżeńską pomocą, a także wzorem postawy i fachowością. Ambitna, uparta, może czasem apodyktyczna. Legenda tamtych lat. A jeszcze miała siły i ochotę na ekspansję na zewnątrz - ze zmysłem organizatorskim i instynktem popularyzatorskim w dziedzinie zjawisk artystycznych prowadziła z pasją niezliczone akcje kulturalne, czego uhonorowaniem było założenie - istniejącego przez dziesięć lat - bardzo aktywnego Klubu Miłośników Teatru. Swoje przygody dziennikarskie zamknęła w odrębnej książce, a były to anegdoty opisujące nierzadkie perypetie ze zdobyciem wywiadów np. od Ireny Joliot-Curie czy prof. Kazimierza Nitscha. Odznaczała się pewną niezbyt już współczesną zasadniczością i żyłką społecznikowską spod znaku - jak żartowałem - Narcyzy Żmichowskiej i Stefanii Sempołowskiej. W pięknym też stroju, stylizowanym na ową epokę, odbierała w scenerii dworku Tetmajerowskiego jedno z wielu przyznanych jej odznaczeń (laureatka Nagrody m. Krakowa).

Dziś nie wypada sięgać do używanego niegdyś zwrotu z piosenki "Czy pozwoli panna Krysia...", choć właśnie brzmiałby najserdeczniej. Wypada natomiast pochylić się nad momentem jej nieodżałowanego odejścia - z całym szacunkiem i przyjaźnią. Nie da się zapomnieć Krystyny Zbijewskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji