Artykuły

Zabawa prawie pewna

"Szalone nożyczki" w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Robert Kordes w Życiu Kalisza.

Publiczność polubi ten spektakl jeszcze zanim na niego pójdzie. Właściwie już go polubiła, chociaż jeszcze o tym nie wie. Fama rozchodzi się pocztą pantoflową. "Szalone nożyczki" w Kaliszu, jak i gdzie indziej, są skazane na sukces, choć nie musi to być komplement.

Mniej więcej do połowy, czyli do przerwy, jest to dość szablonowa komedia kryminalna, której akcja rozgrywa się w salonie fryzjerskim. Autor ani reżyser nie obiecują nam zawiłej ani zaskakującej intrygi, a humor też widywaliśmy już bardziej szampański. Jedynym może elementem, który w tej pierwszej części wystaje poza schemat tego, co w teatralnych farsach najbardziej typowe, to wtręty lokalne, w tym przypadku kaliskie. Przewijają się one zresztą przez cały spektakl. Niektóre z tych dowcipów są nawet śmieszne, inne mniej. Poczucie humoru to sprawa indywidualna, choć istnieją też sensowne odpowiedzi na pytanie, z czego śmieją się Polacy jako ogół. Ja parsknąłem śmiechem, gdy komisarz policji, czyli Michał Wierzbicki, chwycił za telefon, poprosił o połączenie z prezesem klubu Ostrovia Ostrów Wielkopolski i ni stad ni zowąd ryknął mu do słuchawki: "był będzie, jest kaliski ką-ka-es!". Po czym jak gdyby nigdy nic wrócił do przerwanych zajęć. Nijak się to miało do przebiegu akcji, w żaden sposób jej nie motywowało, ale było tak absurdalnie głupie, że aż śmieszne. Inni bawią się świetnie, gdy dochodzi do wskazania sprawcy zabójstwa przez głosowanie. Na głośno wyrażoną uwagę, że na niego głosowano, domniemany złoczyńca odpowiada, że na prezydenta Pęcherza też głosowano. I publiczność się cieszy. Gdy mowa jest o policjancie, pada nazwisko Krzysztofo Majchrzaka, gdy mowa o lekarzu dokonującym sekcji zwłok, wymienia się Andrzeja Kledzika. Jest też Urszula Zybura, a

gdy ktoś mówi o ogłoszeniu do gazety, pojawia się tytuł "Życie Kalisza". Taki sposób mrugania do lokalnej publiczności niezupełnie trafia mi do przekonania, ale skoro ludziom się to podoba, to dlaczego nie? Następnym razem w tym samym spektaklu pojawią się zapewne inne kaliskie nazwiska i nawiązania do naszej przestrzeni publicznej, a Michał Wierzbicki czy Zbigniew Antoniewicz wymyślą jakiś następny skecz czy dowcip, niekoniecznie powiązany z akcją "Szalonych nożyczek", ale za to wywołujący salwy śmiechu. I też dobrze, bo spektakl w ten sposób żyje, ewoluuje i nie zastyga w raz przyjętym kształcie.

Wiąże się z tym główna tajemnica sukcesu sztuki Poertnera. W drugiej części widowiska aktorzy, a głównie Michał Wierzbicki, przejmujący tu rolę animatora scenicznych wydarzeń i wodzireja, wciągają publiczność do aktywnego współudziału w kształtowaniu tego, co dzieje się na scenie. Widownia zaczyna odgadywać, kto zabił. Jest to sprawdzian dla jej spostrzegawczości, zdolności kojarzenia i analizowania, zarazem jednak zabawa, która ma swoje bezpośrednie przełożenie na poczynania scenicznych postaci. Aktorzy muszą być gotowi na każde pytanie czy sugestię ze strony widowni, mieć w zanadrzu wszystkie warianty sprawstwa zbrodni, a więc i dalszego rozwoju akcji, a do tego orientować się w szczegółach przynajmniej tak dobrze, jak policjant prowadzący śledztwo. Ostateczny wynik, czyli odpowiedź na pytanie, kto zabił, zależy od publiczności.

W minioną sobotę na premierze "Szalonych nożyczek" widownia - jak zwykle przy takich okazjach - była pełna. W takich warunkach zawsze znajdzie się przynajmniej kilka osób gotowych dać się wciągnąć do interakcji z aktorami. Zastanawiam się jednak, co by było, gdyby zapełnionych było tylko kilka rzędów? Jest to pytanie raczej retoryczne, bo widownia na "Szalonych nożyczkach" chyba nigdy nie świeci pustkami. Ta sztuka wpisana została do księgi rekordów Guinnessa jako najdłużej grana bez przerwy na scenach amerykańskich. Na całym świecie obejrzało ją już osiem milionów widzów. Triumfy święci również w Polsce i Kalisz prawie na pewno nie będzie tu wyjątkiem.

Tym bardziej że kaliska inscenizacja to także kawałek dobrej roboty reżysera Marcina Sławińskiego, gustowna i jak zwykle trafna scenografia Wojciecha Stefaniaka i może przede wszystkim praca aktorów. Największy wkład kalorii w ten spektakl należał chyba do wspominanego już Michała Wierzbickiego. Koniecznie trzeba jednak zauważyć świetną rolę Szymona Myslakowskiego jako pedałkowatego fryzjera. To dowód, że pamiętna rola tego aktora w "Ferdydurke" i jej uhonorowanie przez jurorów ubiegłorocznych Kaliskich Spotkań Teatralnych nie były przypadkiem ani incydentem bez dalszego ciągu. Zauważmy też Agnieszkę Dulębę-Kaszę. Takiej aktorki w zespole kaliskiego teatru wyraźnie brakowało, zwłaszcza w czasach poprzedniego dyrektora. Teraz z pożytkiem wypełnia tę lukę, a w "Szalony ch nożyczkach" jest bardzo porzebnym kontrapunktem dla poczynań panów, a więc żywiołu męskiego, aż nadto aktywnego w rym przedstawieniu.

Czy trzeba dodawać, że warto je obejrzeć i że nikt przy tej okazji nie powinien się nudzić? Dla porządku przypomnijmy tylko, że mamy do czynienia z komedią, a więc z pewną zabawą, która nie pretenduje do rangi objawienia - czy to artystycznego, czy intelektualnego. Jednak wiele teatrów chce mieć w swoim repertuarze takie przedstawienia, bo dzięki nim może liczyć na pełną widownię i nie mniejszą aprobatę. A o to przecież chodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji