Artykuły

Za co kochamy Gombrowicza?

Wzorem profesora Pimki, znanego nie tylko z powieści "Ferdydurke", odpowiedzieć by trzeba - "bo wielkim pisarzem był".

Kolejne roczniki odbiorców literatury właściwie niewiele ponadto o Gombrowiczu mogą powiedzieć, a to z tej prostej przyczyny, że ostatnie powojenne wydanie "Ferdydurke" pochodzi z 1957 roku, więc dawno zdążyło zniknąć nie tylko z księgarń, ale także z bibliotek.

Kolejne zaś jest dopiero w zapowiedziach. Również i z tego względu dobrze się stało, że Maciej Wojtyszko zaryzykował przeniesienie "Ferdydurke" do Teatru Telewizji. Zwłaszcza, że wbrew obawom autora spektaklu, ujawnionym w przed dzień premiery, nie był to jedynie mniej lub bardziej udany literacki bryk, ale najprawdziwszy Gombrowicz.

Dojrzałość i niedojrzałość. Forma i chaos. A pomiędzy nie uwikłany człowiek, usiłujący bronić swojej autentyczności. Główny problem "Ferdydurke", przewijający się przez całą twórczość Gombrowicza, brzmi wyjątkowo współcześnie w czasach powszechnej walki na miny i grymasy.

Oglądałam to przedstawienie, przecierając oczy ze zdumieniu. Od dobrych kilku lat wydawało się, że Teatr Telewizji skończył ze swoimi najlepszymi tradycjami, że naprawdę nie da się przeskoczyć różnych niemożności, które ma ją wszystko tłumaczyć, a tu... Ni stąd, ni zowąd - wydarzenie: dobra literatura, adaptacja zrobiona z wyczuciem, spektakl znakomicie zrealizowany i zagrany.

Po długiej, bardzo długiej przerwie znów dyskutowaliśmy (trudno! praca trochę na tym ucierpiała) o telewizyjnym przedstawieniu. Niektórzy upierali się, że takie wydarzenie mogło się zrodzić tylko w Krakowie.

Sobie i innym teleteatromanom życzę, byśmy jak najszybciej otrzymali dowód, że i poza Krakowom też da się coś zrobić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji