Artykuły

Niech żyje kołtun!

Najnowsze przedstawienie w Ateneum jest swoistym olśnieniem. Oto udało się wreszcie przełamać dotychczas obowiązujący stereotyp grania "tragifarsy kołtuńskiej" - tak Zapolska określiła swoją sztukę - jako przerażającego obrazu głupich, ograniczonych ludzi, niewartych choćby cienia współczucia.

Kim jest pani Dulska w przedstawieniu Zygadły? Gdy widzimy Annę Seniuk krążącą po scenie, podśpiewującą arię "Gdyby rannym słonkiem" z "Halki", patrzącą rozkochanym wzrokiem na swoje dzieci, matczynym gestem przytulającą zlampartowanego Zbyszka, z troską i miłością pokrzykującą na niesforne córki zbyt długo wylegujące się w łóżkach, wydzielającą skwapliwie szóstaka na mężowską kawiarnię, wiemy, że dokonano znaczącego wyłomu interpretacyjnego.

To inna Dulska - można ją pokochać. Inna sprawa, że podobną wizję bohaterki Zapolskiej przedstawił parę lat temu w Teatrze Nowym Adam Hanuszkiewicz i ku ubolewaniu, jego pomysł nie spotkał się wówczas z należytym zrozumieniem. Rola Anny Seniuk ma też wymiar tragiczny. Ponieważ Dulska jest tak poczciwa, współczuciem napawa spadające na nią nieszczęście. Dulska stojąca wobec bliskiej już perspektywy mezaliansu w jej rodzinie ma w sobie prawdziwy tragizm. To nie jedyne interpretacyjne odkrycie. Kolejnym jest nowe odczytanie postaci Juliasiewiczowej, która dzięki interpretacji Małgorzaty Pieńkowskiej stała się wreszcie wulgarną kokotą. Niestety to dobre wrażenie aktorka zepsuła dalszą częścią swojej roli, za bardzo jak się zdaje przejęła się zarzuconą i niesłuszną tradycją interpretacyjną. Ta Juliasiewiczowa jest bowiem zbyt finezyjna, zbyt przebiegła, zbyt łatwo (jak to niestety w tradycyjnych przedstawieniach Zapolskiej) udaje się jej przekonać Zbyszka, by porzucił myśl o poślubieniu przynoszącego wstyd kocmołucha. Ten sam zarzut można wysunąć wobec Katarzyny Łochowskiej i debiutującej Agaty Buzek, które jako łobuz Hesia i nadwrażliwa, o dobrym sercu Mela za bardzo przypominają dotychczasowe ujmowanie postaci ze sztuki Zapolskiej. Te niedociągnięcia wynagrodzili z nawiązką dwaj aktorzy. Bartosz Opania, który w roli Zbyszka o fatalnych manierach typa z przedmieścia (nic dziwnego, rozpieściła go ta Dulska!), swojej postaci przydał nową, nieznaną wcześniej barwę. Ten Zbyszko to typ rodem z "Na dnie" Gorkiego. Jan Matyjaszkiewicz rolą pana Dulskiego, kroczkami, etiudą z chowaniem zaoszczędzonych grosików udowodnił, że Charlie Chaplin jawi się przy nim jako dość podrzędny mim. Do historii teatru przejdzie scena wybuchu Dulskiego, jego słynny okrzyk "A niech was wszyscy diabli!", tu będący raczej wyrazem frustracji, że nie może rozbić w drobny mak trzymanej właśnie gipsowej figurki.

Tomasz Zygadło odkrył przed nami sympatyczne aspekty kołtuństwa. Znów okazało się, że odkrywcza reżyseria jest w stanie udowodnić niedostrzeganą do tej pory miernotę wyśmienitych - zdawałoby się - autorów. Wypada tylko żałować, że premiery nie zaplanowano na stosowniejszą dla niej datę 1 kwietnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji