Artykuły

Donosy pisane w ubikacji

Gdy włączam radio i słyszę mamrotanie, bluzganie i bełkot wskazujący na spożycie - wiem, że trafiłem na Teatr Radia TOK FM. Festiwal dramaturgiczny zafundowany nam przez zbliżoną - do salonu radiostację powoli dobiega końca - pisze Bohdan Urbankowski w Gazecie Polskiej.

Jeśli wnioskować z listy zaprezentowanych i jeszcze niezaprezentowanych sztuk - najgorsze mamy już poza sobą, najlepszych zaś nie było i nie będzie. Był jeden utwór dobry - i przez to zły. O tym za chwilę. Prócz sztuk zaprezentowano jedną naprawdę świetną puentę - doczepioną do dramatu Masłowskiej. Dramat warto jednak napisać.

Klapa Klaty

Najgorszą ze sztuk była chyba "Śmierć Człowieka-Wiewiórki" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk. Klapa Klaty (reżysera). Awangardowość z czasów niedojrzałego Witkacego, infantylne pomysły (Policjant o Gołębim Sercu, Antyczłowiek z Księżyca - Bzdężyca) pomieszane ze zwykłymi idiotyzmami. Czasem z niezwykłymi.

Autorka próbowała odświeżyć ideologię młodzieżowych buntów, prezentując ją w formie groteski; próbowała - nie tyle za pomocą argumentów, ile sentymentów - zrehabilitować terrorystów z Frakcji Czerwonej Armii, czyli z marksistowsko-frommowskiej al Kaidy. Nie wyszło. Autorka zbyt nachalnie porozstawiała akcenty. W pierwszej części "odfajkowała" winy bohaterów, w drugiej, tej, która bardziej zostaje w pamięci, zaczęła ich bronić - atakując konsumpcyjne, egoistyczne społeczeństwo Zachodu. Jego symbolem jest właśnie "Policjant o gołębim sercu", który w finale sztuki kopie Ulrykę w twarz

- "z lubością i rozmachem". Autorka podmieniła role: stróż prawa stał się symbolem zbrodni - aby "bohaterowie" Ulryka Meinhof i Andreas Bader mogli podeklamować: "Będziemy żyć wiecznie, choć umrzemy". Gdy po przydługiej paplaninie bohaterka decyduje się wreszcie powiesić - nikt nie ma wątpliwości, że to ona była ofiarą. Najczęściej powtarzany zwrot "pluję na was, wy świnie" autorka zdawała się adresować przede wszystkim do radiosłuchaczy. O tym, że niemieccy "czerwonoarmiści" brali pieniądze od Stasi, że destabilizacja Zachodu - bomby, porwania, szczucie młodego pokolenia na stare - że wszystko to odbywało się pod dyktando służb komunistycznych - autorka albo nie wie, albo raczej nie chce powiedzieć. Jej przesłanie jest proste: może ci "czerwonoarmiści" byli troszkę zbyt radykalni, ale społeczeństwo było jeszcze bardziej wredne. Poza tym zawsze można wybrać bardziej umiarkowaną lewicę...

Błąd w założeniu

Sztuka Remigiusza Grzeli "First Lady" w najgłębszej warstwie, w sferze manipulacji wartościami, miała wiele wspólnego ze "Śmiercią Człowieka-Wiewiórki", z tym że była lepiej napisana, była dobra artystycznie - ale nie była sztuką dobrą w całym tego słowa znaczeniu. Reklama łączyła "First Lady" z historią żony Jasienicy - Zofii Obretenny, czyli z panią Neną. Spektakl poprzedziła rozmowa z Joanną Siedlecką, z której miało wynikać, że utwór jest właśnie o tej historii. Siedlecka zauważyła, że bohaterka nie przypomina pierwowzoru, jest wulgarna, nie zgadzają się fakty - ale w odpowiedzi usłyszała, że sztuka to nie dokument i że artysta ma prawo. Krytyka Siedleckiej została wpisana jako jeden z głosów w ciąg działań promujących, napędzających słuchaczy na prawie historyczne dzieło.

Zgodny z historią jest ogólny schemat: podstawiona wybitnemu pisarzowi agentka UB rozpoczyna z nim romans -jednocześnie pisząc donosy. Za zgodą ubecji wychodzi za niego za mąż i... nadal pisze donosy, tyle że ze względów bezpieczeństwa - w ubikacji. Poza tym opiekuje się mężem aż do śmierci, odprowadza na cmentarz - i z pogrzebu też pisze raport. Donosy zachowały się w IPN, sprawę opisywała Siedlecka w świetnie udokumentowanym i napisanym z wyczuciem dramaturgii szkicu "Ja w sprawie romansu" (w książce "Obława"). Jasienica, który miał za sobą bojowanie pod legendarnym "Łupaszką" i komunistyczne więzienie, który piórem kontynuował swą walkę i został przywódcą opozycji - nadawał się po stokroć na bohatera sztuki. Jednak autor postanowił wzruszyć słuchaczy "dramatem"... jego żony. Żeby nikt się nie czepiał, zaasekurował się tytułem "First Lady".

Niełatwo jednak przedstawić dramat agentki donoszącej na pisarza, jeśli wyrzuci się ze sztuki pisarza, a z życiorysu agentki - żywe rozmowy może nawet wyrazy buntu z czasów współpracy z komunistycznymi służbami.

Kakofonia artystyczna i etyczna

Grzela nie tylko wybrał Jasienicową na bohaterkę utworu, on chciał z niej zrobić bohaterkę w ogóle, bohaterkę niemal szekspirowską. Ułatwił to sobie, wybierając na czas akcji jej ostatnie dni: czas walki z rakiem, obrachunków sumienia

i walki z oskarżeniami, które - ze względu na to, że dotyczą umierającej - brzmią małostkowo. Części z oskarżeń odbiera wiarygodność to, że wypowiada je ubek. I tenże ubek, po podaniu paru faktów, dokonuje oceny bohaterki - może trafnie, lecz mało sympatycznie i tym samym mało przekonująco: "ty zwykła kurwa byłaś". Na to agentka, podobno wytworna i herbowa, odpowiada tak, jak wedle wiedzy i koneksji autora odpowiadać zwykli Polacy z takich sfer: "mścisz się, bo ci nie chciałam dupy dać". I to może odbiorcę przekonać.

Grzela ma więcej pomysłów, by swoją bohaterkę rozgrzeszyć. Miała przeszłość akowską, została sama z dzieckiem -jak z taką przeszłością i taką teraźniejszością nie donosić?! Mało tego: panią Nenę uwiódł i skłonił do współpracy ubek udający dziennikarza. To odniesienie do teraźniejszości, ukłon w stronę "salonu". W naszych czasach też pewien oficer służb (związany z tym nacjonalistycznym PiS) omotał pewną liryczną posłankę z PO. Ta analogia nie całkiem przekonuje. Owa posłanka miała inteligencji tylko tyle, by dać się uwieść i czekać na łapówkę - pani Nena zaś - wedle autora - miała być inteligentną agentką, najlepszą w dziejach UB. Jako ozdobnik baśniowy odnotujmy fakt, że ubek okazał się człowiekiem honoru - niczym Kiszczak, a ostatnio ponoć Boni - i palnął sobie w łeb! (Mnożą się ci ludzie honoru - zobaczymy, czy Kiszczak i Boni będą tak honorowi jak ten ubek...).

160 kopertówek dla Julii za Romea

Grzela podaje lojalnie, że Jasienicowa odbyła serie spotkań i brała tysiące za donosy (co najmniej 463 spodlania i co najmniej 160 kopertówek)

- potrafi to jednak unieważnić w stylu wspomnianej posłanki PO: biorąc publiczkę na bek i sentyment. Otóż przyszła Jasienicowa pokochała swego Jasienicę od pierwszego wejrzenia! Bohaterka nawet powiada rozczulająco: "To nie był ich pomysł, Pawełku, ten nasz ślub, wyszłabym za ciebie i bez ich decyzji". Kto chce, niech wierzy.

Żeby uatrakcyjnić "bohaterkę", Grzela przydaje jej też demonizmu. Każe jej mówić do umarłego męża coś w tym stylu: "potrzebowałeś silnej kobiety, perwersji, które tylko ja mogłam ci zapewnić". I nieco dalej: .jesteś pisarzem, więc musi pociągać cię to, że jestem perwersyjna". A w innym miejscu słyszymy demoniczną megalomanię: "to ja mogłam wpływać na środowisko przez ciebie [...] to ja zmieniałam historię świata przez ciebie".

W rzeczywistości była to baba zimna i wyrachowana. Pracownica dziekanatu, bez wyższego wykształcenia, za to o wysokich aspiracjach, postanowiła ze współpracy z UB wycisnąć, ile się da. Kierowała się raczej wartościami zwierzęcymi, "nizinnymi" niż ludzi z arystokracji. Ot, przetrwać, urządzić się w życiu i jeszcze -jakby to ujął Witkacy - pogwajdolić, polrierdasić i spać. Furda etos AK i wszystkie inne, śmierć frajerom. A Jasienica wychodzi na podstarzałego frajera, do tego pazernego na perwersje.

Małżeństwo z pisarzem było dla pani Neńy szczytem kariery, ale żeby utrzymać się na górze - współpracowała nadal. Po śmierci pisarza skierowana została do Paryża, donosiła na emigrantów '68 - co autor musiał pominąć w imię wyższych interesów salonu. (Tak jak wybacza się antysemickie czystki Jaruzelskiemu - kolejnemu "człowiekowi honoru"). Współpracowała do końca, do 1989 r. Ale autor i to potrafi przelicytować. Po koniec słyszymy najpierw trochę rozczulających wypowiedzi bohaterki, słyszymy padające z ust szpitalnej zakonnicy "pani już odpokutowała", a w finale rozlega się duet Jasienicy i Jasienicowej: ślubuję ci miłość, wierność etc. oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Słuchacze wstają i łkają. No bo przecież nie opuściła!

Patron Maleszka

Kiedyś zażartowałem, że patronem radiowego festiwalu powinien być Maleszka. W złą godzinę, bo się spełniło. Festiwal wpisuje się w ciąg działań poważniejszych, niż się wydaje. Grzela ma niewątpliwy talent, słuch językowy, zręczność artystyczną - lecz cierpi na brak słuchu na wartości. Wykazuje za to słuch absolutny na podpowiedzi "salonu". Dlatego sztuka rzekomo o Jasienicowej nie jest o niej, musi mijać się z prawdą - aby być jednocześnie sztuką o Maleszce, Piwowskim, Passencie, Kapuścińskim, o naszych ukochanych, choć nieco ufaj-danych gwiazdorach. Dlatego Grzela relatywizuje wartości, odrzuca Herbertową "pogardę dla szpiclów katów tchórzy"... Odrzuca przypominane przez Herberta, a wcześniej przez Norwida, zakorzenione w etyce Ewangelii stanowcze ocenianie dobra i zła.

Nie chcę wpadać w patos i twierdzić (jak to ktoś już zrobił), że autor opowiada się po stronie Antychrysta. Takie przeciwstawienie domaga się założeń metafizycznych, których nie musimy podzielać. Ale w wymiarze ludzkim przeciwnikiem Nauczyciela z Galilei nie był szatan, lecz zwykły Judasz. I sztuka pozostaje w cieniu lansowanej w "Wyborczej" Ewangelii Judasza. Każe widzieć misję, nieomal poświęcenie zdrajców - bo kim byłby Chrystus bez Judasza. W byle kapusiu każe szukać cech pozytywnych. Pomija milczeniem tych, na których donosili. I ci, którzy nie dali się złamać UB, którzy nie donosili, którzy cierpieli w więzieniu, którzy byli torturowani, mordowani - oni wychodzą na idiotów. Bieg świata zmieniają Judasze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji