Artykuły

Kwintesencja kobiecości

Po raz pierwszy od wielu lat mamy możność oglądania dwóch ról Ireny Eichlerówny w ciągu jednego sezonu. Po olśniewającej Szambelanowej z Jowiałówki - Jenny. Adaptacja powieści Caldwella nie może się oczywiście równać z klejnocikiem fredrowskiego teatru, tym bardziej, że "Jenny" epicka okazała się wielce oporna wobec teatralizujących zabiegów adaptatorki i reżysera.

Ale Jenny Royster, ucieleśniona przez Irenę Eichlerównę, stała się kwintesencją kobiecości, której oprzeć się trudno. Nie jest to oczywiście ten rodzaj kobiecości, który przed laty reprezentowała Marlena Dietrich, a - pojmowa­ny współcześnie - uosobiła Brigitte Bardot i jej następczynie. Kobiecość bohaterki Caldwella - żywiołowa ( żeby nie rzec: biologiczna) i nieskomplikowana, kryje w sobie przecież bogactwa, o jakich tamtym nawet się nie śniło.

- Jenny Eichlerówny nie jest już młoda, ani dziewczęca. Wie o tym i wcale się tym nie przej­muje. Chodzi w ogromnych, bia­łych ciepłych bamboszach, ubie­ra się w wygodne, luźne białe suknie (ten biały kolor jest tu wyraźnie znaczący; mówi zarów­no o pogodnym usposobieniu no­szącej go osoby, jak i o jej po­trzebie czystości - w sensie do­słownym i przenośnym). Jest du­ża i ciepła, ciepłem kojącym, prawie macierzyńskim, budzącym chęć poddania mu się z najwięk­szą ufnością. Jest też szczodra jak królowa i niewolnica zara­zem; dawanie jest potrzebą jej gorącego i wyrozumiałego serca. A przy tym ani ma moment nie przestaje być sobą - Jenny Royster, starzejącą się kobietą o bujnej przeszłości, której - jak to sama dowcipnie określa - panienieńskie nazwisko pozostało jako jedyny relikt panieństwa. Jej hu­mor, naturalny i nieskrępowany, świadczący o spontanicznej ra­dości życia i umiejętności ciesze­nia się jego urokami - czyni ze scenicznej postaci Jenny powinowatą Colasa Breugnon.

Jenny Irany Bichlerówny ko­cha życie w sposób, który swym pierwotnym animalizmam mógł­by budzić zażenowanie, gdyby artystka nie manifestowała go z taką naturalnością i prostotą. Bezwstydna i amoralna Jenny jest przecież czystsza i moralnie zdrowsza od swego otoczenia, od tych, ktorzy pragnęliby ją potę­piać. Eichlerówna zrezygnowała w tej roli z kokieterii, z wszelkich dwuznaczników i aluzji. Wszystkie kwestie podaje z naj­większą swobodą i całkowicie jednoznacznie; zasługą talentu, ogromnej kultury i taktu artystki jest to, że nigdy nie brzmią one wulgarnie, czy nawet tylko dosadnie. Przeciwinie: tak nie­konwencjonalna postać Jenny nabiera tyle uroku, iż zaczynamy się zastanawiać, czy odrzucenie wszelkiej kokieterii i niedomó­wień nie jest właśnie najbardziej wyrafinowanym sposobem kokie­towania.

Nawet odwaga Jenny, jej nieugiętość i bezkompromisowość zdają się w interpretacji Eichie­równy mieć kobiece podłoże. Lizzie, ladacznica z zasadami ze sztuki Sartre'a, pragnie, wbrew własnym interesom, uratować ściganego Murzyna, gdyż, jako osoba z marginesu społecznego, instynktownie solidaryzuje się z "czarnuchem". Sytuacja w po­wieści Caldwella nasuwa tu du­że, choć czysto zewnętrzne, ana­logie interpretacyjne. Jenny przyjmuje pod swój dach "kolo­rową" dziewczynę, tak jak po­przednio przyjęła młodziutką, wykolejoną nauczycielkę, nie dlatego, że się z nimi w prymityw­ny sposób solidaryzuje. Obca wszelkiej pruderii nienawidzi też obłudy i fałszu; zna życie zbyt dobrze, by nie zrozumieć i nie wybaczyć szaleństw zawiedzio­nej w miłości Betty. Nie jest by­najmniej idealistką: myśli trzeź­wo, nad wyraz rozsądnie ocenia ludzi i sytuacje. Ale nie może się oprzeć współczuciu, które jej każe abdażać te dziewczyny - wbrew wszystkiemu i wszystkim - macierzyńską opieką i senty­mentem.

To matkowanie nie ma nic wspólnego z czułostkowośaią, do której zresztą Janny - taka, ja­ką ucieleśniła Irena Eichlerówna - jest w ogóle niezdolna. Jej Janny jest w odruchach serca niezmiernie praktyczna i, gdy za­chodzi potrzeba, od razu zaczy­na działać konkretnie, bez zbęd­nych gestów, słów i uniesień. Najznakomitszym tego przykła­dem (a także jedną z najpiękniej­szych scen przedstawienia) jest rozmowa miss Royster z niewiernym narzeczonym Betty; otwar­tość, z jaką Janny przemawia do osłupiałego młodzieńca sprawia, iż ten bierze jej słowa za żarto­bliwe impertynencje i dopiero zrzucony ze schodów zaczyna ro­zumieć, że to wcale nie były żar­ty.

Wszyscy wiemy, jak trudno pi­sać o aktorze i jego dziele - ulotnym, wymykającym się ana­lizie. Jak trudno uchwycić i o kreślić istotę aktorstwa, nawet tak wielkiego i wspaniałego jak aktorstwo Ireny Eichlerówny. Lecz minio to można chyba za­ryzykować twierdzenie, że rola Jenny Royster, chociaż zsapewne mniej efektowna od Pani Warren, Marii Stuart, Matki Courage, Marii Tudor czy Szambelano wej Jowialskiej, zawiera przecież w sobie ten sam element wszechogarniającej kobiecości, który le­ży u podstaw twórczości wielkiej artystki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji