Artykuły

Spór o rodzinę

"Gdyby stanąć na stanowisku, że głos ludu jest głosem Boga, należałoby "Rodzinę" Słonimskiego graną obecnie w Warszawie przez mistrza Jaracza, w otoczeniu znakomitego zespołu, uznać za najświetniejszą komedię ostatnich dziesięciu lat. Tłumy publiczności zalegające widownię, kasa zamknięta na godzinę przed przedstawieniem, dyskusje i namiętne polemiki..." czytamy w "Wiadomościach literackich" ze stycznia 1934 roku. Zadziwia zgodność opinii krytyki i publiczności, Emil Breiter, który pisał powyższe zdania, dodaje bowiem: "... komedia Słonimskiego trafiła w jakieś sedno: aktualności, humoru, charakteru, poezji, sytuacji czy dowcipu".

Niestety, po pięćdziesięciu latach od prapremiery ocena recenzentów i widowni rozmija się zupełnie: na "Rodzinę" wystawioną w Bydgoszczy anno domini 1984 krytyka gremialnie psioczy, a publiczność wychodzi na ogół zadowolona. Taka przychylność przeciętnego widza wynika, jak można się domyśleć, w dużej mierze z dotkliwego braku rozrywki, na którą w kryzysie istnieje szczególne zapotrzebowanie, jako że ludziska tęsknią za beztroskim śmiechem i zwyczajną, niewymuszoną wesołością.

Tymczasem nie o taki śmiech chodziło Słonimskiemu, gdy w 1933 roku skończył tę komedię. Pisał ją jako zjadliwą satyrę na współczesną sobie rzeczywistość - na sprzeczne ideologie i totalitarne doktryny. Sześć lat przed wybuchem wojny pisarz opowiada się za zdrowym rozsądkiem, woła o poszanowanie wolności człowieka, wyszydza faszyzm, rasizm itp. Oczywiście jak to w komedii wszystko musi skończyć się dobrze, a jeden z bohaterów - zacietrzewiony hitlerowiec i rasista, dowiedziawszy się, że jest naturalnym synem Żyda, zmienia się w lokalnego patriotę i antyrasistę. Podobne niespodzianki odnośnie rodowodu czekają i komisarza sowieckiego, który okazuje się być synem handlarki i arystokraty. Słonimski poprzestaje na kpinie z wszelkich szowinizmów, ale była to kiedyś kpina trochę jadowita. Dziś po upływie pół wieku, który obfitował w takie kataklizmy jak II wojna światowa i obecne zagrożenie nuklearne, komedia Słonimskiego wyraźnie zblakła, trochę wypłowiała. Dobitna w zamierzeniu satyra polityczna straciła na ostrości. Nie trzeba zapominać, że przewaliła się ogromna fala utworów piętnujących faszyzm na wszelkie sposoby i to, co w 1933 roku było ze strony Słonimskiego śmiałością, dziś ledwo jest zauważalne, np. demaskatorska sylwetka hitlerowca trąci wręcz stefeotypem.

Może dlatego Wiesław Rudzki potraktował "Rodzinę" po prostu jako farsę. Najwyraźniej chciał pominąć wszelkie niuanse i stworzyć "zabawę na cztery fajerki". Konwencja, którą przyjął, pozwala na przerysowanie sytuacji, mnożenie zabawnych perypetii, przydawanie postaciom komicznych, a nawet karykaturalnych cech. I tak np. wspomniany hitlerowiec (Mirosław Henke) niczym królik porusza wciąż ustami, siostrunia pana domu (Magdalena Kusińska) jest niemożliwie wprost naiwna, przesłodzona i sentymentalna, a małżeństwo Kaczulskich (Krystyna Bartkiewicz i Andrzej Juszczyk) upozowane zostało na "elegancję z przedmieścia" o czym świadczą fatalne maniery i "ordynaryjny" sposób bycia, będący zresztą źródłem zdrowego śmiechu widowni. Kiedy ta para siada przy stole z dobrze ułożoną rodziną - gagom nie ma końca. Nieco humoru wnosi też Hieronim Konieczka, ucharakteryzowany na bardzo starego i przygłupiego chłopa Pitułę, który domaga się orderu za to, że kiedyś denuncjowal powstańców styczniowych - wcale nie zdając sobie sprawy, że przyszedł z tym do Polaków. Może pan domu, Tomasz Lekcicki, w wykonaniu Zbigniewa Szpechta jest typem stosunkowo mało komicznym. Pomijając już fakt, że Szpecht niezbyt dokładnie opanował rolę, postać starego dziwaka-wynalazcy dawała o wiele większe możliwości rozbawienia widowni.

Temperaturę zabawy bardzo szybko studzi brak jednolitego stylu gry. Jak widać część aktorów stworzyła sylwetki charakterystyczne dla farsy (należałoby tu jeszcze dodać Alojzego Makowieckiego w roli Żyda), inni grają postacie z dobrej komedii obyczajowej: wiele subtelnego wdzięku ma w sobie Wojewoda Romana Mertzlera, który zwłaszcza świetny jest w scenie przemówienia; stonowany i pełen godności jest Starosta Kazimierza Kurka. Postacie te rysowane delikatną kreską odbijają od poprzednio wymienionych, a także od tych, którzy uderzają w ton psychologiczny (np. Andrzej Waiden - komisarz sowiecki).

Tę niejednolitość tonu trzeba złożyć na karb braku doświadczenia młodego reżysera, który wcześniej dał się poznać widowni bydgoskiej jako aktor, a obecnie po uzyskaniu dyplomu jest również w teatrze bydgoskim reżyserem. Chyba ze względu na brak wyraźnej reżyserskiej koncepcji przedstawienie rozpoczęte wartko, dynamicznie, pod koniec wyraźnie się rozpływa i rozmywa, powtarzają się sytuacje, bledną pointy, a fajerwerki farsowego humoru stają się coraz bardziej nikłe. Nie dopatrzymy się też w bydgoskiej inscenizacji "Rodziny", owej aktualności charakterów, poezji i subtelnego dowcipu, co tak cenił sobie przedwojenny recenzent.

Może dlatego spektakl mimo wszystko podoba się bydgoskiej publiczności, że znajduje w nim ona namiastkę dawnej "Pani Prezesowej" czy innych kiedyś z powodzeniem tu granych komedii muzycznych. Nie bez znaczenia jest też i nutka staroświecczyzny, w której spowita jest całość, choć jest to z pewnością najgorszy z komplementów, jakie pod adresem "Rodziny" życzyłby sobie usłyszeć autor.

A swoją drogą jak brak dziś w repertuarze teatru współczesnej komedii! Dlaczego? Chyba najlepiej ujął to sam Słonimski, kiedy w 1959 roku tłumaczył, dlaczego nie pisze komedii: "ja mam osobiście wrażenie, że nie tylko mnie, ale wielu moich kolegów pociągają tematy kontrowersyjne i drażliwe. A dzisiaj napisanie kontrowersyjnej, atakującej sprawy, jest dość trudne."

Zaiste, chyba piekielnie trudne, jeśli ten gatunek sceniczny wyraźnie zamiera. Jeszcze Abramów stara się podtrzymać tradycję, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Smutne to, ale nie potrafimy się bawić, umiemy tylko smucić się i narzekać (a jest na co). Tymczasem życie mija, tak jak minął bez echa obecny karnawał. "Nie uciekaj od karnawału, albowiem nie będzie cię gonił" - mawiała moja babcia chyba miała rację. Nie uciekajmy od dobrej zabawy, o ile oczywiście potrafimy ją na scenie wyczarować.

Teatr Polski w Bydgoszczy, Scena Kameralna. Antoni Słonimski: "RODZINA". Reżyseria: Wiesław Rudzki. Scenografia: Jolanta Bojanowska-Kimkel. Opracowanie muzyczne: Grzegora Kardaś.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji