Udany debiut
Zdaje się, że tym razem na serio "Ateneum" podjęło od wielu lat rozważaną a tylko dorywczo realizowaną sprawę Studia Dramaturgicznego - doświadczalnego warsztatu teatralnego dla młodych dramaturgów, którzy by mogli poddać swoje pierwsze utwory tak niezmiernie ważnej konfrontacji ze sceną i publicznością. Bardzo interesująco brzmią zapowiedzi programowe. Cytuję: "Wystawiając sztuki dyskusyjne, kontrowersyjne, czy to formalnie, literacko czy też politycznie - "Studio" pełniłoby funkcję swoistego katalizatora tendencji panujących w nowoczesnym dramacie, ośmielałoby twórców do podejmowania tematyki współczesnej, stałoby sie platformą zaangażowanej, autentycznej dyskusji o dzisiejszym teatrze".
Temu programowi można tylko przyklasnąć. Ryzyko finansowe, artystyczne - takiego przedsięwzięcia przy małej sali w kole "Ateneum 61", wydaje się stosunkowo nieduże. Korzyści zaś z tego dla polskiej dramaturgii mogą okazać się znaczne. Niech zresztą będą nawet niewielkie, i tak ma to swoją wagę. Dla realizacji tego przedsięwzięcia "Ateneum" użyczyło swojej sceny "Hybrydom", pierwszy wieczór jednoaktówek tego studenckiego teatru już się odbył. Obecnie nastąpiła inauguracja sceny zawodowej. "Ateneum" wystawiło sztukę Feliksa Falka "WNYKI", wyróżnioną na zeszłorocznym konkursie debiutów dramaturgicznych.
Z przyjemnością mogę stwierdzić, że jury tego konkursu nie pomyliło się. Konfrontacja ze sceną potwierdziła walory sztuki. Oczywiście, nie jest to jakieś objawienie, ale nie oczekujmy go od każdego debiutu. Wystarczy, że "Wnyki" zdradzają znajomość rzemiosła dramatopisarskiego, której młodemu autorowi mógłby pozazdrościć niejeden z naszych dojrzalszych, uznanych dramaturgów. Właśnie rzemiosła - bo ostatecznie ono jest pierwszym (choć nie jedynym) warunkiem powodzenia tego, co się pisze dla sceny.
Feliks Falk przebył drogę do teatru zaczynając od słuchowisk radiowych, w których osiągnął pewne sukcesy. To droga dość częsta dla pisarzy teatralnych u nas i nie tylko u nas. Na niej zebrał pierwsze doświadczenia, które wzbogaciwszy wykorzystał w teatrze scenicznym. A więc mamy tu wartki i znaczący w sensie dramatycznym dialog; oszczędność szczegółów i ograniczenie się do tych, które mają jakieś znaczenie w sztuce: zręczne i logiczne prowadzenie akcji, utrzymującej widza w napięciu niemal sensacją i pewna nadbudowa filozoficzna czy metaforyczna nad samym biegiem wydarzeń, nadająca im głębsze znaczenie i pobudzająca do refleksji. To prawda, że znać w tym wszystkim bardzo wyraźnie szkołę Pintera, który patronuje, młodemu autorowi. Ale czy można mieć-o to pretensje, że nie wymyślił on czegoś absolutnie nowego, albo że nie wybrał sobie innego patrona - Brechta czy Becketta, Różewicza czy Arbuzowa, Arrabala czy Domańskiego? Gorzej, że także ogólna problematyka "Wnyków" - owo zagrożenie i osaczenie człowieka we współczesnym świecie - wzięta jest z Pintera a więc z drugiej ręki. Ale w świecie tym uczestniczymy również i problematyka ta nie jest dla nas obojętna.
"Wnyki" oparte są na polskich realiach: leśniczówka na Mazurach, miodowy miesiąc młodej pary. potem sielską idyllę psują jakieś echa okupacyjnych porachunków, zjawiają się tajemniczy myśliwi, którzy dokonują samosądu. Realia ciągle istnieją, ale zaczynają sie chwiać i gubić we mgle (nie o nie przecież w sztuce idzie), z której wyrasta owa Pinterowska atmosfera niepokoju, strachu, nieufności i bezsilności człowieka wobec atakującego go świata. Sztuka ma trochę charakter wypracowania na, zadany temat dokonanego na piątkę przez dobrego ucznia. Zapewne to za mało, żeby uznać "Wnyki" za rewelację, ale wystarczy, żeby zobaczyć w sztuce tej udany i obiecujący debiut teatralny. I chyba warto zapamiętać nazwisko autora.
"Wnyki" znalazły w "Ateneum" staranny kształt sceniczny. Reżyserował Zdzisław Tobiasz. Młodą parę grali z wdziękiem i prawdą Joanna Jędryka-Chamiec i Władysław Kowalski, tajemniczych wysłanników Józef Kostecki i Zdzisław Tobiasz a leśniczego Stanisław Libner.