Artykuły

Studio dramaturgiczne w warszawskim "Ateneum"

Trzydziestoletni Feliks Falk jest - jak wynika z programu do warszawskiego spek­taklu - artystą o wielu talentach. Maluje, reżyseruje, pisze dramaty. Jego literacki de­biut sprzed lat czterech - "Winda" opubliko­wana w Dialogu - doczekała się realizacji ra­diowej w NRF, Austrii, Szwajcarii, Jugosła­wii i obecnie na Węgrzech. W 1968 roku otrzymał Falk III nagrodę Polskiego Radia za słuchowisko "Lew". W tym samym roku wyróżniono w konkursie debiutów dramatur­gicznych organizowanym przez Teatr "Ateneum" jego sztukę "Tama". Ten sam sukces spotkał w 1969 "Wnyki".

Mimo owych sukcesów nazwisko twórcy jest mało znane, choć sądząc po warszawskiej prapremierze sytuacja może w najbliższych latach ulec zmianie. Nie znaczy to, by pre­zentowany na Scenie 61 utwór budził entuz­jazm. Odwrotnie. Wyróżnienie "Wnyków" przy­wodzi na myśl przysłowie o bezrybiu. Sztu­ka - ambitna w zamyśle i prawdopodobnie interesująca w lekturze - w teatrze ukazuje wszystkie swe słabości: nieudolną jeszcze konstrukcję, nieumiejętność zorganizowania nastroju (tak ważnego w tej absurdalnej gro­tesce o ludzkim osaczeniu), przegadanie, pew­ną sztuczność sytuacji, nie mającą nic wspól­nego z zamierzoną przez autora niezwykłoś­cią.

We "Wnykach" jest materiał na radiowe słu­chowisko. Wystarczyłoby całość nieco skrócić. Jest też materiał na utwór sceniczny. Nale­żałoby go jednak napisać na nowo. Nadać mu może szybsze (lub konsekwentnie wol­niejsze) tempo? Może zaostrzyć celowość po­szczególnych epizodów i dialogu, z którym dobrzy przecież aktorzy nie wiedzą chwilami co począć? Trudno nie będąc pisarzem da­wać rady pisarzowi. Ale tak jak zostały na­pisane "Wnyki" rozłażą się na scenie, nie prze­nika nas metafizyczna trwoga, o którą szło chyba autorowi, surrealizm sytuacji prze­staje służyć czemuś więcej niż możliwości sformułowania pewnych wniosków (politycz­nych i filozoficznych), nie na tyle rewela­cyjnych, by miały okupić błędy sztuki. Oczy­wiście może być w tym trochę winy insceni­zacji, nie wydaje się jednak, aby koncepcja reżyserska Zdzisława Tobiasza (wsparta sce­nografią Hanny Volmer), dająca całości szta­faż całkowicie realistyczny, przekreślała in­tencje utworu.

Sztuka Falka nie jest zresztą bez wątpienia gorsza od większości polskich dramatów współczesnych prezentowanych w naszych teatrach zawodowych. Ani pod względem formalnym, ani treściowym. Wiele z nich na­wet przerasta, choćby ambicją wyjścia poza krąg problematyki małżeńskich trójkątów i młodzieżowych prywatek. Ale nie byłoby specjalnego powodu do pisania o tej premie­rze (w której na wyróżnienie zasługują akto­rzy - głównie Władysław Kowalski, lecz także pozostali: Joanna Jędryka-Chamiec, Stanisław Libner, Zdzisław Tobiasz, Józef Kostecki, gdyby nie mała ulotka dołączona do programu, informująca o powstaniu przy Teatrze "Ateneum" studia dramaturgicznego, stwarzającego młodym, interesująco zapowia­dającym się dramatopisarzom możliwość skonfrontowania "literatury" z teatrem. "Wy­stawiając sztuki dyskusyjne, kontrowersyjne, czy to formalnie, literacko czy też politycz­nie - Studio pełniłaby funkcję swoistego ka­talizatora tendencji panujących w nowoczes­nym dramacie, ośmielałoby twórców do po­dejmowania tematyki współczesnej, stałoby się platformą zaangażowanej dyskusji o dzi­siejszym teatrze". Nie wydaje się, by można tu było dodać więcej.

I w tym kontekście "oficjalna inauguracja" działalności studia właśnie utworem Falka jest pomysłem udanym i pożytecznym. Nie byłoby chyba źle, gdyby z inicjatywy "Ate­neum" skorzystały i inne teatry.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji