Artykuły

Czekając na mężczyznę

"Poskromienie złośnicy" w reż. Szymona Kaczmarka w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Teatrze.

Jak wiadomo, Szekspirowskie "Poskromienie złośnicy" to wczesny dramat feministyczny, w którym genialny dramaturg w proroczej wizji przedstawił kobiecość, uciśnioną przez kulturę, zdominowaną przez samczych mężczyzn. Szymon Kaczmarek podjął się jednak ryzykownej próby wystawienia "Poskromienia" a rebours. W jego wersji, przygotowanej w Teatrze Wybrzeże, to już prędzej męskość jest uciśniona, a przynajmniej potrzebuje wsparcia i kobiecej ręki. "Poskromienie złośnicy" nie jest historią Kasi, tresowanej jak w cyrku. To historia Petruchia, który dorasta do roli jej partnera.

Kiedy Petruchio pojawia się na scenie, widzimy od razu, że tym chłopakiem nie miał się kto dotąd zająć. Nikt nie nauczył go nawet tak podstawowej rzeczy jak sensowne skompletowanie ubioru. Różowa bluza z kapturem, a do tego okropny niebieski dres z białym lampasem i zwykłe cichochody - estetyczny koszmarek. Swój występ zaczyna od przymierzania się do roli, dukania z kartki, mylenia się, powtarzania po wielekroć tych samych paru zdań. Oblałaby go każda komisja egzaminacyjna każdej szkoły teatralnej. A w całym przedstawieniu czeka go o wiele trudniejszy, najtrudniejszy dla mężczyzny egzamin - zdobycie kobiety. W mierzeniu się z tym zadaniem jest zwykle zabawnie nieporadny, onieśmielony, choć to jego onieśmielenie bardzo łatwo przechodzi w brawurę kogoś, kto ukrywając strach, odważa się na kaskaderskie popisy.

Petruchio Piotra Domalewskiego to bardzo wiarygodnie oddany psychologiczny wizerunek dwudziestoparoletniego chłopaka, którego bardzo już ciągnie do dziewczyn, a z drugiej strony - który nie ma jeszcze do nich śmiałości, więc bez przerwy nadrabia miną i popisuje się chłopięcą brawurą. Każdy męski czytelnik tej recenzji będzie wiedział, o co chodzi.

A Kasia? - Kasia (Dorota Androsz) to ucieleśnienie nastoletniego buntu przeciwko rodzicom. Rodzicom, a właściwie ojcu, bo świat "Poskromienia złośnicy" jest przecież światem bez matek. W czarnej sukience, która w przedstawieniu pełnym kolorowych kostiumów jest znakiem jej buntu, szorstka w każdym geście, zła jak osa, do swojego ojca ma wciąż tę jedną pretensję: że czuje się niekochana, niedostrzeżona, zaniedbana. "Mój ojciec o mnie nie dba!" - wykrzykuje w twarz Baptiście w jednej ze scen. Ojciec Petruchia, zgodnie z tekstem sztuki, osierocił syna, nim ten przybył do Padwy. Ojciec Kasi osierocił ją duchowo. Zresztą - swoją drugą córkę także. Bianka (Wanda Skórny), wystrojona w różne różowości, to co prawda jego rozkapryszona pieszczoszka, oczko w głowie, ale nie dajmy się zwieść tym pozorom. Gdy w czasie swoich lekcji muzyki Hortensio (Dariusz Szymaniak) wykorzystuje sam na sam z Bianką i gwałci ją w jej dziewczęcym pokoju, Baptista w niczym się nie zorientuje. Każdy szkolny pedagog poznałby po jej późniejszym zawstydzeniu, co się stało. Baptista nie widzi niczego, jest ślepy na swoje córki.

Wiele innych tropów w tym przedstawieniu każe sądzić, że figura nieobecnego ojca jest w nim kluczowa. Kaczmarek, by nam to zasugerować, wykorzystał wstępną scenę z Okpiszem, a nawet przerobił ją na ramę obejmującą cały spektakl. Okpisz - ojciec (Zbigniew Olszewski), bez żadnego dzwonka sygnalizującego początek spektaklu, wchodzi, jakby był jednym z nas, na scenę i rozsiada się w fotelu przed telewizorem. Ten telewizor to tak naprawdę wymalowany na ścianie telewizyjny "śnieg", ale podpitemu, coś bełkoczącemu Okpiszowi w niczym to nie przeszkadza. W kraciastych gatkach, z butelką pod fotelem dla towarzystwa, mógłby przypominać Ferdka Kiepskiego, gdyby nie to, że nie ma w sobie nic z sympatycznej głupkowatości kreacji Grabowskiego, jest zwyczajnie żałosny. Jego salon to tylko ów fotel, dywan w kościelny deseń i pianino Legnica. Scenografia jest w tym przedstawieniu z założenia więcej niż uboga, ale kilka rzeczy Kaja Migdałek świetnie maluje paroma kreskami. Dywan, fotel przed telewizorem i pianino Legnica to przecież synteza rodzicielskiego pokoju w polskich domach z ambicjami, tak jak się te pokoje przechowały od lat siedemdziesiątych. Całkiem osobno, aż przy szatni Sceny Malarnia, Migdałek zbudowała pokój dziewcząt, z nowoczesną lustrzaną ścianą. Osobność tych dwóch światów, brak kontaktu i porozumienia między dziećmi i rodzicami to kolejny ważny sygnał w tym przedstawieniu.

Gdzie nie ma rodziców, a dokładniej - gdzie nieobecny jest ojciec, nie ma też wzorów, do których dzieci mogą się odwoływać, wchodząc w dorosłe życie. Wzory bierze się wówczas z popkultury. Tranio (Michał Kowalski) rusza się więc jak Michael Jackson z klipu "HIStory" i bituje, Lucencio, żujący bez przerwy balonową gumę, zgrywa się na współczesnego podrywacza polującego na "foczki", niczym bohater któregoś z filmów Olafa Lubaszenki, ale lakierki, sam nie wiem, chyba podpatrzył, kiedy wypożyczył sobie w Beverly Hills "Pół żartem, pół serio" na DVD. Wspólna lekcja Bianki i Lucencia to komiczna parodia telewizyjnego show odgadywania wyrazów (Piotr Gąsowski et consortes). A na czym polegać może największe ludzkie szczęście? To przecież oczywiste, gdzie zostało ono przedstawione: po ożenku Lucencio dźwiga Biankę w baletowej scenie skopiowanej z "Titanica", gdy Leonardo DiCaprio unosił Kate Winslet na dziobie prującego spienione fale dumnego transatlantyku.

Zabawne to. I przejmująco smutne. Osierocone przez ojców dzieci, które nie mając skąd czerpać dobrych wzorów, stają się zlepkiem muzycznych idoli, kinowych scen i telewizyjnej rozrywki.

Jedynie Katarzyna i Petruchio zostali w tym przedstawieniu obdarowani przez reżysera szansą autentyczności. Niewiele brakuje jednak, by i oni tę szansę zmarnowali. Kaczmarek oszczędza wprawdzie swoim bohaterami nam-widzom-treserskich scen morzenia Katarzyny głodem i pozbawiania jej snu. Ale młodzi małżonkowie kłócą się wystarczająco. O co? Petruchio, bardziej od Katarzyny niedojrzały, chętnie przebiera się w ubrania, jakie zrzucił z siebie Lucencio po ślubie (ta łatwość przebieranek, słabość własnej tożsamości, to w ogóle uderzająca cecha młodych bohaterów sztuki). I przymusza Katarzynę do odgrywania szczęścia jak na dziobie Titanica. Ale oporna Katarzyna ani nie chce się dać wcisnąć w różową sukienkę Bianki, ani nie czuje się szczęśliwa w roli drugiej Kate Winslet. Gdzieś ustępuje, a gdzieś się nie daje. Słynny finałowy monolog Katarzyny jest tak naprawdę zaproszeniem do dialogu z mężczyzną swego życia. Takiego dialogu, w którym mężczyzna sprawuje opiekę nad kobietą, a ona pozwala mu dojrzeć do tej roli. Wydaje się to strasznie staroświeckie w dobie powszechnego gęgania w stylu gender, ale nic nie poradzę, takie to zakończenie jest. Płcie nie walczą w nim ze sobą, nie dominują i nie emancypują się, tylko wzajemnie się dopełniają w związku mężczyzny jako mężczyzny i kobiety jako kobiety. Gorszące to, ale ja tam młodej parze dobrze życzę. A nawet dobrze im wróżę. Kiedy zdejmują obce im ubrania i trzymając się za ręce, schodzą ze sceny, wydają mi się mieć więcej szans na szczęśliwe życie ze sobą niż nowocześni Bianka i Lucencio, którzy zapewne rozejdą się po roku.

Szymon Kaczmarek prawdopodobnie nie czytuje opiniotwórczej gazety w prenumeracie, nie zna więc sobotniego magazynowego wydania i jego elokwentnych felietonistek. Śledził za to, podejrzewam, cykl listów i artykułów nadsyłanych do opiniotwórczej gazety przez ludzi dziś dorosłych, a w przeszłości opuszczonych, duchowo, symbolicznie, przez swoich ojców. To raczej, a nie wyzwolenie kobiety, wydało się chyba młodemu reżyserowi poważniejszym dzisiaj problemem. Postawionym zresztą na długo przed gazetową dyskusją, choćby w pożytecznej książeczce "Zdradzony przez ojca" Wojciecha Eichelbergera, zbierającej teorie, według których współczesny kryzys męskości jest skuddem opuszczenia synów przez ojców. Kaczmarek schyla się po te tezy. Dzisiaj? W polskim teatrze? Czyżby przesuwał się on z wolna na prawo? Kto tam wie...

Tylko jak się do tego ma zamysł samego Shakespeare'a? Przyznajmy, że Kaczmarek przeprowadzając swoją myśl przez tekst, lawiruje czasem jak w slalomie specjalnym. Zwłaszcza w finale, gdy na scenę powraca Okpisz, wcześniej śledzący spektakl z widowni, ale przemieniony już to w Bakałarza, już to w lokaja Petruchia. Wszystko po to, by ostatnią kwestią sztuki, przy gasnącym świetle, było zdanie z początku IV aktu: "Niech się kłaniają, szastając lewą nogą, i niech żaden nie śmie tknąć włoska z ogona pańskiego konia". Jakkolwiek dwuznacznie i filuternie to zabrzmi w zestawieniu z ogonem i koniem, ja usłyszałem to zdanie jako obronę męskości, która dziś potrzebuje raczej wsparcia niż wyparcia. To na taki symboliczny powrót ojca i powrót mężczyzny na scenę czeka się w tym przedstawieniu, czego najwymowniejszą ilustracją jest niemożliwie rozciągnięta scena oczekiwania na Petruchia przybywającego na własny ślub.

Sam jednak mam Okpiszową obawę, że te subtelności trochę są za subtelne i za trudne do uchwycenia. Tym bardziej, że spektakl, nierówny, dość trudno się śledzi. Padło słowo o slalomie, powinno też paść o muldach. Widać, że reżyserowi łatwiej jest jeszcze kształtować pojedyncze sceny niż całość spektaklu. Gnany tymi wątpliwościami, wybrałem się na "Poskromienie złośnicy" raz jeszcze i obejrzałem je już nie z premierową, tylko z gimnazjalną publicznością. I przeżyłem miłe zaskoczenie. Gimnazjalna młodzież spektakl kupiła, uznała za swój. Dało mi to do myślenia.

Nie miałoby oczywiście sensu zestawianie tego kameralnego przedstawienia z bardzo głośną inscenizacją, w której Adam Ferency nosił teksaskie kapelusze, a uciśniona Danuta Stenka przejmująco wygłaszała finałowy monolog. Ale kto wie, może młodzieżowa publiczność sygnalizowała swoim zachowaniem, że wersja Kaczmarka ma coś wspólnego z ich doświadczeniem i z tak zwaną życiową prawdą. Może nawet ma więcej wspólnego niż tamta głośna inscenizacja.

Jarosław Zalesiński - dziennikarz, poeta; publikuje w "Dzienniku Bałtyckim". Mieszka w Sopocie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji