Wszystko odbywa się w ciszy
Nikołaj Erdman, autor sztuki "Samobójca" to postać tragiczna i ciekawa. W jego dziejach, jak w lustrze, oglądamy odbicie lat rewolucji radzieckiej, okresu NEPU, czasów stalinowskich, czasów późniejszych. To człowiek wywyższany, pomijany, wreszcie utrącany. Czegóż to on nie robił! Pisywał dramaty (znane są właściwie tylko dwa: "Mandat" i "Samobójca"), scenariusze do filmów, dialogi do filmów rysunkowych, przerabiał libretta operetkowe, pracował nawet dla zespołu artystycznego NKWD! Takie były konieczności chwil, takie uwarunkowania, takie możliwości zarabiania na chleb...
W 1930 roku, po sukcesie "Mandatu", pisze "Samobójcę", nie dochodzi jednak do premiery, mimo że ta komedia jest starannie retuszowana, przerabiana, "podporządkowana". Stalin nazywa ją pustawą i szkodliwą. A to przecież wystarczy, aż nadto. Dziw, że właśnie w roku śmierci Majakowskiego, powstaje "Samobójca". Obu twórców łączy bardzo wiele jeśli chodzi o teatr, o sposób kreowania teatralnej rzeczywistości. Bo "Samobójca" to także rodzaj rozwiniętego skeczu, czy też dwuaktowej humoreski, no i bohaterowie Majakowskiego jakże są podobni do postaci Erdmana. Czy więc można powiedzieć, że Erdman kontynuuje styl swojego towarzysza po piórze? Chyba tak. Nie ma dwóch jednakowych ludzi, ale jeśli Erdman ma w swej twórczości scenicznej być do kogoś podobny, to nie do Szczedrina, Suchowo-Kobylina, czy Gogola, ale najbardziej do Majakowskiego. Mają ten sam bezczelny, niepogodzony ton, tę samą rosyjsko-ogólno-światową orientację, zbliżony styl, podobne poczucie humoru. W swych groteskach nie oszczędzają nikogo, a wymowa ideowa dzieł "pozostawia wiele do życzenia".
O czym jest "Samobójca"? O takim jednym Podsiekalnikowie, bezrobotnym, żyjącym z żony i teściowej, wcale nie leniu, ale bezgranicznie zniechęconym i zduszonym, zdeptanym przez sytuację w jakiej się znalazł. Początkowy zamysł samobójstwa, ma niejako ukarać żonę za nieznośne materialne uzależnienia męża. W miarę rozwoju akcji, pod wpływem serii pomyłek, a także własnych przemyśleń Podsiekalnikow postanawia się zabić na serio. Skuszony pożegnalnym bankietem, podjudzany przez satelitów - krążących przy nim przedstawicieli różnych warstw społecznych, pragnących wykorzystać jego śmierć do własnych celów, zabije się, nie zabije? Jak napisano "umrzeć nie ma odwagi i żyć też nie umie". A nawet można przypuszczać, że nie chce. Oto i wszystko. Do tego cała galeria prześmiesznych typów, i typków, jakby z Ilfa i Pietrowa, tyle, że gdzieś podskórnie czuje się gorycz, za barwną, cyrkową powłoką kryje się czarny kolor dnia codziennego, kłębią się wcale niewesołe myśli.
W 1932 roku próby do "Samobójcy" przerwano. Jak przystało na praworządne czasy, wszystko odbyło się w ciszy. Nikt prócz Stanisławskiego nie protestował. Nikt też później nie pytał, długo nie dopytywał się o losy sztuki. W ciszy odbywają się różne rzeczy. Później symbol czasów życia Erdmana, Stalina, wyniesiono z kremlowskieeo mauzoleum pod osłoną nocy. Bez werbli, salw honorowych, również w ciszy. Nie było wiele krzyku, gdy w 1956 roku rehabilitowano Erdmana jako dramatopisarza. Owszem grano "Mandat", ale o "Samobójcy" było cicho nadal. Dopiero po 57 latach w 1987 roku drukuje się po raz pierwszy "Samobójcę" i wtedy zaczyna trochę szeleścić papier...
Teatr Ateneum wystawił "Samobójcę" w lutym 1988 roku. Śmiać się czy płakać? Przecież "Samobójca" to groteska. Komedia, gdzie, aż się roi od prześmiesznych sytuacji, celnych powiedzonek, postaci nacechowanych "żywiołowym kretynizmem", rubasznością. Jest się z czego śmiać! Więc dlaczego tak cicho? Reakcje widowni spóźnione, stłumione. Tak samo działo się na premierze "Łaźni" Majakowskiego w Teatrze Nowym w Warszawie. Czyż duchy tych dwóch autorów niszczonych za życia, doprowadzonych do artystycznej ruiny krążyły gdzieś między widownią a sceną? Majakowski popełnił samobójstwo, Erdman umarł, rozmieniwszy talent na drobne, umarł nie doczekawszy wystawienia "Samobójcy". W obu wypadkach klęska ideałów, świadomość, która zabija radość tworzenia, koszmar autocenzury.
Teatr Ateneum nie miał łatwego zadania decydując się na wystawienie tej sztuki. I wszystko odbyło się w myśl zdania: "Teraz już wolno, robimy". Zrobiono dobrze. Zagrano. Marian Kociniak w roli Podsiekalnikowa odnalazł nieznane chyba w jego karierze aktorskiej tony i półtony niezwykle liryczne, Barbara Wrzesińska jako jego żona pokonała wreszcie ten nieszczęsny kontur z Gallux-Show, Wiktor Zborowski w roli ich sąsiada zaświadcza o dobrym aktorskim samopoczuciu, Hanna Skarżanka czyli sceniczna teściowa jest teściową jak żadna... Dobrze rozwiązane sceny zbiorowe. Do tego doskonała muzyka, rzadkie to ostatnio w teatrze (Andrzeja Zaryckiego) funkcjonalna scenografia Marcina Stajewskiego, fachowa, właściwie bezbłędna reżyseria Andrzeja Rozhina.
O premierach w Ateneum pisze się prawie zawsze dobrze. Nic dziwnego. Wyrównany zespół aktorski, przekonująca koncepcja repertuarowa. Ale dlaczego na tej śmiesznej sztuce tak cicho na widowni, tak niemrawo?
Mówi się, że teatr się zmienia. Sądzę, że przede wszystkim zmienia się widz i jego świadomość. Nie porywają już "mocne" żarty w rodzaju: "w gazecie napisali, że życie jest piękne, pewnie sprostują", nie cieszą aluzyjki, dialogi o współczesności zabarwione cytatami z przemówień przywódców partyjnych. Nie wiem, co się dzieje, ale widz coraz częściej wydaje się być spragniony konkretu. Albo zupełnie fantazji. Nic pośredniego. Forma tragigroteski jaką jest właściwie "Samobójca", trafia troszkę obok. Ni to do śmiechu, ni do politykowania. Przy tym nasze problemy nie nadają się do żartów. A satyra dla nich zbyt słaba.
Myślę, że hołd oddany twórcy "Samobójcy", rehabilitacja Erdmana odbywa się dopiero dzisiaj. I może pewien rodzaj niewytłumaczalnego wstydu jest powodem tej zbytniej ciszy. Wstydu, pokory wobec tych, którzy jeszcze nie tak dawno "odważyli się być odważni". Losy obu narodów są bardzo podobne, losy ludzkie zbliżone. Późniejsze artystyczne samobójstwo Erdmana nie jest historią bez precedensu, a powody są raczej identyczne. Polskie dramatopisarstwo ma swoich Erdmanów, ale o tym cicho.