Artykuły

W końcu przecie na dużej scenie

Długa była w Lublinie droga dramaturgii St. I. Witkiewicza na "normalną" scenę zawodową. W 1962 r. zespół amatorski Wojewódzkiego Domu Kultury grał z powodzeniem "W małym dworku", a choć inscenizacja została zrealizowana przy współpracy Jerzego Golińskiego i Liliany Jankowskiej, reżysera i scenografa Teatru im. J. Osterwy, sam teatr nie pokusił się o wystawienie jakiejś sztuki Witkacego aż do r. 1976, kiedy to (za dyrekcji Z. Sztejmana) wystawiono "Wariata i zakonnicę" na scenie eksperymentalnej "Reduta 70".

W głowę zachodzę, czemu uwzględnił w repertuarze żadnej sztuki Witkacowej Kazimiera Braun, który reformował lubelski teatr pod hasłami awangardy. Może gatunek "osobności" tej dramaturgii po prostu nie odpowiadał zapalonemu propagatorowi "teatru wspólnoty"?...

Tak czy inaczej, mamy do odnotowania tylko fakt, że autonomiczne Studium Dramaturgii Współczesnej, powstałe przy Teatrze im. Osterwy w okresie kierownictwa artystycznego Brauna, zaprezentowało w 1971 r. bywalcom lubelskich klubów i domów kultury - "Szewców" Witkacego w reżyserii ówczesnego aktora naszego teatru, Jerzego Schejbala.

Otóż inicjatywa prezentacji w Lublinie granej obecnie przez Teatr im. J. Osterwy "Mątwy" zrodziła się również w SDW. Głównym inicjatorem był tu, jak zawsze w kwestiach repertuarowych, animator i koordynator pracy Studium Dramaturgii Współczesnej Roman Kruczkowski. Wyreżyserował on w konwencji studyjnej "Mątwę" w związku przypadającym na koniec ub. r. dziesięcioleciem działalności społeczno-kulturalnej Studium. Pokaz, który się odbył w salonie teatralnym, urządzonym jesienią na miejscu "Reduty 70", wypadł tak interesująco, że dyr. I. Gogolewski zaproponował Kruczkowskiemu włączenie "Mątwy" do bieżącego repertuaru teatru, oczywiście już w "normalnym" kształcie teatralnym, z dekoracją, kostiumami, z pełną ekspresją gestu i ruchu etc.

Teatr zyskał eo ipso nobliwie efektowną pozycję repertuarową w momencie, gdy frekwencja na cieszącym się wielkim powodzeniem "Cydzie" zaczynała wykazywać tendencję zniżkową, a long run bajki dla małych dzieci "Królewna Śnieżka" przyprawiał już o frustrację widzów dorosłych. Przy tym osiągnięte wymienionymi tytułami sukcesy kasowe pozwalały na zaryzykowanie dla honoru domu eksperymentu z Witkacym...

Tak oto sztuka Witkacego trafiła w Teatrze im. J. Osterwy na dużą scenę. Innej sceny zresztą teatr ten obecnie nie ma.

"Mątwa czyli hyrkaniczny światopogląd" nie należy do najczęściej granych sztuk autora "Szewców". K. Puzyna, w Nocie na końcu t. II PIW'owskiego wydania DRAMATY Stanisława Ignacego Witkiewicza (1962); wymienia wystawienie krakowskiego Teatru "Cricot", z 1933 r. w reżyserii W. J. Dobrowolskiego, oraz inscenizację Kantora z r. 1956 w "Cricot II " . Wiemy jeszcze o wystawieniu, łącznie z "Janem Maciejem Wścieklią", w warszawskim Teatrze Narodowym (r. 1966) i o spektaklach "Mątwy", połączonej z "Szaloną lokomotywą", w poznańskim teatrze lalkowym "Marcinek" (lata: 1968, 1969, 1970).

Wynika z powyższych danych, iż pokaz w lubelskim Studium Dramaturgii Współczesnej byt dopiero piątym, a inscenizacja w Teatrze im. J. Osterwy była zaledwie szóstym wystawieniem "Mątwy" w skali ogólnopolskiej, w blisko pięćdziesięcioleciu, jakie upłynęło od czasu powstania utworu (r. 1922). Zdarzenie owo zajmie tedy poczesne miejsce w historii witkacjanów. Trzeba nadto ocenić je pozytywnie jako wyraz szacunku dla publiczności miasta posiadającego bądź co bądź pięć wyższych uczelni.

Z tym wszystkim nie należy, sądzę, zapominać, iż "sprzedawanie widowni" przygodnym grupom wycieczkowym składającym się z ludzi, którzy oczekują od przedstawienia treści przystępnych i relaksu, może tylko zniechęcić tę kategorię widzów do teatru.

Z przyjemnością stwierdzamy, że sprawa publicity została nareszcie w Teatrze Osterwy niezgorzej ustawiona. Widać na mieście niemało afiszy - na murach, w witrynach sklepów, drukowane ulotki reklamowe towarzyszą poszczególnym premierom. Lecz nasuwa mi się zarazem uwaga, iż lista adresatów, według której wysyła się ulotkę, musi być szczególnie dobrze przemyślana w takich wypadkach, jak spektakl "Mątwy". A już na pewno tekst informacji nie powinien zawierać apodyktycznych orzeczeń w rodzaju następującego: "Bez tych kategorii estetycznych (fantastyki, groteski i absurdu) zrozumienie współczesnych czasów byłoby niemożliwe". Nie godzi się bowiem upraszczać egzystencjalnych i ponadczasowych problemów Witkacego, sprowadzając je do łatwych aktualiów.

Na każdym spektaklu "Mątwy" jest sporo widzów ze sfer akademickich, przydałoby się przeprowadzenie od czasu do czasu "pospektaklowych" dyskusji. Albo przynajmniej umieszczenie w hallu skrzynki, do której widz mógłby wrzucić wypowiedź o przedstawieniu.

Osobiście, chyba "z nałogu" byłego kierownika literackiego, przywiązuję dużą wagę do programu teatralnego, komentującego spektakl. Otóż, o ile poziom programu do "Kandydy" budził zasadnicze wątpliwości, o tyle program do "Mątwy" wydaje się przygotowany ze specjalną troską o dobrą reputację teatru w Lublinie, a niechby i w stolicy. Widz otrzymał do ręki obfite materiały: dwa fachowe artykuły o poetyce Witkacego i o cechach, że tak powiem - esencjonalnych ."Mątwy czyli hyrkanicznego światopoglądu", tudzież ciekawy fragment recenzji z przedwojennej prapremiery. Szkoda tylko, że zabrakło zwięzłego życiorysu iub kalendarium bio-bibliograficznego Witkacego.

Czytelnikom, którzy nawiążą kontakt z jego dramaturgią dopiero przy okazji wystawienia w Lublinie "Mątwy", a pragnęliby poszerzyć uzyskane w teatrze wiadomości, pozwalam sobie doradzić przeczytanie wspomnianego wstępu Konstantego Puzyny oraz równie wnikliwego i klarownego wstępu Jana Błońskiego do wyboru dramatów S. I. Witkiewicza w wydaniu Ossolineum 1974 r.

Proszę też przeczytać w grudniowym numerze "Twórczości" z ub.r. opublikowane przez Urszulę Czartoryską listy Witkacego do przyjaciela, Bronisława Malinowskiego, autora "Argonautów Zachodniego Pacyfiku". Rzucają one jaskrawy snop światła na niesamowitą, tragiczną postać wielkiego dramaturga i myśliciela, na niesłychaną mękę, w jakiej tworzył swe dziwne, prekursorskie, graniczące z proroctwem, sztuki. Kilkakrotnie powtarza się w tych listach słowo samobójstwo. Jakże przejmująco brzmi taki fragment listu z 25 lipca 1938 r.:

"Nie pisałem, bo chciałem Ci coś dobrego napisać, tymczasem jest coraz gorzej i jestem zdecydowany (w najbliższym czasie po ukończeniu pewnych prac) skończyć nieco przedwcześnie".

Zapowiedź tę, jak wiadomo, spełnił we wrześniu roku 1939.

"Mątwa" (Sepia oflicinalis), mięczak należący do gromady głowonogich. Zaatakowany przez napastnika, wypuszcza, zawartość specjalnego narządu - worka czernidłowego - zabarwiając na czarno otaczającą wodę... Skąd taki tytuł dla sztuki? Zdawałoby się przecie, iż główną jej postacią jest Bezdeka, zdradzający raz po raz rozterki samego autora, mątwa natomiast, przezwisko Elli, "kobietona" czepiającego się Bezdeki, awansuje zasadnie do tytułu, gdy założymy, że Ella jest symbolem "mętów" otaczającej Witkacego rzeczywistości pierwszych dziesięcioleci naszego wieku, symbolem wszystkich tych, co w "mętach" ocalają swoją marną, jak to się mawia - "mieszczańską" egzystencję. Bo ja wiem... Zresztą symbole Witkacego rzadko dają się odczytać konsekwentnie. W każdym razie postać Elli, z jej domniemaną mieszczańską bebechowatością, słusznie została skarykaturowana w lubelskim przedstawieniu, choć z taktem, ale tak dalece, by jej tymczasowa śmierć z ręki Hyrkana nie budziła współczucia widzów. Rola ta znalazła w Jolancie Werfel-Adamowicz świetną interpretatorkę.

Bezdekę gra Piotr Wysocki. Czy Bezdeka jest "nieudanym artystą malarzem, jakich pełno w literaturze modernistycznej" - zgodnie z twierdzeniem autora (autorki?) ulotki teatralnej? Wątpię. Nie bez kozery obrazy Bezdeki zostały zniszczone "z rozkazu naczelnika Syndykatu Ręcznego Paskudztwa". Rzecz paradoksalna (jak to u Witkacego) - bardzo trafnie charakteryzuje Bezdekę ... Hyrkan, jego przeciwieństwo: "Jesteś - mówi - życiowym absolutystą [,..] Nie mieścisz się ani w sobie, ani w tak zwanym społeczeństwie". I gdzie indziej; "Ty cierpisz już na psychozą więzienną, będąc na wolności. Przeintelektualizowany erotyzm połączony z oscylacją między perwersją a klasycyzmem w sztuce..."

W wypowiedziach Bezdeki i innych postaci o nim zabrzmi tu i ówdzie autoironia Witkacego, którego do pasji doprowadzała niemożność ogarnięcia absolutnej Prawdy metafizycznej i osiągnięcia absolutnie Czystej Formy w literaturze. Toteż oczekiwałabym od aktora oparcia samooskarżeń Bezdeki raczej na gniewie niż na żałosnej słabości.

Błoński określa "osobliwy witkacowski światek" jako "rozhasany, rozpętany, chimeryczny, pełen narwanych arystokratów, kobiet fatalnych, cynicznych i patetycznych..." Dodajmy postaci sprowadzanych d'outre-tombe. W "Mątwie" widzimy Hyrkana IV, króla urojonego państwa, kobietę-posąg, Juliusza II; papieża z XVI wieku (nie wiedzieć czemu i ulotka, i program cofają go do w. XV. Juliusz II urodził się wprawdzie w XV w, lecz papieżem był w latach 1503-1513. Może ten lapsus calami powstał z mylnej interpretacji włoskiego terminu cinquecento?) Krystyn Wójcik kreśli postać Juliusza II kreską delikatną, akcentując wysoką kulturę i renesansową tolerancję mecenasa sztuki, który powie: "Względność, mój synu, oto jedyna mądrość w "życiu i w filozofii". Prezentuje też celnie Wójcik dowcip słowny, którego Witkacy przydzielił najwięcej postaci papieża, potraktowanej realistycznie, co w witkacowskim ostentacyjnym mieszaniu stylów oczywiście nas nie zaskakuje. W realistycznym też ujęciu ukazano nam Alice d'Or (którą bardzo ładnie gra Barbara Wronowska), choć konia z rzędem temat kto mi powie precyzyjnie co - sprezentuje w sztuce ta kobieta-posąg, raz perwersyjna raz dobra, już to "papieżyca upadłych tyranów", już to była kochanka Bezdeki. Jeśli ma rację Błoński, że "Juliusz II przypomina straconą wielkość", to czy nie można by odnieść tego określenia w jakimś stopniu do Alice d'Or?

Przypuszczam, że Roman Kruczkowski wziął na warsztat "Mątwę" przede wszystkim z powodu Hyrkanii. Problem władzy, naczelny problem kuli ziemskiej od momentu pierwszej "umowy społecznej", potraktował Witkacy ponadczasowo, w proroczym przewidywaniu przyszłych zagrożeń. Powie Hyrkan: "Pseudotytany wyrosłe z socjalizmu muszą kłamać, by utrzymać się przy władzy. My nie [...]". Ale jak wygląda Prawda Hyrkanii? Ta Utopia nie jest nawet "zorganizowanym mrowiskiem", "tylko jedną wielką kupą rozproszonych bydląt", nad którymi władzę sprawuje Hyrkan i jego przyjaciele, po radykalnym cofnięciu cywilizacji. Kto wie, może lepiej było grać Hyrkana z zagadkowym wyciszeniem, jako przeintelektualizowanego, sfanatyzowanego byłego studenta Sorbony, Pol Pota? Ale skądinąd trzeba przyznać, że pokazanie brutalnego Raubrittera (zgodnie zresztą z określeniem Juliusza II) wnosi do spektaklu pożądane ożywienie, za co Jan Wojciech Krzyszczak zasługuje niewątpliwie na duże brawa.

Odnotujmy też sukces Marii Szczechówny i Marii Kaczkowskiej w groteskowych rolach Matki Elli i Matrony, Macieja Polaskiego - godnego starego sługi, Tetrykona, oraz Waldemara Starczyńskiego i Marka Prażanowskiego - dwóch komicznych w swej niemrawości Starych Panów. Bardzo dobrym pomysłem reżyserskim jest wprowadzenie głośnika w końcowej części mowy finalnej Bezdeki. Wywołuje to naprawdę wstrząs metafizyczny.

Oprawa sceniczna Zofii Kopel-Szulc i Henryka Szulca, cała czarna, z podświetlonym na zielono portretem Witkacego "w rozbitym lustrze", stanowi też nader wartościowy element spektaklu. Do kostiumu Bezdeki mam pewne zastrzeżenie: jego czerń zyskuje walor dopiero z chwilą, gdy Hyrkan zrzuci płaszcz i ukaże się także w czarnym kostiumie.

Teraz czekamy niecierpliwie na "Iwanowa".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji