Artykuły

Miejski survival mam już opanowany

- Myślę, że ta książka jest zakorzeniona przede wszystkim w samej Warszawie. Kamienica, w której mieszkają bohaterki, to jest świat w świecie. Tak na to patrząc, możemy to wynieść na bardziej uniwersalny poziom. Piątą, niepisaną bohaterką tej książki jest Warszawa. Bez niej te historie wyglądałyby pewnie zupełnie inaczej - mówi Sylwia Chutnik, autorka "Kieszonkowego atlasu kobiet".

Dzisiaj w "Dzienniku" rozmowa z Sylwią Chutnik, prezes Fundacji MaMa, walczącą o poprawę sytuacji mam w wielkim mieście oraz przewodniczką po Warszawie. Dziś jednak Chutnik to przede wszystkim pisarka, autorka "Kieszonkowego atlasu kobiet" - opowieści o warszawiankach mieszkających w kamienicy przy ul. Opaczewskiej na Ochocie. Od minionego weekendu sztukę na podstawie tekstu Chutnik można też oglądać na deskach Teatru Powszechnego.

BARTOSZ BATOR Jak do tego doszło, że pani sztuka trafiła na scenę Teatru Powszechnego?

SYLWIA CHUTNIK: Rozmowy zaczęły się w lipcu 2008 r., czyli całkiem niedługo po premierze książki Przeczytała ją Paulina Holtz, potem jej mama Joanna Żółkowska. Obie stwierdziły, że trzeba by zrobić z tym materiałem coś więcej. Najpierw pojawił się pomysł filmu, ale ostatecznie stanęło na spektaklu w Teatrze Powszechnym, w którym obie aktorki grają na co dzień. Ponieważ Joanna Żółkowska pracowała w tym czasie nad "Pornografią" wg Gombrowicza w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza, to jemu dała moją książkę. Reżyser stwierdził, że to dobry tekst i zajął się jego adaptacją na potrzeby teatru. W październiku dostałam ją po raz pierwszy do przeczytania.

Miała pani wpływ na kształt adaptacji?

- Na samym początku postanowiłam, że będę się jak najmniej wtrącać. Po pierwsze dlatego, że mam zaufanie do profesjonalizmu aktorów. Po drugie do reżysera, który ma na koncie spore osiągnięcia. Jest specjalistą od Gombrowicza, a do jego dzieł, tak jak i do mojej książki, potrzebne jest wyczucie pewnych form ironii. Oczywiście przeczytałam adaptację. Właściwie nie miałam uwag. Ona bardzo wiernie oddaje to, co jest w książce. Została wprowadzona postać narratora, która jest chyba największą ingerencją reżysera.

Gdyby pokazano w teatrze całą fabułę książki, spektakl trwałby co najmniej kilka godzin.

Na czym zależało pani najbardziej?

- Nie omawialiśmy tych kwestii szczegółowo. Nasze rozmowy miały charakter luźnych spotkań przy kawie Zgodziliśmy się jednak, że książka jest opowieścią o ludzkich traumach, ale też niesprawiedliwości świata i losu. Myślę, że te wątki będą obecne w spektaklu.

Adaptacją i reżyserią zajął się bardzo doświadczony reżyser teatralny Waldemar Śmigasiewicz. Reprezentujecie zupełnie inne pokolenia...

- Książka nie odzwierciedla wyłącznie życia mojego pokolenia, czyli 30-latków, nie opisuje tylko współczesnego świata młodych w dużym mieście. Ona w dużej mierze opowiada o starych ludziach.

Najsilniejszą stroną zarówno książki, jak i spektaklu są główne bohaterki, mieszkanki jednej z warszawskich kamienic. Czy mają one jakiś wspólny mianownik?

- Wspólną cechą ich życia jest to, że nie żyją tu i teraz. Nie są w stanie cieszyć się dniem obecnym, tylko żyją przeszłością, wspomnieniami Żyją też przyszłością, tzn. scenariuszem, który zapisały sobie w głowie i który starają się realizować, lecz z niewielkim skutkiem. To są na pewno ludzie, którzy nie potrafią kontrolować swojego życiem. Ich tragizm polega na tym, że łapczywie próbują się tego życia trzymać, a ono im gdzieś umyka

Śmigasiewicz mówi, że "postaci doskonale zdają sobie sprawę z tego, że człowiek przestrzegający kodeksu nie jest w stanie wyjść na swoje. Aby tak się stało, trzeba bowiem czasem być świnią, trzeba umieć podstawić drugiemu nogę, a bohaterowie Chutnik tego nie potrafią". Taka jest Warszawa, miasto szybkich karier?

Po części tak. W samej książce jest kilka wątków, można powiedzieć wręcz antykapitalistycznych, które pokazują dwa światy: menedżerów w luksusowych samochodach spieszących się do pracy i starszego pokolenia. Światy, które w przestrzeni wielkomiejskiej są bardzo obecne. Ale myślę, że ta książka jest zakorzeniona przede wszystkim w samej Warszawie. Kamienica, w której mieszkają bohaterki, to jest świat w świecie. Tak na to patrząc, możemy to wynieść na bardziej uniwersalny poziom. Piątą, niepisaną bohaterką tej książki jest Warszawa. Bez niej te historie wyglądałyby pewnie zupełnie inaczej.

Jaka pani zdaniem jest dzisiejsza stolica?

- Każdy ma swoją własną Warszawę i każdy ma taką Warszawę, na jaką zasłużył. Jak przyjechał tutaj do pracy czy na studia i marudzi, że jest

brzydko, to ma brzydką Warszawę. A jak jest osobą, która ma więcej czasu i może powałęsać się bez celu po ulicach, to dostrzeże różne ciekawe rzeczy. Myślę, że to dotyczy każdego miasta. Mam to szczęście, że znam tylko ładną Warszawę.

Ładną, bo porusza się pani tylko po wybranych miejscach, które pani odpowiadają?

- Tu nie ma ładnych miejsc. Absurdem jest to, że biuro promocji miasta wciska nam hasło "Zakochaj się w Warszawie". Ładne czy przyjazne miasto to znaczy takie, w którym znam reguły gry. Znam topografię, przesiadki do autobusów i tramwajów, wiem, do której taksówki wsiadać, w których miejscach nie należy się pojawiać, a jeśli się pojawisz, to musisz wiedzieć, co powiedzieć. To nie zawsze się sprawdza, ale to miejski survival. Element miejskiej adrenaliny musi być! Pod tym względem to miasto mam oswojone.

Dlaczego pani wybór padł akurat na dom przy ul. Opaczewskiej?

- To jest miejsce, które obserwowałam od dłuższego czasu. Jest to właściwie jedyny dom przedwojenny w promieniu kilometra od ulicy Grójeckiej. Jadąc wzdłuż ulicy, mijamy ciąg PRL-owskich bloków, a między nimi wciśnięty dom przy Opaczewskiej. Ocalał, choć stoi w miejscu, które po wojnie zabudowano blokami. A gdy poznałam historię tej kamienicy, temat był gotowy, trzeba było go tylko opisać.

Skąd czerpała pani pierwowzory głównych bohaterek? Obserwowała pani sąsiadki?

- Obserwowałam, ale w książce nie ma odbicia żadnych konkretnych postaci.

Czyli po lekturze książki nikt się nie rozpozna?

- Nie. Procesów nie będzie (śmiech). Książka to efekt moich obserwacji, zapis tego, co czytałam, reportaży, dokumentów filmowych, podglądania, podsłuchiwania i bardzo dużo mojej wyobraźni.

Warszawianki, o których pani pisze, są w rożnym wieku. Jedna z nich walczyła nawet w Powstaniu Warszawskim. Wiem, że interesują panią wydarzenia tamtych czasów...

- Najpierw zaczęłam zajmować się warszawskim dwudziestoleciem międzywojennym. Zresztą nadal to robię. Szczególnie interesują mnie kobiety artystki tamtych czasów, ale też scena kabaretowa. Pewnego razu przeczytałam artykuł, który opisywał 31 sierpnia 1939 r., przeddzień wybuchu II wojny światowej, zresztą opisałam go w książce. Po nim wszystko się rozpadło. Zaczęłam się wtedy interesować wojną, jakkolwiek dziwnie to brzmi W szczególności losami mojego miasta. Oprócz Powstania Warszawskiego oczywiście także powstaniem w getcie i losami emigrantów, którzy wyjechali do Izraela.

Ulica Opaczewska położona jest na Ochocie. Mam wrażenie, że to miejsce, gdzie dziś się jedynie mieszka. Jest szansa, by się to w najbliższym czasie zmieniło? Co trzeba by zrobić?

- Tam się trochę dzieje. Szczególnie na kolonii Staszica i Lubeckiego, gdzie mieszkają ludzie bardzo zintegrowani. Robią rzeczy tylko dla nich samych. Ale jest też kilka popularnych miejsc, jak Cafe Filtry czy pizzeria Nonsolo. Problem polega na tym, że Ochota kończy się dwoma centrami handlowymi, do których wszyscy biegną dniami i nocami. Obok powstaje mnóstwo osiedli. A niestety w Warszawie developerzy, budując nowe osiedle, nie mają obowiązku zapewniania całej infrastruktury. Rodzą się więc sypialnie. Nowe osiedla powodują, że Ochota stała się bardziej surowa.

Pytam tak o klimaty tego miasta, bo wiem, że jest pani przewodniczką po Warszawie. Kogo zazwyczaj oprowadza pani po mieście?

- Głównie warszawiaków. Początkowo bardzo mnie to dziwiło, a później to zrozumiałam. Ich bardzo interesuje miasto, choć znają je na pamięć. Pamiętam, że czułam się nieswojo, gdy starszym ludziom miałam opowiadać o wojnie. Ale myślę, że dla nich to jest bardzo ważne, że ich doświadczenia mogą interesować młode osoby. Podstawowa trudność polega na tym, że przewodnik pokazuje obiekty, które można zobaczyć. Z racji zniszczeń w Warszawie jest to niemożliwe. Dlatego fascynacja historią tego miasta jest wyjątkowo trudna. Wiele opiera się tylko na wyobraźni

Gdzie pani zabiera swoich turystów?

- Oprowadzałam ich m.in. śladami "Lalki" Bolesława Prusa. Mam też swoje autorskie cztery trasy śladami kobiet po Warszawie. Często oprowadzam osoby z zagranicy, a one chcą zwiedzać miasto według jakiegoś klucza.

A ten klucz na czym dokładnie polega?

- Trasę narzucają życiorysy bohaterek, o których mówię. To kobiety, które niekoniecznie są bardzo znane. Chodzi o takie, które mogą inspirować swoim życiem ludzi XXI wieku.

Jakie to nazwiska wydobywa pani z mroków historii?

- Aleksandrę Piłsudską, żonę Marszałka i działaczkę PPS, Paulinę Kuczalską, dzięki której kobiety w Polsce mają prawo głosować, Krystynę Wituską - młodą żołnierkę AK, ściętą toporem za swoją działalność czy wybitną farmaceutkę Antoninę Leśniewską

Pani poczynania można poczytywać jako efekt pewnego szczególnego związku emocjonalnego z Warszawą. Czym on jest podyktowany? Nie mam pojęcia. Tak to już jest z emocjami, że trudno jest je opisać i znaleźć ich genezę. Interesuje mnie miejsce, w którym się urodziłam i w którym żyję.

Czy jest coś w polskiej stolicy, co panią szczególnie irytuje?

- To są cechy, które mnie zarazem fascynują Na przykład takie warszawskie cwaniactwo, które czasem jest wspaniałym miejskim sznytem, a czasami doprowadza mnie do szału. Szczególnie jeśli dotknie mnie bezpośrednio. A druga to tekst "spoko, jakoś to będzie". Prowizorka, kombinowanie, wszystko na ostatnią chwilę. Ale to też jest dobra cecha, bo po 1945 r. wielu wróciło do niczego i powiedziało - dobra, odbudujemy to jakoś. Ale to też powoduje, że wiele rzeczy w Warszawie jest totalną fuszerką.

A np. niedostosowanie miejskiej infrastruktury do potrzeb matek z dziećmi?

- To już jest zwykłe chamstwo, a nie cecha. Na nieszczęście to element wszystkich miast w Polsce. Oczywiście mam to poczucie, że w stolicy powinno być to najlepiej załatwione. Ale mam nadzieję, że min. raport o miejscach niedostosowanych dla wózków dziecięcych przygotowany przez moją fundację zmieni choć trochę tę sytuację.

Jakie przeszkody matki napotykają najczęściej?

- Brak podjazdów i tradycyjna wojna ze schodami. Również wysokie krawężniki, krzywe chodniki, kierowcy, którzy parkują nieprzepisowo.

Od kilku lat działa pani na rzecz poprawy sytuacji kobiet, lepszego dostosowania przestrzeni miasta dla ich potrzeb. Coś się zmienia w tej materii?

- Tak, zmienia się, bo siedzimy na plecach urzędników i w pewnym momencie mówią -dobra, zróbmy to, bo znów do nas zadzwonią (śmiech).

Mam wrażenie, że pani doba dawno przestała mieć 24 godziny...

- Tak, ale mam swoje sposoby (śmiech).

*Sylwia Chutnik, pisarka, prezes Fundacji MaMa

Na zdjęciu: Sylwia Chutnik odbiera Paszport Polityki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji