Artykuły

Nadzieja na bezsensowną śmierć

Jak zajrzeć śmierci w oczy? - pyta w swoim felietonie pisanym specjalnie dla e-teatru Igor Stokfiszewski

Szedłem na premierę "Nirvany" uprzedzony. "Tybetańska księga umarłych", będąca podstawą spektaklu Krzysztofa Garbaczewskiego, to tekst uścisk, z którego trudno się uwolnić, odskoczyć, wyprowadzić cios. Bałem się, że ktoś zaprosi mnie do wspólnego seansu między-życia, bo księga, o której mowa - jakkolwiek przeznaczona dla umarłych - w istocie poucza, jak istnieć na przecięciu sił, wprawiających w ruch maszynę świata - egzystencji, społecznych determinacji, metafizycznych pragnień. Bałem się, że będę namawiany do mentalnej kapitulacji - oddania się we władanie lekkości bytu. Owszem - jest w spektaklu Garbaczewskiego coś z new-age'owego eskapizmu, być może nawet w założeniu twórców realizacja miała ukazywać alternatywny świat-sen, w którym aktualność, pragnienie lepszego życia, cały ten kulturowy bałagan rozpływają się w powolnej, medytacyjnej, odrealnionej mgle istnienia w poprzek, pomiędzy, gdzie indziej? Jeśli tak, odmawiam współudziału w tej zbrodni kompensacji. Ale to, co spektaklowi Garbaczewskiego zawdzięczam, mógłbym nazwać ponowieniem nadziei na bezsensowną śmierć.

Współczesne narracje tanatologiczne ponownie zmierzają ku tabuizacji śmierci. Spór o śmierć powraca w coraz to innych odsłonach, prowokowany przez mężczyzn w bieli lub czerni. "Cywilizacja śmierci" - grzmią trzęsące się sutanny! Wybory dojrzałych etycznie członków zgromadzenia, odnośnie momentu przyjścia i odejścia ze świata nazywa się morderstwami. Śmierć znów przestaje być integralną częścią życia, zaczyna natomiast przybierać złowieszczy kształt trupiej główki podążającej krok w krok za mistrzem Polikarpem. Istnieje jedna gloryfikowana i w pełni usprawiedliwiona - ta heroiczna, najlepiej w powstaniu. Najlepiej warszawskim. Wobec tej presji sensownej śmierci, aż wstyd umierać, tak po prostu - w domu, na wycieczce, w tramwaju. Aż wstyd przyznać, że chciałoby się umrzeć przypadkiem, od niechcenia, samemu. W kąpieli, podczas masturbacji. W knajpie nad suto zastawionym stołem. Dziś umiera się wyłącznie w cierpieniu, ze śliną ściekającą po podbródku, podczas mszy. Najlepiej za ojczyznę. Najlepiej pałowaną.

Tymczasem Garbaczewski lekką ręką skomponował kilka partytur umierania. W nasze wyobrażenia o powadze śmierci, lęku przed nią i szereg wizerunków, za pomocą których tłumaczymy sobie "życie po życiu" włączył fragmenty "księgi umarłych", ukazując jak infantylna jest nasza wyobraźnia tanatologiczna wobec odmiennych kulturowo propozycji patrzenia śmierci w oczy. Zaproponował kilka szkiców teatralnych (medytację w szpitalu nad umierającym; buddyjską lekcję wznoszenia się ku doskonałości; orgię, w której śmierć miesza się z cielesnością i wizyjnością; wreszcie - czysto teatralny znak umierania jako złamania konwencji artystycznej, a zatem i społecznych ról), by pobawić się w śmierć, odczarować jej paranoiczną wzniosłość, zdjąć ją z pomnika złowieszczej ideologii.

Spektakl Garbaczewskiego jest w pewnym sensie bezwzględny. Prowokacyjnie nużący, z ledwie słyszalnymi wypowiedziami aktorów. To afabularna, snująca się gra arbitralnych decyzji artystycznych. Czułem się z tego spektaklu wypraszany, obrażany półgębkiem, którym twórcy wyszeptują śmiertelną narrację. Czułem się ignorowany. I tym "Nirvana" mnie ostatecznie przekonała. Po stokroć wolę być zniechęcany przez teatralną bezczelność, niż przymuszany do metafizycznych uniesień tanich jak śledzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji