Artykuły

Kultura dźwignią handlu

- Nie widzę po prostu w tym programie słabego punktu. Proszę pamiętać, że został on przygotowany mózgami Brytyjczyków. To oni: kuratorzy, selekcjonerzy różnego rodzaju festiwali i szefowie instytucji kulturalnych, przyjeżdżali do Polski, oglądali i wybierali. Oni najlepiej wiedzą, co ich interesuje - o programie "Polska!Year" mówi dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza, Paweł Potoroczyn w rozmowie Magdaleną Rigamonti z Polski.

Pod dumnym hasłem "Polska!Year" rusza nad Tamizą ofensywa nadwiślańskiej sztuki. Atakiem dowodzi Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza. O kulisy operacji podpytuje go Magdalena Rigamonti.

Promował Pan już kulturę polską w Nowym Jorku, w Londynie...

- Zaczynałem w Los Angeles.

To jest Pan zaprawiony w bojach. Jednak w Londynie odbywa się ponad 200 wydarzeń kulturalnych dziennie. Rok Kultury Polskiej w Wielkiej Brytanii to nie jest Pana zdaniem wożenie drzewa do lasu?

- Powiem pani więcej, jest taki magazyn "Time Out". Ukazuje się m.in. w Paryżu, Nowym Jorku i Londynie. I ten londyński jest najgrubszy.

I co, nie boi się Pan?

- Nie, bo ja jestem ciemny polski nacjonalista. I rozpiera mnie duma z tego, co tam zawożę.

A co Pan zawozi?

- Projekty i manifestacje kulturalne, które są na światowym poziomie i sprostają wymaganiom nawet najbardziej wybrednej publiczności. Jestem absolutnie spokojny i bez obaw.

Minister Zdrojewski mówi o Pana trudnej sytuacji: wcześniej jako szef Instytutu Kultury Polskiej w Londynie przygotowywał Pan projekty na "Polska!Year", a teraz jako dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza przeznacza na nie kasę...

- To absolutnie komfortowa sytuacja. Najpierw miałem dwa i pół roku, żeby rozpoznać teren, zawrzeć przyjaźnie i zbudować pewną geografię powiązań, a potem miałem pół roku, żeby się przygotować do objęcia Instytutu.

Jakie są Pana zdaniem polskie kulturalne hity, które przyciągną do polskiej sztuki Brytyjczyków?

- Nie chciałbym wprowadzać jakiejś gradacji...

Wszystko się Panu podoba?

- Nie widzę po prostu w tym programie słabego punktu. Proszę pamiętać, że został on przygotowany mózgami Brytyjczyków. To oni: kuratorzy, selekcjonerzy różnego rodzaju festiwali i szefowie instytucji kulturalnych, przyjeżdżali do Polski, oglądali i wybierali. Oni najlepiej wiedzą, co ich interesuje. Obejrzenie "Pasji według św. Łukasza" Krzysztofa Pendereckiego pod dyrekcją tegoż Pendereckiego w katedrze Canterbury to marzenie, które spełni się już za moment, bo 2 maja. Z drugiej strony, jak pomyślę o regatach na Tamizie, w których wystartują osady Cambridge, Oxfordu i Bydgoszczy, to też jestem ciekaw, kto wygra.

Moim zdaniem Bydgoszcz.

- Oby. Proszę jednak pamiętać, że w Wielkiej Brytanii wioślarstwo to nie tylko sport, tylko część kultury. Szykuje się fajna zabawa. Mógłbym mnożyć przykłady takich imprez i z każdej jestem zadowolony.

To będzie razem ponad 200 projektów. Wybiera się Pan na wszystkie?

- Nie, nie będę 200 razy w Wielkiej Brytanii w czasie najbliższych 14 miesięcy. Proszę pamiętać, że Instytut zamknął już program na 2010 rok i pracujemy już nad rokiem 2011. W pewnym sensie sezon brytyjski "Polska!Year" już się dokonał. Znaczna część budżetu też się już zmaterializowała.

Ile pieniędzy kosztował ten polski rok w Anglii?

- Więcej, niż mamy, i mniej, niż powinniśmy wydać. To oczywiście zależy od relacji funt - złoty. Szacujemy, że budżet zamknie się w granicach miliona, półtora miliona funtów. 70 proc. kosztów wzięli na siebie Brytyjczycy, więc polski podatnik nie został mocno obciążony. Zawsze budujemy partnerskie związki z instytucjami, z którymi działamy. Czasami dzielimy się kosztami po połowie, a czasem nasi zamożniejsi gospodarze partycypują w kosztach bardziej niż my.

Myśli Pan, że Brytyjczycy skuszą się na polską kulturę?

- Moim zdaniem tak. Przez dwa i pół roku obserwowałem ich szczere zainteresowanie tym, jaka ta Polska jest, skąd ci Polacy się wzięli na Wyspach, jaka jest ich historia i kultura. Spodziewam się sporej reprezentacji Brytyjczyków na naszych prezentacjach.

A co ma ich zwabić? Plakaty, reklama w mediach?

- Między innymi. Używamy wszystkich mediów, na które nas stać, włącznie z reklamami w metrze. Proszę pamiętać, że Brytyjczycy to tradycjonaliści i wciąż czytają bardzo dużo prasy, więc w gazetach też będzie bardzo o nas dużo. Będziemy też używać internetu w sposób wyrafinowany i - mam nadzieję - skuteczny.

A czego Pan się spodziewa po tej wielkiej prezentacji kultury polskiej? Zbudowania marki?

- Marki nie buduje się w ciągu roku. Osobiście lubię merkantylne podejście do tematu. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że kultura danego kraju jest na czwartym miejscu, jeśli chodzi o jego ekonomiczną atrakcyjność. W strefie euro przemysł kulturalny to 7 proc. PKB, więcej niż przemysł chemiczny i dwa razy więcej niż rolnictwo.

Jeśli chcemy być poważnym graczem - a jesteśmy pod względem wielkości szóstym krajem w UE - to musimy pokazywać to, co najlepsze. Inaczej będziemy trzymani na dystans i tylko czasem, przez grzeczność, gdzieś zapraszani. Kultura to nie jest spisek pięknoduchów, konspiracja darmozjadów ani przysłowiowy kwiatek do kożucha. Czy się to komuś podoba, czy nie, dziś kultura to zyskowny dział ekonomii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji