Artykuły

Oto Polska właśnie

"Made in Poland" w reż. Przemysława Wojcieszka na Scenie na Piekarach Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.

Nie ma lepszej scenografii dla tej opowieści. To po prostu Piekary, 30-tysięczna dzielnica sypialnia Legnicy. Nie ma tu kina, knajpy, pubu, nawet ludzkich sklepów. Można mieć poczucie dokumentalnego autentyzmu, gdy w prologu - rozgrywanym przed wejściem do dawnej hurtowni lekarstw zmienionej w scenę teatru - rozlega się wilcze wycie skina, na co zapalają się światła w oknach i ktoś odwrzaskuje. A potem krępy drań w kapturze wali żelaznym prętem w podstawiony samochód, a wokół wtaczają się alarmy prawdziwych fur. Nie ma w tym nic z teatralnego fałszu, widowiskowości, przesady. W poszukiwaniu realizmu legnicki teatr osiągnął niewątpliwie pewien szczyt.

Aliści osiągnął go nie tylko dlatego, że skopiował do widowiska autentyczne realia. Ważniejsze, że umiał spojrzeć na nie z mądrym dystansem.

Nieszczęściem rozmaitych prób teatralnego opowiadania o problemach współczesności - głównie spod znaku brutalizmu, choć nie tylko - było penetrowanie ciemnych zaułków życia z wypiekami na twarzy, ach, jak tu straszno, ach, jak prawdziwie. Rozmaite bandziory, dilerzy, sutenerzy, kurewki i reszta towarzystwa awansowali do wymiarów szekspirowskich bohaterów, wnikliwie przeglądano każdy zakamarek ich marniutkich duszyczek. Przemysławowi Wojcieszkowi, uznanemu filmowcowi, który tą sztuką debiutuje w teatrze, wnikliwości też nie brak, ale zna proporcje. Gdy pojawia się na scenie grupa windykatorów z krwawą torebką, w której zapewne tkwi kawałek ciała dłużnika, co wrażliwsi widzowie mają nieszczególne miny. Ale gdy chwilę później oprawca z gangsterskim spojrzeniem Przemysława Bluszcza oświadcza, że kogoś tam "nie zajebie", ponieważ ów ktoś jest jednym z fanów "Krzyśka Krawczyka", robi się i strasznie, i śmiesznie. Tak jak ma być.

Upiorne blokowisko Wojcieszka nie jest bowiem miejscem zdarzeń z wielkich dramatów. Nawet nie z kina akcji. Draństwo miesza się tu z poczciwą naiwnością i piramidalną głupotą. Młodzi ludzie, biorąc się do miłości, są niezdarni i kanciaści, a chłopak z łysą głową, na widok którego przeszłoby się na drugą stronę ulicy, krzesze z siebie romantyczne i książkowe gesty. By zdobyć prezent dla narzeczonej, nie kroi staruszki (jak chciałby schematyczny scenarzysta), tylko prosi matkę o kasę, a ta zapożycza się, gdzie może, bo też sprzyja naiwnym pragnieniom szczęścia. Miejscowy księżulo na misji w Afryce miał widzenie: Pan Jezus kazał mu "wracać do bloków", gdzie nazywają go teraz "Archiwum X", ale i szanują. Zapijaczony eksnauczyciel do dziś cytuje najbardziej chyba niemodnego poetę - Władysława Broniewskiego - bo uczuciowego rozmachu trzeba mu jak gorzały. Walka tych dwóch, pożal się Boże, duchowych przywódców o duszę chłopaka jest mini-arcydziełem: żar miesza się z trywialnością: frazesy z głęboką potrzebą wartości, misja z wściekłą bezradnością. Fenomenalnie grają to bez grania Bogdan Grzeszczak i Janusz Chabior. Żadnej w nich próby bronienia postaci za wszelką cenę. A i Eryk Lubos [na zdjęciu] nie boi się pokazać pod wilczą powierzchownością swojego skina dziecinnej głupoty osiłka i jego odruchowej (tak!) potrzeby czynienia dobrze.

Na zwieńczenie Krzysiek Krawczyk, boski spaślaczek narodowej wyobraźni, błogosławi wszystkim z ekranu rzuconego na wielką płytę i śpiewa słodką pieśń. Od dawna nikt równie celnie nie przespacerował się po polskich duszyczkach - bez mitologizowania i bez taniej satyry - jak ten debiutant na podlegnickim blokowisku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji