Artykuły

"Stendhal i S-ka" czyli komedia omyłek

Wątek główny "Stendhala i S-ki" K. Choińskiego sprowadza się do tego, iż niejaki pan Ksztyk rozgłosił w pewnej mieścinie sensacyjną wiadomość jakoby w jego domu mieszkał swego czasu Stendhal, a co za tym idzie, ów Ksztyk poddaje projekt utworzenia muzeum pamiątek po wielkim pisarzu francuskim. Tym wzniosłym i chwalebnym zamierzeniom przyświeca zgoła inny cel, a mianowicie... naprawa wodociągu. Za sprawą mitu o Stendhalu robi się w miasteczku niemały szum, delegacje, telefony, prawdziwi i fałszywi dziennikarze itp.

Pomysł ten nadaje się z pewnością na niezłą farsę, ale dla wypełnienia czasu 3-aktowej sztuki nie wystarcza. Dlatego też zapewne, autor postanawia, gwoli urozmaicenia i zapchania "dziur", wprowadzić wielowątkowość akcji aby przy okazji załatwić problem łapówkarstwa, nieuctwa, grafomaństwa, rozwodów, konfliktu rodzice a dzieci itd., itd.

Nie koniec na tym, Choiński uważa, że jak w każdej "szanującej" się komedii tak i u niego muszą wystąpić tzw. perypetie miłosne. Pojawia się ON - "Zbigniew prawie poeta", ONA - "Agnieszka miejscowa Sandie Shaw przed maturą" i ten trzeci - "Papczyk człowiek z inicjatywą". Nie brak, tu nawet próby tajemniczego porwania rozmarzonej pannicy przez quasi werterowskiego kochanka.

Widza, który zna poprzednie utwory sceniczne Choińskiego zaczynają razić powtarzające się w jego sztukach środki wyrazu. Dla przykładu - do uzyskania efektów akustycznych bardzo lubi wykorzystywać... telefon. "Dzwoni" on przez dziesięć minut bez mała na początku "Cedrowego dworu", mówi się o nim dość często w "Nocnej opowieści", a już w "Stendhalu i S-ka" brzęczy niemalże przez cały czas trwania spektaklu. Jest to niewątpliwie ułatwienie sobie życia, ale dlaczego widz ma ponosić konsekwencje tych twórczych zabiegów?

Podobnie rzecz się ma z poczciwym nazwiskiem Kowalski, znanym już z "Nocnej opowieści", a zajmującym pierwszoplanowe miejsce w nowej komedii tegoż autora. Niby sama myśl dobra, bo nazwisko to dzięki swej popularności może określać każdego, przeciętnego Polaka, a więc jest typowe. Niemniej przydałyby się nowe koncepty jako że odbiorca "odgrzewanych" pomysłów nie lubi.

Jest rzeczą zrozumiałą że tego rodzaju sztuka nie może być zbyt wdzięcznym polem do popisu dla jej realizatorów.

Niewątpliwie, w reżysersko-aktorskim zamyśle można dopatrzeć się pewnej koncepcji. Np. wyodrębnienie trzech grup postaci. Kowalski (Kazimierz Iwiński) i jego żona Maria (Żelisława Malska) to przeciętni ludzie, marzący zapewne o jednorodzinnym domku, samochodzie i karierze;

Współczesna młodzież potraktowana jest, chyba niesłusznie, jednolicie, stereotypowo na zasadzie uproszczeń, (Agnieszka - Grażyna Marzec, Jurek - Stanisław Kwaśniak, Jacek - Jerzy Balbuza, Zbigniew - Józef Zbiróg);

Wreszcie różne persony, gdzie same już nazwiska, niejako mówiące, jasno charakteryzują owe postacie: Kwasiłupski (Sławomir Misiurewicz), Wypieralska (Lena Wilczyńska), Pipsztacki (Zdzisław Jóźwiak), Kłapak (Zygmunt Nowicki), Ksztyk (Zbigniew Jabłoński) i Papczyk (Maciej Małek). Przedstawieni są oni przez reżysera, na zasadzie typów bez charakterologicznego zróżnicowania.

Szkoda, że osobę Dziennikarza z "Krzyku Stolicy" (Jan Tesarz) wprowadzono do akcji jako twór odrębny i zjawiający się trochę na zasadzie deus ex machina.

Aktorzy, którym przypadło w udziale kreowanie postaci (O losie okrutny!), brną rozpaczliwie w gąszczu autorskich nieporadności, wahają się między konwencjami komedii i farsy, a nawet, pragnąc za wszelką cenę wywołać śmiech na widowni szukają ratunku w "klasycznych" grepsowych chwytach teatralnych. Bez rezultatu.

O ile tempo i rytm są w pierwszym akcie jakoś utrzymane, o tyle w dwóch pozostałych spektakl "rwie się" a tempo ograniczone zostaje do zbyt szybkiego i hałaśliwego, niemal do granic wytrzymałości widza, wypowiadania poszczególnych kwestii. Przy większej liczbie osób powstaje na scenie po prostu bałagan.

Trudno jednak w tym przypadku obwiniać aktorów, gdyż wydaje mi się, że nawet najlepszy zespół wykonawców niewiele mógłby wykrzesać z sytuacji i dialogów zawartych w omawianej komedii.

Z tej całej autorsko-reżysersko-aktorskiej "komedii omyłek" szczęśliwie wypadła scenografia. Mieczysław Wiśniewski zaproponował ciekawe rozwiązanie przestrzenne rozbijając płaszczyznę sceny na kilka wejść, pokój, taras, schody i perspektywę widzianej przez okno przestrzeni. Takie potraktowanie scenografii stwarza możliwość różnorodnych rozwiązań sytuacyjnych. Niestety, nie została ona zarówno przez aktorów jak i reżysera dostatecznie wykorzystana.

Teatr 7.15, "Stendhal i S-ka" - Krzysztof Choiński. Reżyseria - Wojciech Żukowski. Scenografia - Mieczysław Wiśniewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji