Artykuły

Trąba leży na złomie

- Gdy Konrad [Trela] mówił ze sceny "Ludzie, obudźcie się!", to podtekst był: "wyrwij murom zęby krat, zerwij kajdany, połam bat. A teraz, gdy ja w roli Konrada mówię "ludzie, obudźcie się", to chodzi już o inny sen, inny marazm... - rozmowa z GRZEGORZEM FALKOWSKIM.

Okazją do naszej rozmowy o teatrze jest pana sukces: nominacja, a potem przyznany przez publiczność Bursztynowy Pierścień za rolę Konrada w "Wyzwoleniu".

- Nominację przyjąłem z radością, a wygraną w plebiscycie z niedowierzaniem ocierającym się o szok.

Z podobnym szokiem przystępował pan do pracy nad rolą z romantycznego koturnu, otoczoną legendą i tradycją wykonawczą choćby Jerzego Treli w spektaklu Swinarskiego?

- Anna Augustynowicz już dość długo przed pierwszą próbą do "Wyzwolenia" mówiła, że widzi mnie w jakiejś dużej roli. Myślę więc, że przystępując do pracy nad tym tekstem myślała konkretnie o mnie w roli Konrada i coś to miało znaczyć. Nie czytałem wcześniej "Wyzwolenia" i średnio wiedziałem o co tam chodzi. Dla mnie był to dramat, który się wystawia na specjalne okazje

i w przełomowych momentach historii narodu. Zaczęliśmy próby czytane i nagle się okazało, że są tam fragmenty (notabene wycięte w naszym przedstawieniu), w których Konrad mówi, że nie można dawać polskich kobiet obcym... Trzeba polską krew chronić. Zaczęło z tego wiać jakimś narodowym socjalizmem! Choć przecież sto lat temu miało to zupełnie inne znaczenia.

Po pierwszej euforii, że to duża rola i niosąca coś znaczącego zacząłem się orientować, że dość trudno znaleźć w niej sensy, które mogą zabrzmieć współcześnie. Trzeba było sporo wycinać z długich monologów Konrada, "wgryzać" się w jego idee, tak by słowa były zrozumiałe i mogły obejść dzisiejszego widza.

Dla reżyserki - jak sama mówiła w wywiadach przed premierą - punktem odniesienia był wspomniany spektakl Swinarskiego i legendarna rola Treli, a dla pana?

- Byłem zbyt młody, żeby widzieć to przedstawienie, choć w czasie zajęć na krakowskiej PWST Jerzy Trela opowiadał o tamtym "Wyzwoleniu". Wtedy były wojska radzieckie w Polsce, rodziła się opozycja demokratyczna; gdy Konrad mówił ze sceny "Ludzie, obudźcie się!", to podtekst był: "wyrwij murom zęby krat, zerwij kajdany, połam bat. A teraz, gdy ja w roli Konrada mówię "ludzie, obudzcie się", to chodzi już o inny sen, inny marazm...

Słowem "kapłaństwo" Konrada stało się podobne do tego, które znamy z sejmu, a sen z którego mamy się obudzić - trywialny?

- Tak, słów i idei Konrada używa zbyt wielu demagogów, przekręcając je, ubierając w patos - w ich ustach są one jakoś "spsiałe". Romantyczny patos ze sceny zabrzmiałby tylko śmiesznie. Patos jest już zużyty... Choć muszę przyznać, że gdy zacząłem czytać swoją rolę na próbach, siłą rzeczy nabierałem, zupełnie nieświadomie, tego patosu!

Ale do pańskiej roli nic z niego się nie przedostało...

- To dobrze. Nie chcieliśmy iść w stronę dawnych realizacji, bo wyszłaby z tego cepelia, czy jakieś nieznośne dęcie w narodowo-wyzwoleńczą trąbę, która już dawno leży na złomie. Chcieliśmy dotrzeć w tekście Wyspiańskiego do prostego słowa, czegoś, co byłoby ludzkie w Konradzie. Przecież nie jest on wariatem, który mówi tekstami romantyków! Jemu o c o ś chodzi.

Domyślam się więc, że całe przedstawienie budowaliście wokół Konrada?

- Ania podjęła decyzję, że dopóki nie zobaczy jaki sens niesie postać Konrada, na ile jest on współczesny, dopóty nie będzie można budować kontrapunktów i kolorów całego spektaklu.

Trochę wcześniej, zanim pojawiły się w pana życiu zawodowym poważne role, studiował pan przez dwa lata na wydziale lalkarskim w Białymstoku,

by potem zdawać od nowa na wydział aktorski w Krakowie. A przecież bliżej z Białegostoku do Warszawy...

- No tak, ale - może zabrzmi to paradoksalnie wobec tego co mówiłem

o swojej pracy w "Wyzwoleniu" - Warszawa wydawała mi się odarta z romantyzmu. Przesiąknięta trywialnością j notorycznym wyścigiem szczurów. Ja zaś skończyłem wcześniej technikum leśne... Wyszedłem z tego lasu i byłem chyba wtedy bardzo romantycznie nastawiony do aktorstwa, teatru...

I co? Szkoła odzierała pana z tego romantyzmu?

- Nie. Kraków ma nutkę nonszalancji artystycznej - jest to, oczywiście, blichtr

i snobizm, ale panuje tam taki miły klimat do czytania np. Wyspiańskiego. Uczyli mnie wielcy aktorzy, np. Jan Peszek. To mistrz teatru, który potrafi wyjaśnić, nauczyć, a zarazem pokazać metodę.

A czy jest jakaś jedna metoda, której się można nauczyć raz na zawsze? Czy też metoda, technika to sprawa indywidualna, związana z osobowością aktora?

- Nie ma jednej metody. Są pewne zasady, które ułatwiają pracę i szukanie. Można je przekazać w formie przykazań, można też pokazać. Trela pokazywał jak można zagrać daną rolę. Pokazywał świetnie i wystarczyło po nim powtórzyć, aby było dobrze. Legendarny Eugeniusz Fulde na zarzut, że jego studenci grają tak samo jak on - odpowiedział: "zdolni pójdą dalej, a niezdolni będą grać jak ja. A to nie jest chyba źle". Ważne, żeby mieć mistrza, dobry wzorzec, a metoda sama się złoży z tych kilku zasad, przykładów i własnej indywidualności.

Są aktorzy grający "bebechami", spalający się w roli, żyjący nią. Są też zimni profesjonaliści, którzy po prostu kończą pracę, gaszą światło i wychodzą do domu...

- Dobrze jest łączyć rozgrzaną emocjonalność z precyzyjnym warsztatem. Taki jest ideał. Czy więcej jest serca, czy umysłu - to sprawa osobowości. Zawsze jednak musi być pasja. Aktorstwo ma działać i nieść treść - nieważne, czy na zimno, czy na ciepło.

Mówił o warsztacie, który daje aktorowi szkoła i obcowanie z mistrzami. Szkoła jednak uczy i narzuca także pewną estetykę. Wyobrażam sobie, że teksty, nad którymi pan pracował w szkole krakowskiej, a np. "Popcorn" w Szczecinie, to dwa różne światy.

- Zgadza się. Przez cały okres studiów nie usłyszałem ze sceny słowa "kurwa". Myślę jednak, że zarówno klasyczny, jak i współczesny repertuar jest bardzo potrzebny.

Anna Dymna - aktorka bardzo przecież krakowska - powiedziała niedawno, że ona nigdy nie wystąpi w sztuce, w której są wulgaryzmy i sprawy drastyczne.

- Szanuję taką decyzję. Anna Dymna nie musi już po tylu latach pracy podpisywać się pod sprawami, które ją rażą. Pytanie tylko czy nie wystąpi, bo jej to nie odpowiada, czy odmawia takim tekstom prawa do istnienia. Ja uważam, że drastyczne językowo czy obyczajowo sztuki są potrzebne, byle były dobre. Zresztą te wulgaryzmy to zazwyczaj po prostu cudzysłów, ale z pewnością mogą razić widza nieprzywykłego do takiego języka w teatrze. Mnie jako aktora interesuje zarówno repertuar klasyczny, jak i bardzo współczesny.

Na zdjeciu: Grzegorz Fakowski w "Wyzwoleniu"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji