Artykuły

Patriotyczna msza na koturnach

W statycznym kadrze zbliżenie dziewczyny. Twarz w ekstazie; lecz nie jest to duchowe podniecenie patriotyczne - Maria zdaje się rozkwitać w uniesieniu erotycznym. Od dołu w kadr unosi się głowa mężczyzny - narzeczeni kochali się przed rozstaniem. Oficer odchodzi, wszystko bez słów, na muzyce, kadr rozszerza się - Maria już sama, gładzi się jeszcze po piersiach, jeszcze gorąca po pożegnalnym zbliżeniu. Podnosi porzucony na ziemi biały szal i kiedy tak otulona sunie przez salon, jej ciało zdaje się nadal emanować namiętną fizycznością. - Sam generał wyznaczył mu posterunek - mówi z dumą Maria do wchodzącej siostry i w tej pierwszej kwestii przedstawienia wciąż jeszcze pobrzmiewa rozmarzenie, ciepło, wspomnienie rozkoszy.

Takie otwarcie "Warszawianki" - jak je reżysersko skonstruował Andrzej Chrzanowski - obiecuje wiele. Bardzo wiele: ludzki wymiar Wyspiańskiego "pieśni z roku 1831". Intymny, osobisty plan tragedii - indywidualną, właśnie ludzką perspektywę historycznego epizodu.

Lecz oto do salonu wkracza pomnik. Chłopicki Piotra Fronczewskiego jest niesłychanie generalski i posągowo hieratyczny. Pomnikowy, czyli nie ludzki. W jego tle oficerowie wyprężeni służbiście niczym figury woskowe i, jak to woskowe figury, kompletnie pozbawieni indywidualnego wyrazu. Chłopicki kwieciście kropi orację po oracji, oni coś tam bąkają na wyrywki. Nikt nie zdaje się w ogóle zauważać, że za miedzą toczy się decydująca dla nich bitwa. Wspominają o niej, a jakże, mają to w końcu w tekście Wyspiańskiego. Ale kompletnie nie funkcjonuje to w postaciach, w ich pustych wnętrzach i wzajemnych relacjach, czy raczej w braku jakichkolwiek relacji wzajemnych.

Wrażenie kotyliona atrap potęguje teatralne - a to w tym telewizyjnym wypadku znaczy teatralnie złe, bo fałszywe i wypozowane - ustawienie sytuacji scenicznych. Chłopicki twarzą do kamery, oficerowie pół kroku za nim - i tak sobie dialogują przez całe sekwencje. Powiedzieć: dialogują, to przesada. Fronczewski bardzo sprawnie technicznie, dynamicznie i zupełnie nieprawdziwie deklamuje, wygłasza, głosi. Tak właśnie jak przystało na pomnik. Solidny, a jakże, wykuty fachowo. Tyle że zza cokołu nie widać człowieka. Ani tej iskry, która przebiega między ludźmi. Tego wiec właśnie, co jest istotą teatralności, może w telewizyjnym teatrze szczególnie: bezpośredniości spotkania, wzajemnego zetknięcia się żywych osobowości, które pozwala zajrzeć do ludzkiego wnętrza.

Chłopicki grzmi do oficerów, oni sterczą. Grzmi na efektownym zbliżeniu, hieratycznie i patriotycznie, z przepastnym spojrzeniem ponad kamerą. Pięknie, godnie i pusto. Całkiem tu pusto.

Ja wiem, że to nie jest proste uczłowieczyć narodową mszę. Ale teatr to nie kościół. W teatrze od boskich uniesień i patriotycznego spiżu potrzebniejszy mi jest człowiek - indywidualny ludzki wymiar także spraw ponadindywidualnych. A może tych właśnie spraw przede wszystkim - aby je uczłowieczyć.

Danuta Stenka prowadzi rolę Marii bardzo delikatnie - spojrzeniem, tonacją ciekawiej i głębiej odsłania postać, niż czyni to tekst. Lecz autentyzm erotycznej fascynacji, potem niepokoju, trwogi, wreszcie rozpaczy dziewczyny odbija się od spiżu pomnika Chłopickiego. Jego koturny ze szczętem zadeptują piękną zapowiedź ludzkiego wymiaru "Warszawianki" z subtelnej sceny intymnej prologu.

Mówi się, że nie ma "Warszawianki" bez Starego Wiarusa. Ależ okazuje się, że owszem, Daniel Olbrychski sapie ostro, ale choć z czołem przewiązanym skrwawioną chustką - rusza się całkiem dziarsko. Nie taki znów w końcu stary. (Miło mi, jako że to mój dokładnie rówieśnik). Chwilę z ubocza wsłuchuje się w chórek "Hej, kto Polak, na bagnety!". Wyraźnie go to zbrzydziło, skonanego wiarusa uraziła ta pretensjonalna akademia patriotyczna. Salutuje niechętnie i nagle - mdleje. Chyba z obrzydzenia tą fetą, bo fizyczność aż do tej chwili zdawała się dopisywać mu całkiem niezgorzej. Notabene nie wydaje mi się to zbyt taktowne, kiedy postać sceniczna recenzuje własne przedstawienie.

Zapowiedzi premiery "Gazeta Telewizyjna" nadała tytuł: "Warszawianka. Tragedia straconych nadziei". Jeżeli i to miałaby być kryptorecenzja, to na stracone nadzieje zgoda. Ale żeby aż zaraz tragedia? To już może odrobinę przesada.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji